Darowany dzień w porcie. Pociąg z ładunkiem przyjechał i co prawda nawet przywiózł pulpę jak oczekiwaliśmy, tyle tylko, ze dla innego odbiorcy. Musieliśmy poczekać, aż załadują właściwą i doślą innym pociagiem. Ponieważ Brazylia jest wielkim krajem, taka podróż trwa dwadzieścia cztery godziny i o tyle dłużej pozostaliśmy w porcie.
Oczywiście my prawie nic z tego nie mieliśmy poza tym, że więcej prac można było przeprowadzić przed planowaną inspekcją. Cóż, życie.
Po południu poszedłem sprawdzic kondycję zbiorników balastowych. Przeciskałem się przez włazy, chodziłem w górę i w dół po drabinkach, a w środku sauna bo dzień jak zwykle gorący. Kiedy po dwóch godzinach wyszedłem umorusany zalegającym na dnie mułem, wyglądałem (gdyby nie to błoto) jakbym wyszedł spod prysznica. Cieszyłem sie jednak, że prawdopodobnie najgorszy fragment wizyty mam juz za sobą.
Po prawdziwym prysznicu zająłem się służbową poczta, a wieczorem pojechaliśmy do pobliskiej restauracji na kolację. Skosztowalismy krewetek z rozmaitymi sosami sporzadzonymi według lokalnej receptury. Akurat te sosy mi nie smakowały, ale przynjmniej poznałem smak miejscowej kuchni. Oczywiście do popicia nie mogło zabraknąć caipirinhi. Najmiliszy był deser: zimny krem z papaji polany jakims likierem i do tego kawa. Juz dawno zauważyłem, że moje wizyty w restauracjach sprowadzają sie przede wszystkim do oczekiwania na deser. Całej reszty mogłoby nie być.
Pociąg niedawno przyjechał i za chwile załadunek zostanie wznowiony. Rano wyjdziemy w morze, a do Santos dotrzemy trzeciego maja wieczorem.
Barra do Riacho, 01.05.2006; 22:30 LT