Aż nie chce się wierzyć. Jadę do domu. Mój ulubiony fotel przy bulaju został pusty wśród meandrów Mississippi. Juz tyle razy wszystko sie przedłużało, że powrót jawił się jak coś nierealnego J
Z mojego fotela przy bulaju na koniec mogłem obserwować repliki dawnych parowców kursujących po Mississippi.
Bilety załatwiono szybko, a co najważniejsze – nie przytrafiła się żadna awaria ani żadna inspekcja. Wcześnie rano zjadłem tradycyjną jajecznicę, podpisałem ostatnie check-listy i zniosłem walizki na dół.
Wszystko szło jak po maśle. Nawet taksówka przyjechała kilka minut przed czasem więc nie musiałem, jak poprzednim razem, czekać godzinę w polu na poboczu szosy. Kierowca zresztą był bardzo sympatyczny, chociaż trochę niewyspany.
– Zostawiłem żonę o piątej rano z dwójką bliźniaków. Mają dopiero dwa miesiące więc dadzą jej popalić – opowiadał.
– Ile masz dzieci? – zadałem tradycyjne pytanie.
– Siedmioro.
– O rany! To masz co robić i na kogo pracować.
Muszę powiedzieć, że trochę mnie zaskoczył. Rzadko dziś spotyka się tak liczne rodziny.
– Ile chłopaków a ile dziewczyn? – ciągnąłem wątek.
– Dwóch chłopaków i trzy dziewczynki.
Coś mi się zaczęło nie zgadzać, Czyżbym źle zrozumiał?
– Nie, sorry, czterech chłopaków i trzy dziewczynki. Zapomniałem o bliźniakach. – poprawił się.
No tak. Przy tylu dzieciach, można o jakichś zapomnieć…
Na lotnisku w Nowym Orleanie komputer znów wylosował mnie do szczegółowej kontroli. Zdążyłem się przyzwyczaić. Szkoda tylko, że w rozmaitych promocjach nie mam tyle szczęścia.
Fragmenty ściennych malowideł na lotnisku im. Louisa Armstronga w Nowym Orleanie.
Dziś wyjatkowo nie było większych opóźnień. Dotarłem do Chicago niemal o czasie i zdążyłem tylko tradycyjnie pójść na kawe i ciastko, a potem już trzeba było wsiadać do samolotu do Frankfurtu. Wyleciał też prawie o czasie, więc mam wszelkie szanse, by bez problemu złapać ostatni lot do Berlina. Tam samochód też już umówiony, dzięki czemu niedzielę chyba spędzę w domu. Pogadam trochę z molami, które, słyszałem, pod moją nieobecność wprowadziły się bez uprzedzenia i bez dorzucenia się do czynszu. Chyba za mało czasu by wypowiadać im wojnę od razu. Wieczorem muszę jechać do Gdyni. Pogadam z nimi poważniej podczas długiego weekendu.
W niebie, gdzieś nad Atlantykiem, 21.05.2005