DŁUGIEGO WEEKENDU CIĄG DALSZY

Takie miałem widoki dziś o zmierzchu. Palmy wokół hotelu, las jachtowych masztów w marinie, a dopiero daleko w tle dźwigi portu w Los Angeles.

 

Korzystam z okazji do odpoczynku, bo moj statek przypłynie dopiero jutro. Mogę więc uzupełnic blog zapiskami o poprzenich dniach.

Po powrocie z Torunia pobyt w Gdyni był tylko przystankiem w podróży. Przespaliśmy się, nazajutrz rano tradycyjnie przejrzałem słuzbowe e-maile (która to czynność zabrała mi cztery godziny i zastanawiałem sie nad sensem robienia tego w domu w ramach dnia wolnego zamiast zwyczajnego pójścia do pracy), a po południu ruszyliśmy w droge do Szczecina.

Pogoda była przyjemna, tradycyjnie słuchałem „Trójki”, a jeszcze fajniejsze było to, że kolejny dzień podróżowałem z Tomkiem. Chyba od wakacji nie dane nam było być tak długo razem. Zapamiętałem jeszcze przepięknie kwitnący rzepak na mijanych polach tworzący intensywnie żółte dywany kontrastujące z bezchmurnym niebem.

W sobotę około południa wybralem się do katedry by jak wielu Szczecinian oddać hołd zmarłemu kilka dni wcześniej arcybiskupowi Kazimierzowi Majdańskiemu.

Potem, korzystając z fantastycznej pogody pospacerowałem po miejscach, które ominęła moja przechadzka w ubiegłym tygodniu. Rusztowania wokół katedralnej wieży swiadczą, że jej remont posuwa się do przodu, a przecież następnym jego etapem ma być instalacja windy i utworzenie czegos w rodzaju tarasu widokowego z kawiarenką na jej szczycie. Fajnie będzie móc obejrzeć Szczecin z tamtej perspktywy, chociaż mnie dziwi cisza jaka zapanowała po nagłośnionych kilka lat temu planach udostępnienia zwiedzającym jednej z wież budynku Urzędu Wojewódzkiego na Wałach chrobrego. Aż się prosi, by ten jeden, jeden z najbardziej charakterystycznych budynków Szczecina otworzył się dla turystów i mieszkańców. Szczególnie przed Tall Ship Races, bo nie byłoby chyba lepszego miejsca na oglądanie całej grupy żaglowców  niż ta właśnie wieża.

Nie mogłem odżałować wierzb na Placu Orła Białego, które kiedyś tworzyły swoisty klimat wokół barokowej fontanny. Dziś wokół niej jest łyso, ale warto odnotować, że odświeżone jej otoczenie prezentuje się znakomicie i ukryta wczesniej wśród konarów fontanna stała sie teraz dominującym akcentem placu.

Gdyby jeszcze cały odnowiono w podobnym stylu i zlikwidowano koszmarny blok z lat sześćdziesiątych pasujacy do tego miejsca jak pięść do oka.

Zamknięcie kilku uliczek wokół placu wraz z uporządkowaniem terenu mogłoby stworzyć bardzo ciekawą pieszą strefę pozbawiona co prawda sklepów, ale za to doskonałą na  wyciszony spacer, odpoczynek na ławeczce wśród nielicznych, sczecinskich zabytków. Przestrzeń zamknięta katedrą z jednej strony, a Pałacem Pod globusem i fontanną  z drugiej byłaby niemala, a z pewnościa z czasem wyrosłyby tam jesli nie kafejki to przynajmniej sezonowe ogródki.

A przecież zostałaby jeszcze do zagospodarowania cała ściana po wspomnianym powyżej socrealistycznym koszmarku. Doskonałe miejsce na kamieniczki z całą tworzącą klimat tego typu miejsc ofertą.

Zyskałaby też, przeniesiona na tn plac i zapomniana nieco Flora.

Wieczór spędziliśmy z Tomkiem w kinie.

Rozpoczął sie sezon komunijny. Trafiło więc w niedzielę też na mnie, a sciślej na trzecia z moich czterech chrześnic. Pozostanie jeszcze jedna komunia za niedługo, po czym, zważywszy na rozpiętość wieku owych panien, mam szansę płynnie wejść na kolejny poziom, to znaczy na zaliczanie ich ślubów.

Z komunii udałem się jeszcze na cmentarz, by z kilkudniowym wyprzedzeniem przynieść urodzinową wiązankę kwiatów na grób mojej mamy. Nie bedę mógł przyjść 10 maja.

Potem odwiedziłem tatę. U niego popołudnie toczyło się leniwie. Prym wiódł Simon, który z wielka przyjemnoscią wygrzewał się na parapecie.

Na koniec wybrałem się z Tomkiem na jeszcze jeden spacer. Zrobilismy kolejne podejście do wahadła Foucaulta, do którego jakoś nie mieliśmy szczęścia z powodu nieczynnej wieży. Tym razem wieża była w końcu otwarta. I już bylismy w ogródku, juz witaliśmy sie z gąską, kiedy pomimo jej otwarcia, samo wahadło było zdemontowane i przykryte folią. Cóż, tym razem więc też jeszcze nie. Ale skoro już wykupiliśmy bilety (dużo tańsze niż w Toruniu: tam 10 i 6 zł, a w Szczecinie 4 i 3 zł.), poszliśmy popatrzeć.

Potem jeszcze poszliśmy pograć w bilard. Lubię to nasze wspólne spędzanie wolnego czasu, kiedy idziemy razem do kina, na kręgle albo na bilard. I chociaż Ex zarzuca mi, że w ten sposób „psuję” dzieci, to jednak jej argumentacja za bardzo do mnie nie przemawia. Cieszę się, że dieciaki mimo swojego młodzieżowego już wieku, chcą ze mną gdzieś iść, a przecież taki wspólny wypad to także okazja do pogadania na rozmaite inne tematy.

A że było fajnie niech świadczy fakt, że wróciliśmy do domu tylko aby się spakować i w ostatniej chwili zdążyliśmy na jego autobus. Znów się rozjechaliśmy. Ja po drodze posłuchałem jeszcze audycji o zakończonych właśnie wyborach prezydenckich we Francji, ale zarwana poprzednia noc zaczęła dawać znać o sobie potęgującą się sennością. Postanowiłem nie ryzykować i zamiast dopiero w Gdyni, przespać się nieco wcześniej już po drodze. Tak wylądowałem w zajeździe w Sycewicach. Pięć godzin w łóżku pozwoliło mi wrócić do formy. O szóstej rano ruszyłem w dalszą drogę i niezwykle punktualnie bo o 08:58 zaparkowałem auto pod naszym biurem w Sopocie.

W biurze jak zwykle – pracy mnóstwo, a wyjazd nastepnego dnia więc siedziałem do oporu czyli do dwudziestej pierwszej. Dłużej nie chciałem, bo jeszcze mieliśmy się spotkać z Aniołem, a mój samolot odlatywał o 08:15 rano. Zarwałem więc kolejną, trzecią z rzędu noc. Dzięki temu podróż minęła mi błyskawicznie. Jakieś tąpnięcie wyrwało mnie ze snu, a to było po prostu lądowanie w Los Angeles.

San Pedro, 08.05.2007; 22:30 LT

 

Komentarze