W pośpiechu opuszczalismy mieszkanie. Czas naglił. Autobus nie poczeka przeciez na Paulinę, a my zasiedzieliśmy się trochę. Torby, walizki ustawiamy przy bagazniku auta. Etui z compactami w małej torebce foliowej trzymam oddzilnie bo przydadzą mi sie pod ręką podczas jazdy do Gdyni. Duża torba ze śmieciami zaraz powędruje do kubła. Chowamy co trzeba do bagażnika, wyrzucamy smieci, jeszcze szybka wizyta w sklepiku po chusteczki bo wiosenny katr daje się we znaki i ruszamy na dworzec. Czasu jest niewiele. Bardzo niewiele. Czerwone swiatła na syganlizatorach chyba złosliwie ktoś poustawiał na tak długi okres czasu. Odliczamy upływające minuty.
Telefon ze statku. Nie, tylko nie teraz!
– Słucham?
– Anonsowany mail nie dotarła do nas…
– Nie teraz! Nie moge rozmawiać! Oddzwonię za kilka minut.
Kiedy dojeżdżamy do dworca, autobus jeszcze stoi. Ostatni ludzie w kolejce po bilety kupowane u kierowcy. Paulina bilet miała kupiony już wcześniej, więc nawet została nam chwila na pożegnanie. A potem wsiadam do samochodu, podłączam słuchawki do komórki i dzwonie na statek.
– Inspekcja dobiea końca, ale do pełnego sukcesu brakuje nam tego obiecanego załącznika z rysunkiem. Mail nie przyszedł – tłumaczą mi.
– Hm… – Cholera jasna! Liczyłem, że szybko rozpocznę wieczorną podróż i zdążę jeszcze wyspać się w Gdyni. Trzeba będzie się jednak zatrzymać juz na starcie. – Poczekajcie kilka minut! Za jakies trzy kilometry będę mijać stacje benzynową. Tam sie zatrzymam i wyślę Wam maila jeszcze raz.
Zatrzymuję auto, rozkładam laptopa, podłączam iPlusa i wysyłam załącznik. Odczekuję kilka minut i dzwonię.
– Doszło?
– Nie!
– Cholera! Spróbuje jeszcze raz. Na inny adres.
Zaczynam wysyłanie od początku.
– Coś idzie. – oznajmia mi sms.
Jeszcze kilka minut.
– Doszło. Gracias – oznajmia kolejny sms.
Następne kilka minut.
– Mamy już własciwy stempelek inspektora – oznajmia sms trzeci i ostatni.
Uff! Udało się. Ale dwadzieścia minut straty. Mimo wszystko jednak spokój. Podjeżdżam pod dystrybutor i tankuję do pełna. Potem jem hot doga i zapijam red bullem bo szykuje się nocna jazda. Wyjeżdżam na trasę.
Teraz mozna włożyc ulubioną płytę do odtwarzacza. Gdzie jest to etui? Gdzie plastikowa torebka? Nie widać. Co gorsza, nie przypominam sobie jej widoku. Zawracam na stację benzynową. Bagażnik, siedzenia, torba, walizka. Nie ma. Są dwie możliwości. Albo wyrzuciłem ją w pośpiechu do kubła razem z dużą torbą ze śmieciami, albo została na chodniku w miejscu gdzie parkowałem auto i pakowalismy rzeczy do bagażnika. Niech to szlag! W etui było kilkanaście płyt. Szkoda ich.
Zawracam i jadę pod dom. Mam cicha nadzieję, że etui leży na śmietniku gdzie o tej porze raczej nikt go nie znajdzie. Jesli torba została na chodniku to po ptakach. Kurczę, miałem tam m.in. CD z musiacalu „Koty”. Jedną ukradli mi kiedyś razem z całą walizką. Teraz drugą sam wystawiłem na żer. Pechowa jakaś.
Patrzę na zegarek. Już prawie godzina od wyjazdu z domu. Małe szanse na to, że zguba przeleżała spokojnie, ale jadę dla spokoju sumienia. Żeby nie było, że nie sprawdziłem. Podjeżdżam pod dom. Deszcz pada coraz mocniej. Moje miejsce zajął już inny samochód. A przy nim… Leży! Leży foliowa torebka. Mokra, zabłocona. Zatrzymuję auto i podbiegam szybko. Jest moje etui! Są płyty! Teraz już mogę jechać zupełnie spokojnie. To nic, że wybierałem się jak sójka za morze. Mam ponad godzinę opóźnienia. Z wieczornej jazdy zrobiła się zdecydowanie nocna. Limit przygód wyczerpałem jednak już na starcie, więc mogłem spodziewać się spokojnego dalszego ciągu.
Niedzielne popołudnie było znacznie spokojniejsze od następującego po nim wieczoru. Piękna, wiosenna pogoda zachęcała do spacerów. W kwietniowym słońcu każdy detal wyglądał ciekawie. Nawet zwykła pompa.
Mogliśmy też na spokojnie przyjrzeć się pomnikowi Kardynała Wyszyńskiego. Dopiero teraz, z inskrypcji na cokole dowiedziałem się, że właśnie w Szczecinie prymas dowiedział się o swojej nominacji.
Ostatnim punktem naszego spaceru była wizyta na Wałach Chrobrego. Uwielbiam to miejsce. Zauważyłem, że z każdym rokiem spotyka się tam coraz więcej młodzieży. Fajnie, że tworzy się w Szczecinie takie miejsce na leniwe, spokojne posiedzenia. Tak jak nie przymierzając fonatanna na Picadilly Circus w Londynie. Wystarczyło troche słońca by murki na centralnym tarasie Wałów zapełniły się grupkami rozdyskutowanych przyjaciół, przytulonych do siebie zakochanych par, albo pojedyńczymi osobami kontemplującymi w milczeniu widoki.
Nie byłoby tego placu bez Centaura.
Bardzo lubie tę rzeźbę. Jest ona dla mnie jednym z wielu symboli tego miasta. Ilekroć ją ogladam, zawsze zastanwiam sie nad finałem tej walki, która wydaje się juz byc przesądzona.
Przedyskutowaliśmy z Pauliną możliwe warianty, potem posiedzielismy przy deserze w jednej z pobliskich kafejek i pogadaliśmy sobie długo, jak już dawno nie było nam dane. Bardzo miło wspominam cały ten weekend, bo dyskusje ciagnęły się nie tylko podczas tego spaceru ale i przy sobotnim śniadaniu, i podczas popołudniowych zakupów, i jeszcze raz w niedzielę rano. Jak za starych, dawnych czasów.
Sopot; 14.04.2008; 19:55 LT