Deszcz i zmęczenie

Kryzys przychodzi ponoc na trzeci dzień… Współczuję załodze. Po nieprzespanej nocy w związku z cumowaniem w Gloucester, takiej samej w Wilmington, Delaware i identycznej w Nowym Jorku, zapowiada się kolejna podczas opuszczania tego portu. Wyładunek ma zakończyć się około północy, potem jeszcze inspekcja opróżnionych ładowni, a na trzecią nad ranem zamówiony jest pilot i wyjście w morze. W nocy manewry, a w dzień normalna praca. W końcu ludzie zaczynają mieć dość. Odbiło sie to na wynikach inspekcji, bo już nie mieli ani siły ani ochoty dać z siebie coś więcej. Nie wyszła ta inspekcja tak źle, ale jednak poniżej moich ambitnych oczekiwań.

Dziś i ja jestem zmęczony. Od ósmej rano na nogach, a dochodzi północ i jeszcze co najmniej dwie godziny skakania po ładowniach przede mną.

Pogoda też się dostosowała. Ranek przywitał nas chmurami snującymi się tak nisko, że ginęły w nich górne piętra drapaczy chmur na Manhattanie. Po południu zaczęło padać, a wieczorem rozpoczęła sie prawdziwa ulewa. Leje non-stop już od kilku godzin. Dokerzy na kei ociekają wodą, ale spieszą się, bo ponoć obiecano im specjalny bonus jeśli skończą przed północą. Tyle tylko, że północ tuż tuż, a ładunku jeszcze trochę pozostało. Ciekawe, czy jeżeli skończą o wpół do pierwszej to też swoje dostaną?

Ulewa nie wróży niczego dobrego. Deszcz to niż, a niż to przeważnie sztorm. Wolałbym pospać spokojnie tej nocy. Ba, każdy by wolał. Jak ktoś chce spać spokojnie to nie idzie pracować na morze. Może jednak natura zlituje się nad nami, bo jakoś nie wieje narazie.

* * *

Minęła druga w nocy. Przed chwilą inspektor opuścił statek. Zdjąłem przepocony kombinezon i z przyjemnością wszedłem pod prysznic. Odświeżyłem się, a i senność nieco przeszła przy okazji. Deszcz wciąż pada i na dodatek zrobiła się taka mgła, że Manhattanu w ogóle już nie widać. Szkoda, bo siedząc w ulubionym fotelu w kabinie (mam już po trzech dniach swój ulubiony), miałbym widok wprost na drapacze chmur. Chyba jednak nie ma to większego znaczenia, bo im dłużej siedzę w tym fotelu, tym bardziej błogi nastrój mnie ogarnia i umysł coraz częściej odlatuje ku fantastycznym krainom. I coś mi się zdaje, że jeżeli nie skończę pisać teraz, to już nie opublikuję tego tekstu dzisiaj. Przymykam oczy i jest mi dobrze. I dobrze, że nie muszę wstawać na manewry. Biała pościel w sypialni kusi, mimo że jej nawet nie widzę. „Przyjdź, wtul się”- szepce – „a powiodę cię hen…”. Nie usłyszałem dokąd, ale chyba pójdę.

Nowy Jork, 01.05.2005

 

Komentarze