Czas dla rodziców

No i po weekendzie. Nacieszyłem się trochę swoim mieszkaniem, poleniuchowałem, posprzątałem, wybrałem się na spacer, odwiedziłem rodziców. Bardzo czekają zawsze na jakikolwiek znak. Telefon, widokówkę, wizytę. Myślę, że poza wszystkimi innymi względami jest to nasz pokoleniowy dług, wobec Tych, którzy nocami czuwali kiedyś przy naszym łóżeczku, tworzyli niepowtarzalną atmosferę Bożego Narodzenia, przygotowywali nam śniadania przed wyjsciem do szkoły. Dzięki nim dzieciństwo kojarzy się z iście basniową krainą. Dziś, kiedy powoli „zachodzi słonko ojca i matki” i  świat rodziców coraz bardziej kurczy się do ich dwóch pokoi z kuchnią, nie chcę odmawiać im tej jednej z niewielu przyjemności. Wiem, że żyją od jednych odwiedzin do drugich. Ilekroć przychodzę, na stół wędrują potrawy, które już na zawsze będą kojarzyć się z tym domem. Sernik, babka, flaki, babka kartoflana, kapusta z grzybami… I choć ich smak coraz wyraźniej odbiega od pierwowzorów pamiętanych sprzed lat, bo ręce i sprawność już nie ta, z tym większym namaszczeniem je spożywam. Jest to bowiem narastający zwiastun tego nieuchronnego, pochmurnego dnia, kiedy pozostanie po nich tylko dalekie echo wspomnień i już nigdy więcej nie usłyszę „Niech Cię Bóg prowadzi”, żegnając się przed kolejną podróżą. Siedzę, słucham ich opowieści, których znaczną część poznałem już wcześniej, ale nie ma to większego znaczenia. Liczy się obecność. Dyskretnie spoglądam na zegarek. Nie, nie zdążę już do kina na wieczorny seans. Nieważne. Niech mówią dalej, niech mają miły wieczór.

Walizki spakowane. Muszę wstać o czwartej rano, by dojechać na czas na berlińskie lotnisko. Kolejna podróż, tym razem w kierunku Mississippi i Nowego Orleanu.

Szczecin, 06.03.2005

Komentarze