CIĘŻKIE POPOŁUDNIE

Do szesnastej jeszcze jakoś się trzymałem. Potem zaczął się horror. Nie byłem w stanie wykonać najmniejszej czynności. Czytałem jakieś e-maile i w trakcie tej czynności odlatywałem w cudowne krainy błogostanu, by w najpiękniejszym momencie otworzyć oczy i błyskawicznie otrząsnąć się z niebytu. Przypomniały mi się natychmiast podobne katusze na niezwykle nudnych wykładach. Zegar był bezlitosny. Im częściej na niego spoglądałem tym bardziej jego chód spowalniał. Teoria względności w najczystszej postaci. A Einstein twierdził, ze trzeba w tym celu lecieć w kosmos i to najlepiej z predkością bliską światłu.

Piąta kawa tylko pogorszyła sytuację. Zaczęło mnie telepać i w mózgu i w sercu i w rękach, a szczególnie w pustym (jesli nie liczyć kawy) żołądku. Tylko z powiek klej nijak zejść nie chciał. Poszedłem do toalety. Szorowałem twarz pod zimną wodą, zrobiłem kilka głębokich wdechów, wróciłem do biurka i… zaczęło się od nowa. Z tą tylko różnicą, że odleciałem z dłonią pozostawioną na klawiaturze i kiedy się ocknąłem, e-mail który pisałem był baardzo długi, a na dodatek jeszcze bardziej bezsensowny. Ściślej mówiąc składał się głównie z literek „m” oraz ciagiem rozmaitych znaków najwidoczniej zapisanych w momencie gwałtownego powrotu do rzeczywistości.

Poszedłem zrobić herbatę. Brzoskwiniową. Pełną rozmaitej chemii, ale zyskałem trzy minuty.

– I jak sie odnajdujesz na nowym stanowisku? – zaskoczył mnie głos zza pleców. To był sam właściciel kompanii, który przyjechał popatrzyć na naszą pracę.

– Świetnie! – odparłem, ale mam wątpliwości, czy byłem przekonujący. Ziewnąłem głęboko i poszedłem z powrotem do biurka. O Jezu! Jeszcze godzina i pietnascie minut. Gdybym pietnaście minut przed końcem zaczął porządkować biurko, to zostałaby tylko godzina

Przed biurkiem przeszła pani, której widok zazwyczaj przyspiesza krążenie, ale moje chyba juz spadło poniżej wartości krytycznej bo nawet i to nie powstrzymało opadania  powiek.

– Ma pan zablokowany telefon! – huknął ktoś za plecami.

– Co? – podskoczyłem na krześle.

– Telefon! – rzeczywiście chyba niechcący się oparłem o jakis klawisz bo wyswietlacz pokazywał adekwatny do rzeczywistości komunikat „Don’t disturb”.

– Z Holandii – dodal mój informator pokazując na słuchawkę.

– Halo?

– Cześć! Przez cały dzień chciałam sie dodzwonić, ale telefon był zablokowany.

– Właśnie się zastanawiałem dlaczego nikt do mnie dziś nie dzwonił. Co słychać?

– Pająk chodzi mi po klawiaturze.

– Masz zwierzątko?

– Tak. Dostał się na biurko przez okno. Jest tu od tygodnia. Teraz wchodzi na mój kubek do kawy. Kiedy go obserwuję, wydaje mi się, że rośnie każdego dnia.

– Uważaj, bo jak będzie duży, to może cie wciągnąć za obraz. A jak tam nasze statki?

Potem rozmowa toczyła się wokół statków. I wreszcie się rozbudziłem. Do tego stopnia, że wpadłem w taki wir pracy iż nie tylko nie zareagowałem na wybicie godziny osiemnastej, lecz wstałem od biurka dopiero o 18:35. Ale dziś już na pewno położę się spać wczesniej niż o trzeciej nad ranem.

Gdynia, 06.06.2005

Komentarze