CHLIP PRZED I PO MECZU

„Noce Świętojańskie” to niezbyt długa ale bardzo fajna tradycja szczecińskiego Teatru Polskiego, który na zakończenie sezonu organizuje dla fanów teatru weekendową ucztę. W tym roku zależało mi, aby obejrzeć spektakl „Chlip hop” Magdy Umer i Andrzeja Poniedzielskiego.

W pierwszej chwili, znając tylko daty obawiałem się, że będę musiał wybierać pomiędzy przedstawieniem a meczem, lecz na szczęście organizatorzy stanęli na wysokości zadania. Tytułowa noc zaczęła się bowiem już o siedemnastej.

Dlaczego „chlip hop”? Autorzy nazwali tak pewien rodzaj piosenek, które z racji swej melancholijnej natury sytuowane są na pograniczu płaczu wykonawcy i odbiorcy. Taki przedpłacz, chlipanie wstępne. Oczywiście nie muszę dodawać, że takie piosenki nie miałyby racji bytu gdyby nie korespondowały z równie melancholijną naturą autorów i wykonawców tego spektaklu. Żeby jednak nie zapłakać się do cna całość utrzymana jest w konwencji autoironii i pelna jest tylu świetnych obserwacji, perełek lingwistycznych, że pomimo tych mniej i bardziej smutnych, mądrych piosenek ubawiłem się świetnie.

Kiedys oglądałem film „Samotność w sieci” i stwierdziłem, że odtworzenie na ekranie nawiązującej się przez internet relacji między dwiema osobami to karkołomne wyzwanie. Jak pokazać ogrom emocji, kiedy główni bohaterowie siedzą przed komputerami i zawzięcie klikają w klawiatury? Jak długo można pokazywać na ekranie statyczną scenę ślęczenia przed laptopem i nie zanudzic widza? W spektaklu „Chlip hop” Magda Umer, Andrzej Poniedzielski oraz towarzyszący im autor aranzacji piosenek Wojciech Borkowski zasiadają na scenie do biurek, na których stoją ich laptopy i nie ruszają się z foteli aż do końca przedstawienia. Gawędzą sobie on-line, śpiewając od czasu do czasu (również na siedząco) to i owo. Ale jak gawędzą! Rozmawiają o internecie, o niespełnionych i spełnionych miłościach, o depresji związanej z dojrzałym wiekiem i przemijaniem, a robią to w taki sposób, że niemal przez cały czas śmiejemy się szczerze oczyszczając tym samym z swoich własnych smutków podobnej natury. Ktośby pomyślał: no tak, to taki wieczór kabaretowy. Tam też liczy się tekst i śmiech i piosenka. Niezupełnie. Teksty kabaretowe są, hm… jakby to określić, trochę bardziej nachalne, głośne, dosadne. Rozmowa Pani Magdy z Panem Andrzejem zaś to wyciszona wieczorna pogawędka (brawa za scenografię!) pełna jedank takich cudownych sformułowań, błyskotliwych odpowiedzi na banalne zdawałoby się pytania, że z uleczywszy mnie z egzystencjalnych smutków wpedziły mnie w inną depresję, ponieważ zdałem sobie sprawę, że choćbym nie wiem jak się starał nigdy nie napiszę czegoś tak lekkiego i literacko pięknego jak oni zrobili to kiedyś przy okazji, na kolanie, między jednym utworem a drugim. Bohaterowie na scenie bawią się swoimi tekstami, odnoszę wrażenie, że nie odtwarzają dokładnie swoich ról, lecz po prostu improwizują w zalezności od sytuacji i nastroju. Ma się poczucie jakby przypadkiem wzięło się udział w zwyczajnej, prowadzonej właśnie przez nich rozmowie.

Oklaskom na koniec nie było końca, lecz bis był tylko jeden, nie za długi, ponieważ, jak powiedzieli artyści, musimy zdążyć spełnić swój patrotyczny obowiązek.

Patriotyczny obowiązek należało spełniać począwszy od 20:10, bo wtedy w telewizji rozpoczynała się transmisja meczu Czechy – Polska. Rozgrywany na wrocławskim stadionie pojedynek mógł dąc nam pierwszy w historii awans do ćwierćfinału mistrzostw Europy.

Wszystko za sprawą remisu 1:1 z Rosją, który okrzyknieto tak wielkim sukcesem, że wydawało się, iż mecz z Czechami to tylko formalność. Od kilku dni nie mówiło się o niczym innym jak tylko o awansie. W sobotni wieczór wszystkie fan zony pękały w szwach. Ja tradycyjnie wybrałem multikino. Może niepotrzebnie, bo po co podtrzymywać tradycję, w której Polacy nie wygrywają meczów? Ba! Mądry Polak po szkodzie. Przegrali więc nasi 0:1, ponieważ na dwadzieścia minut przed końcem to nie polski lecz czeski zryw przyniósł rozstrzygnięcie. I nie tyle sama porażka mnie boli (wiadomo, sport to sport) co rozczarowuje styl, w jakim została poniesiona. Wygladało bowiem na to, że naszym kadrowiczom sił starczyło jedynie na pierwszą połowę. Nie wątpię w ich ambicję i wolę walki, więc tylko to jedno wytłumaczenie przychodzi mi do głowy. Inna sprawa, że w obecnym futbolu gra się już tak szybko, iż kondycyjnie wytrzymują jedynie najlepsi. Nie tylko polską drużynę dopadła ta przypadłość. Doskonalsi i bardziej utytułowani mieli podobne problemy w drugich połowach swoich meczów. Wyglądało to tak jakby ci z niższej półki stawiali wszystko na jedną kartę: serią błyskawicznych akcji prowadzonych w morderczym tempie zajechać przeciwnika i przewagę udokumentować co najmniej jedną bramką, bo jeśli nie… Jeśli nie, to następnych okazji prawdopodobnie nie będzie, ponieważ zabraknie już sił na przeprowadzenie akcji. Taki bluff, zagrywka va banque – albo się uda, albo po meczu. Z Czechami się nie udało. Przetrzymali poczatkowy napór naszej drużyny, a potem mieli juz z górki. Dlatego cały czas uważam, że mistrzostw nie przegralismy przegranym meczem z Czechami, lecz zremisowanym z Grecją. Tym bardziej, że wtedy wszystko układało się dobrze (prowadzenie oraz gra w przewadze), aż do momentu głupio straconej bramki. A swoją drogą to ciekawe: rywalizację w grupie wygrywa drużyna, która rozpoczęła turniej od porażki 1:4 i do końca nie dała rady przynajmniej wyzerować rożnicy. Ci natomiast, którzy tak błyskotliwie wygrali, z dodatnim bilansem bramkowym zakończyli rywalizację na trzecim miejscu.

Świat się jednak jutro nie kończy. Mistrzostwa Europy trwają. Wyjątkowo tym razem pomimo sportowej porażki wygrywamy jako kraj. Piłkę straciliśmy, ale lotnisk, dworców kolejowych dróg już nie. To wszystko zostanie, a na dodatek w świat pójdzie fama (o ile czegoś nie spieprzymy), że Polska to fajne miejsce, do którego warto będzie wrócić już bez piłkarskiej okazji. A liczenie bramek zacznie się od nowa 7 września, kiedy to meczem z Czarnogórą zainaugurujemy eliminacje do mistrzostw świata 2014. I dobrze by było nie tylko nie przegrać, lecz nawet nie zremisowac tego meczu, jeśli chcielibyśmy doświadczyć uroków turnieju finałowego w Brazylii.

Szczecin; 18.06.2012; 00:20 LT

Komentarze