CHINY (5) – WIELKI MUR

Kiedy jest się w Pekinie i ma się trochę czasu, wycieczka na chiński mur wydaje się czymś niemalże obowiązkowym. Zrezygnować, to trochę tak, jakby będąc w Krakowie ominąć Floriańską i Barbakan. Z Pekinu to okazja szczególna, ponieważ najbardziej znany, udostępniony dla turystów odcinek muru, nieopodal miejscowości Badaling znajduje się zaledwie kilkadziesiąt kilometrów od stolicy.

GW 28

Możliowści podróży jest wiele. Od autobusów z okolic Placu Niebiańskiego spokoju, po pociągi podmiejskie, a dla desperatów także taksówki. Z kilkoma przesiadkami można także dojechać siecią metra aż do Changping. Z tej stacji wysiada się niemalże w szczerym polu (naprawdę – wśród rozległych zaoranych zagonów nie było nic oprócz owej stacji metra). Znając Chiny, zapewne kiedy piszę te słowa, wyrastają tam już pierwsze wieżowce.

My wybraliśmy pociąg podmiejski. Wiedzieliśmy, że o bilety bywa trudno, ale przecież nie pójdziemy zajmować kolejki w nocy, jak po mięso za czasów komuny. Niestety, kasy nie sprzedają z wyprzedzeniem, więc pomimo naszej wizyty na dworcu wieczorem przed naszą wycieczką, od okienka odeszliśmy z kwitkiem. Nazajutrz wstaliśmy wcześnie, by o siódmej opuścić hotel i udać się na stację. Już na schodach prowadzących z tunelu metra na powierzchnię zorientowaliśmy się, że to bardzo popularny kierunek.

– Badaling, bus Badaling! – nawoływał jakiś naganiacz.

Za chwilę z taką samą informacją podbiegł do nas inny. Wiadomo, biali o tej porze pojawiają się się tutaj chyba tylko po to, by jechać na Wielki Mur.

– No, thanks – odpowiedziałem stanowczo. Wiedzieliśmy z przewodników, że naganiaczy jest mnóstwo i nie zawsze są uczciwi.

– No train, no tickets! – przekonywał zażarcie naganiacz niemalże zastępując nam drogę.

– Ok, thank you – odpowiedziałem i ominąłem go równie zdecydowanie.

– Chyba rzeczywiście nie ma już biletów – zaniepokoił się Anioł.

– Zobaczymy jak podejdziemy.

Po chwili wszystko było jasne. Okienko kasowe zamknięte na głucho z informacją, że bilety wyprzedane, a następny pociąg w kierunku Badaling odjedzie o 12:42, a sprzedaż biletów rozpocznie się o 10:57.

GW 23

– To gdzie jest ten naganiacz? – zapytałem Anioła i zacząłem się rozglądać.

Rynek nie znosi próżni. Wokół stacji gotowych do odjazdu stało kilka prywatnych mini busów, które czekały tylko aż zbierze się wystarczająca liczba pasażerów. Po uzgodnieniu ceny i zapewnieniu, że pozostanie ona tajemnicą handlową (jak się można domyślić różni pasażerowie płacą różne ceny) usiedliśmy w jednym z nich. Jakieś dziesięć minut później pasażerów był już komplet i ruszyliśmy.

Trochę zdrzemnęliśmy się po drodze, więc podróż upłynęła nam szybko. Bus zatrzymał się nieco przed bramami i kasami. Pewnie dlatego, że to nieautoryzowany serwis. Przeszliśmy kilkaset metrów na piechotę. Im bliżej kas, tym więcej rozmaitych stoisk gastronomicznych i pamiątkarskich. To był dobry moment, żeby zaopatrzyć się w wodę. Przy okazji przekąsiliśmy jeszcze małe co nieco w postaci grillowanych kalmarów.

GW 01

Kalmary podawano na patykach. Były pyszne. Tak bardzo, że w drodze powrotnej kupiliśmy je sobie znów.

GW 02

Z przewodnika dowiedzieliśmy się, że na mur prowadzi kolejka linowa, ale można oczywiście iść na piechotę. Zdecydowaliśmy się na kolejkę i dla wygody, i dla oszczędności czasu. Szkoda tylko, że przewodnik nie wspomniał, że kolejka wyjeżdża na jedno z najwyższych wzniesień, a szlak pieszy wchodzi na mur w najniższym punkcie, na jednej z przełęczy i prawie nie wymaga dłuższego podejścia. O tym dowiedzieliśmy się jednak dopiero podczas marszu. Wyjechaliśmy kolejką na górę a potem i tak musieliśmy zejść do przełęczy i wspinać się ponownie.

Dla informacji: bilet wstępu na Wielki Mur wynosi kosztuje 40 yuanów. Za kolejkę linową w obie strony trzeba dopłacić sto.

GW 24

Po stosunkowo krótkim oczekiwaniu w kolejce niewielki wagonik poniósł nas w górę.

GW 25

Tunelem wydrążonym w skale wychodzimy z górnej stacji kolejki na mur. Spodziewałem się tłumu, lecz nie aż takiego. Czułem się, jakbyśmy przeciskali się w jakimś ciasnym korytarzu. Trudno w takich warunkach o jakieś skupienie podczas zwiedzania. Hałas, setki jeśli nie tysiące aparatów fotograficznych i oczywiście konieczność pilnowania kieszeni oraz plecaków, bo taki ścisk to zapewne raj dla kieszonkowców.

GW 03

GW 04

Drugim zaskoczeniem było ukształtowanie powierzchni. Kiedy czytałem o murze i oglądałem zdjęcia robione z bliska, widziałem przede wszystkim stosunkowo szeroką konstrukcję z drogą, którą ponoć mogło jechać konno w szyku pięciu jeźdźców obok siebie. To zaś, co przykuło przede wszystkim moją uwagę, kiedy już oswoiliśmy się z tłumem, to duże pofałdowanie powierzchni. Mur biegnie granią od szczytu do szczytu, opadając na przełęcze pomiędzy nimi. Prawie nigdzie nie biegnie płasko. Albo wznosi się, albo opada, a jedyną kwestią jest jak bardzo. Dopiero teraz zrozumiałem, dlaczego doradza się szczególną ostrożność podczas zwiedzania zimą, kiedy mur bywa oblodzony. Można poślizgnąć się i naprawdę zaliczyć bolesny, niekontrolowany rajd w dół.

GW 05

GW 06

My maszerowaliśmy w czerwcu i jeżeli dokuczała nam jakaś niedogodność pogodowa, to wynikała raczej ze słońca. Spędziliśmy tam kilka godzin w upale, a wieczorem zorientowałem się jak bardzo opaliłem sobie twarz oraz ręce, wyeksponowane na działanie promieni, bez chwili cienia.

Mur w postaci jaką znamy obecnie, rozpowszechnionej w niezliczonej ilości fotografii powstał za czasów dynastii Ming, czyli mniej więcej w XV wieku. Pierwsze fortyfikacje w postaci wałów ziemnych powstawały jednak już kilka wieków przed Chrystusem. Trzeba dodać, że niemal nigdy nie mówiono o murze, jako o jednolitej konstrukcji mającej zabezpieczać całe imperium. Pierwsze wały wznoszono lokalnie w celu obrony drobnych społeczności przed najeźdźcami reprezentującymi nie tyle całe armie wrogich państw lecz niewielkie oddziały łupieżców. Dopiero później, w kolejnych wiekach poszczególne fragmenty łączono w jedną całość, a i to znów nie dla obrony wszystkich granic, lecz w newralgicznych punktach, tam gdzie wymagała tego akurat sytuacja polityczna.

GW 07

Za czasów dynastii Ming umocniono i połączono mur, by chronić się przed najazdami Mongołów. W swoim szczytowym okresie główna linia (nie licząc odgałęzień) liczyła sobie około 7600 kilometrów. Wystarczy pomyśleć najpierw o transporcie i obróbce budulca w trudno dostępnym terenie, a potem o samej konstrukcji linii obronnej, by uświadomić sobie ogrom tej inwestycji.

GW 11

GW 13

Nie było to łatwe i nie było bezbolesne. Mur bywa nazywany największym cmentarzem Ziemi. To dlatego, że spośród kilkuset tysięcy ludzi zatrudnionych przy jego budowie znaczna liczba straciła życie. Niektóre źródła podają, że z każdych dziesięciu rekrutów do domu wracało z budowy zaledwie trzech. Nieszczęśników, którzy stracili życie zamurowywano w murze.

Przypominając sobie fakty z przewodników maszerowaliśmy kilkukilometrowym odcinkiem udostępnionym dla zwiedzających. Tylko niewielkie fragmenty, uprzednio odrestaurowane, są bowiem dostępne dla turystów.

GW 08

Do dzisiejszych czasów zachowało się około 2400 km muru, ale jego stan jest daleki od ideału. Te fragmenty, które odrestaurowano i zabezpieczono, można zwiedzać. Oczywiście nie wyobrażam sobie, by na całej długości budowli stały posterunki z policją i pilnowały zakazu wstępu, ale zapewne takie spacery nie są dla przeciętnego człowieka bezpieczne.

Upał i różnice wzniesień tymczasem doskwierały coraz bardziej. Mijaliśmy licznych turystów siedzących na schodach i sapiących ciężko przed kolejną partią drogi pod górę.

GW 09

Miejscami bywało naprawdę bardzo stromo.

GW 10

GW 14

Szliśmy na południe, coraz wyżej i wyżej. Dotarliśmy do wieży numer pięć oraz sześć. Wieże w systemie umocnień z czasów dynastii Ming pełniły szczególną rolę. Były budowane w takiej odległości jedna od drugiej, że mogły przekazywać sygnały świetlne nocą, a dymne w dzień. Sam mur, nawet wysoki, nie stanowił bariery nie do zdobycia. Szczególnie przy atak ogromnej liczebnie armii. Dawał jednak czas niezbędny do odparcia napaści. I właśnie przekazywanie sygnałów z wieży do wieży było nie do przecenienia.

Dystans, który przeszliśmy zrobił swoje. Wspominałem o tłumie, w którym trudno było mówić o normalnym zwiedzaniu. Za wieżą numer pięć liczba osób na szlaku zdecydowanie się zmniejszyła. Za plecami mieliśmy kłębiącą się ciżbę, podczas gdy sami zaczynaliśmy cieszyć się samotnością.

GW 12

Dotarliśmy do przedostatniej wieży, z której koniec trasy był już niemal w zasięgu ręki.

GW 16

Tam zostaliśmy już zupełnie sami na szlaku.

GW 15

I wreszcie doszliśmy do wieży, z której dalszego przejścia już nie było, a w zamian za to umieszczono tabliczki „No visitors”. Koniec trasy.

GW 18

Oczywiście mur biegł dalej, lecz niedostępny dla turystów. Przejście uniemożliwiał bokiem m.in. specjalny płot.

GW 20

Widać było gołym okiem, że ów niedostępny fragment nie był całkowicie odbudowany.

GW 19

Braki w murze wypełniały metalopwe barierki, które i tak wyglądały bardzo solidnie. Z pewnością nie wszędzie tak jest.

GW 21

Teraz pozostało nam tylko pokonać jeszcze raz tę samą trasę, lecz w odwrotnym kierunku.

GW 17

Wydawało się nudne, ale tylko do czasu, kiedy znów znaleźliśmy się w tłumie. Nie tylko Chiny oraz Chińczycy intrygowały nas swoją egzotyką. Równie egzotycznie byliśmy dla nich my, a szczególnie Mój Anioł o blond włosach. Chińczycy koniecznie pragnęli zrobić sobie z nią zdjęcie. Gdyby to było jedno, albo dwa, nie byłoby w tym nic szczególnego, ale ich ilość rosła w miarę kolejnych pozowań do następnych fotek. Fotka z panami pstrykana przez ich partnerki, fotka z całą rodziną, fotka z dzieckiem, fotka z dzieckiem na rękach, żeby i maluch miał pamiątkę… Byłem lekko zszokowany tym zainteresowaniem

GW 27

Pokonaliśmy trasę po raz drugi i znaleźliśmy ponownie się w okolicy kolejki linowej. Pora wracać. Robiło się późne popołudnie. Kolejne magiczne miejsce na kuli ziemskiej, znane od lat z fotografii i opisów, pozornie niedostępne dla przeciętnych śmiertelników udało się nam zaliczyć.

GW 22

Przy okazji warto rozprawić się z mitem jakoby Wielki Mur Chiński był jedyną budowlą stworzoną przez człowieka widoczną gołym okiem z kosmosu. Wystarczy przyjrzeć się gabarytom budowli, by bez problemu przywołać z pamięci większe od niej. Długie wstęgi autostrad,  ogromne mosty, gigantyczne wieżowce, porty morskie, które zmieniły całkowicie linię brzegową chociażby Zatoki Tokijskiej. Te wszystkie rzeczy powinny być także (a nawet bardziej) widoczne z kosmosu niż mur, będący rekordzistą wyłącznie w dziedzinie długości.

Kończymy późnym popołudniem. Tym razem bez problemu kupujemy bilet na pociąg podmiejski. Pozostaje tylko poczekać do odjazdu. I wtedy znów pojawiają się naciągacze.

– Po co tyle czekać? Za niewielką opłatą od razu zawieziemy Was do metra w Pekinie.

Naganiacz machnął ręką w taki sposób, że wydawało się, iż pokazuje na stację metra odpowiadającą stacji docelowej pociągu podmiejskiego. Oferta wydawała się kusząca, bo koszt nie był duży, a czasu ciągle nam brakuje. Dopiero, gdy samochód zatrzymał się w szczerym polu przy wspomnianej na początku stacji Changping, zrozumieliśmy swój błąd. Nie umówiliśmy się, na jaką stację kierowca nas przywiezie. Miało być „do metra”, to mamy metro. A, że tym metrem jechaliśmy potem jeszcze godzinę z dwoma albo trzema przesiadkami, to już nie było przedmiotem umowy. Było mi szkoda przede wszystkim faktu, że daliśmy się naciągnąć na bezsensowną usługę pomimo ostrzeżeń i naszej wydawałoby się czujności. Nie wzięliśmy pod uwagę, że naciągacze biją przeciętnych klientów na głowę przede wszystkim doświadczeniem. Najlepszy sposób na uniknięcie niemiłych niespodzianek, to nie korzystać z „okazji” i trzymać się planu.

Gdańsk, 16.10.2016; 23:50 LT

Komentarze