Zwiedzanie Pekinu. Zacząć mieliśmy od Zakazanego Miasta, lecz w ostatniej chwili zorientowaliśmy się, iż w poniedziałki jest ono niedostępne dla zwiedzających. Pozostał więc spacer po Placu Tiananmen i jego okolicach.
Gdy tylko zostawiliśmy za sobą betonowe klocki z drugiej połowy XX wieku oraz nieco bardziej wyrafinowaną architekturę obecnego stulecia, nasz wzrok powędrował ku przepięknie zdobionym, niezwykle kolorowym dachom.
Niżej, niemalże na poziomie ulicy, wejść do niektórych budynków strzegły smoki, które w Chinach, w odróżnieniu od naszego kręgu kulturowego, są istotami dobrodusznymi, a nie złymi potworami.
Smoki strzegą też jednego ze sklepów z jedwabiem. Jedwab to jedno z najoczywistszych skojarzeń z Chinami. Pilnie strzeżona tajemnica, która przez dwa tysiące lat zapewniała Państwu Środka monopol na produkcję gładkiej i delikatnej tkaniny. Jedwabny szlak, czyli droga, którą przez Azję podążali kupcy sprowadzający jedwab do Europy i innych części ówczesnego świata, przetrwał w geografii po dzień dzisiejszy i świadczy jak ważną część międzynarodowego handlu stanowiły owe szlachetne tkaniny. Jakie profity czerpały zeń Chiny? Dość powiedzieć, że za zdradę tajemnicy produkcji jedwabiu groziła kara śmierci.
Dziś za niewielkie pieniądze można kupić wyroby ze sztucznego jedwabiu, ale różnicę między obiema tkaninami można porównać do tej, jaka dzieli prawdziwy miód od sztucznego. Żaden szanujący się sklep nie wystawiłby na szwank swojej reputacji poprzez handel taką podróbką. Dlatego z przyjemnością oglądaliśmy wystawione na sprzedaż całe bele bajecznie kolorowych, wzorzystych tkanin.
Jak na towar najwyższej jakości przystało, ceny też były „z górnej półki”, ale kto każe od razu kupować?
Ewentualną nadwyżkę gotówki zawsze można wydać na perły, oferowane wprost na ulicy.
Z wąskich uliczek pełnych rozmaitych sklepów i knajpek już tylko kilka kroków na Plac Niebiańskiego Spokoju. Niby blisko, lecz przedostać się łatwo nie jest. Przechodzimy przez kolejne kontrole podobne do tych, jakie stosuje się na lotniskach. Co ciekawe, jako cudzoziemcy traktowani jesteśmy łaskawiej. Chińczyków kontroluje się znacznie bardziej skrupulatnie, łącznie ze sprawdzaniem dokumentów tożsamości.
Wreszcie wychodzimy na plac. Ponoć największy plac na świecie. Ma aż osiemset metrów długości i trzysta metrów szerokości. Przy tak rozległych przestrzeniach daje się zauważyć słynny, pekiński smog. Oddalone obiekty są wyraźnie zamglone.
W centralnej części placu znajduje się obelisk – pomnik bohaterów ludu. Po jego lewej stronie, gdy patrzeć w kierunku Bramy Niebiańskiego Spokoju znajduje się Hala Ludowa, socrealistyczny gmach z charakterystyczną dla totalitarnej architektury kolumnadą.
Po przeciwnej stronie plac ogranicza budynek Muzeum Historii i Rewolucji. W podobnym stylu.
Wiemy już co jest po bokach. A na końcach długiej osi? Od południa plac zamyka Zhengyangmen, czyli Brama na Wprost Słońca. Na początku XV wieku, kiedy ją budowano, stanowiła bramę wjazdową do Pekinu, a ściślej t.zw. Miasta Wewnętrznego.
Od północy granicę placu stanowi Brama Niebiańskiego Spokoju, będące zarazem wejściem do Zakazanego Miasta. To na niej wisi ogromny portret Mao Tse Tunga znany z licznych przekazów telewizyjnych czy fotografii prasowych. Z tej bramy przewodniczący Mao proklamował 1 października 1949 roku Chińską Republikę Ludową.
W centralnym punkcie placu, nieopodal wspomnianego już obelisku stoi mauzoleum przewodniczącego Mao. Jego zabalsamowane ciało spoczywa tam w kryształowej trumnie ustawionej na piedestale z czarnego marmuru.
Niestety, jeżeli chodzi o mauzoleum, to mogliśmy jedynie obejrzeć socrealistyczne rzeźby przed wejściem. Rzeźby, jakich powstało mnóstwo w połowie XX wieku od Berlina Wschodniego po Władywostok. Robotnicy, kołchoźnice, żołnierze, naukowcy, wszyscy podążający w jedynym, słusznym kierunku, nakreślonym przez komunistyczną partię wiodącą ich ku świetlanej przyszłości.
Samo mauzoleum było nieczynne w poniedziałki, a nawet gdyby było, to i tak godzina była zbyt późna. Udostępniano je dla zwiedzających tylko od ósmej do dwunastej.
Pomimo późnopopołudniowej pory zamglone słońce grzało wciąż bardzo mocno. Dobrze, że mieliśmy ze sobą wodę, bo spacer po tak ogromnej, wyłożonej kamiennymi płytami, rozgrzanej przestrzeni generował całe strugi potu. Za oddziałem żołnierzy z przyjemnością opuściliśmy to miejsce i przejściem podziemnym przedostaliśmy się na drugą stronę szerokiej arterii.
Przed nami była już tylko Brama Niebiańskiego Spokoju. Są takie miejsca na świecie, przy których stając odczuwam niezwykłe wzruszenie i poczucie, że nawet najbardziej nierealne marzenia kiedyś się spełniają. Przypomina mi się opowieść Pauliny o księdzu, który w gimnazjum uczył jej religii. Jego marzeniem było móc zobaczyć warany z Komodo. Podporządkował temu kilka, a może i kilkanaście lat życia. Oszczędzał i kosztem wielu wyrzeczeń w końcu postawił na swoim. Pojechał tam. Zobaczył słynne warany w swoim naturalnym środowisku i spełnił marzenie, które na początku wydawało się zupełną mrzonką.
Patrzyłem teraz na tę bramę, na portret Mao, widywany na filmach albo w kolorowych czasopismach i czułem się podobnie jak wtedy gdy wchodziłem do Machu Picchu, wjeżdżałem na górne piętra Empire State Building, tańczyłem na moście w Avignon, czy wpływałem na wody Cieśniny Magellana. To wszystko były miejsca z innego świata, odległe i zupełnie niedostępne. Tak niedostępne, że wydawało się, iż nigdy do nich nie dotrę, i nawet nie ma co próbować. A jednak kawałek po kawałku padały kolejne granice.
Nie tylko my czuliśmy niezwykłe podniecenie. Setki telefonów komórkowych trzaskały zdjęcia jak okiem sięgnąć. Wszyscy byli zaaferowani uwiecznianiem tej niezwykłej chwili i natychmiastowym rozsyłaniem fotek do rodzin oraz znajomych.
No, może nie wszyscy. Bo niektórzy w maseczkach chroniących przed smogiem i pod parasolami dającymi odrobinę cienia, nie mieli do pstrykania głowy.
Wśród wielu tysięcy fotek pstrykanych tu każdego dnia, zapewne żadna nawet w ułamku procenta nie zbliży się do słynnego zdjęcia z 1989 roku.
Plac Tiananmen od wieków był świadkiem przełomowych chwil w historii cesarstwa, a potem Chińskiej Republiki Ludowej. Nam jednak w pamięci zapadł 4 czerwca 1989 r. Dzień częściowo wolnych wyborów w Polsce, w którym nasz kraj ostatecznie zrzucił jarzmo komunizmu. W tym samym czasie w Pekinie wojsko krwawo stłumiło demonstrację studentów. Świat obiegło wiele drastycznych fotografii, lecz właśnie to jedno zdjęcie przeszło do historii dziennikarskiej fotografii.. Jeden bezbronny człowiek zatrzymuje kolumnę czołgów. To wyjątkowe przesłanie ukazujące siłę jednostki, pozornie nie mającej żadnych szans w starciu z aparatem państwa albo innych potężnych organizacji. Znamy przykłady z naszej najnowszej historii, kiedy pojedynczy człowiek mógł swoją postawą odwrócić bieg historii. Rozwój Internetu jeszcze bardziej potęguje te możliwości.
Wejścia przez bramę chronili zarówno żołnierze jak i ochroniarze w ciemnych okularach i białych koszulach.
W końcu przechodzimy pod słynnym portretem.
Ponieważ nie było szans na wejście do Zakazanego Miasta, obejrzeliśmy mury i fosę od zewnątrz.
Potem zaś poszliśmy do parku po wschodniej części drogi wiodącej od Świątyni Niebiańskiego Spokoju. Tu mieści się Taimiao (Światynia Cesarskich Przodków), gdzie od wieków czczono zmarłych cesarzy, a w dwudziestym stuleciu w świątyni urządzono Ludowy Pałac Kultury, a wokół park miejski.
W parku ćwiczą żołnierze.
Ludowy Pałac Kultury był już zamknięty. Szliśmy więc przez park aleją pełną cedrów posadzonych tu za czasów dynastii Ming. Było to mniej więcej w tym samym czasie gdy wojska Władysława Jagiełły walczyły z Krzyżakami.
Nie chciało się nam znów wędrować przez plac i przechodzić te wszystkie kontrole bezpieczeństwa. Skorzystaliśmy więc z metra. Po prostej byłoby to nie więcej niż jeden przystanek, ale metro w tym miejscu akurat z północy na południe nie biegło. Musieliśmy trzema liniami pokonać w sumie cztery przystanki, ale tyle już chodziliśmy tego dnia w spiekocie, że przesiadki pod ziemią najmniej nam przeszkadzały.
Kiedy dojechaliśmy w okolice Bramy na Wprost Słońca, akurat czekał na pasażerów zabytkowy tramwaj. No to skorzystaliśmy.
Podróż nie trwała długo. Myślę, że tramwaj nie przejechał więcej niż półtora kilometra do końca torowiska.
Znów weszliśmy w wąskie uliczki pełne niewielkich sklepików oraz knajpek. Trzeba było coś zjeść. Jeśli Pekin, to może… kaczka po pekińsku?
Długo nie trzeba było szukać. Chrupiące kaczki czekały na głodnych.
Dla nieco bardziej wyrafinowanych smakoszy dostępne były tu i ówdzie kacze łebki.
My jednak woleliśmy zadowolić się tradycyjnym korpusem, który wkrótce wylądował z talerzem na naszym stole.
To nie kaczki były jednak główną atrakcją knajpki, do której trafiliśmy na posiłek, lecz noodles. W oknie wystawowym pani przygotowywało wielką połać ciasta, którą następnie cięła w długie nitki, a te z kolei lądowały w ogromnym kotle. Wszystko na oczach przechodniów oraz klientów.
Zjedliśmy kaczkę, popiliśmy zieloną herbatą i mogliśmy wracać, bo zrobiło się już ciemno.
Nie obyło się bez wylewnego pożegnania z personelem restauracji.
Pogrążonymi w półmroku uliczkami, nie spiesząc się zbytnio, spacerowaliśmy w kierunku metra.
Kiedy wysiedliśmy na stacji nieopodal naszego hotelu okazało się, że rozpętała się ulewa. Taka ulewa, jaka jest charakterystyczna dla krajów tropikalnych. Stację już zamykali i nie było przejścia do wyjścia znajdującego się bliżej hotelu pobiegliśmy w tamtą stronę, lecz nie chcieli już nas przepuścić. Tłumaczyliśmy, że deszcz i wtedy obsługa metra sięgnęła do jednej z szafek i… wręczyła nam peleryny przeciwdeszczowe. No, nie powiem, żeby to był niepraktyczny prezent. Dzięki temu w miarę sucho dotarliśmy na nocleg.
Gdańsk, 15.09.2016; 00:15 LT
P.S.
Właśnie otrzymałem informację, że ruszyło głosowanie na najlepszy blog w konkursie „Blog Forum Gdańsk Award 2016 – Blog Gdański”. Jeżeli czytasz ten wpis, to zapewne zaglądasz czasem do „Mojej Szuflady”. Dlatego proszę o Twój głos. Wystarczy kliknąć na poniższy link i zaznaczyć ten właśnie blog. Z góry dziękuję. http://s1.enewsletter.pl/n/21623/survey/a1473779020cb21ed/