CHCIWOŚĆ

Wybieralismy sie na coś innego, ale godziny seansów były niesprzyjajace, więc wybraliśmy „Chciwość”. Trochę bez przekonania. Wątpliwości sie nasiliły, gdy zobaczyliśmy zaledwie garstkę ludzi na widowni. Albo film był do bani, alebo zawiódł marketing.


Może też polski tytuł zepsuł trochę frekwencję. Kiedy przeczytałem „chciwość” oraz, ze rzecz dotyczy banku od razu zapachniało mi tanią propagandą, a przed oczami stanął film „Godność” zrealizowany na zamówienie władzy niedługo po wprowadzeniu stanu wojennego.

Nie minęło jednak dwadzieścia minut, a akcja pochłonęła mnie tak, jakbym oglądał najwyzszej klasy kino akcji. Tym to dziwniejsze, że film jest generalnie bardzo statyczny i toczy się głównie wokół kilku biurek pracowników owego banku. Jeden z nich odkrywa błędy w założeniach strategii oraz księgowaniu i zauważa, że przeciągu kilkunastu ostatnich dni bank ku nieświadomosci szefów balansował na krawędzi katastrofy finansowej przekraczając, na szczęście na krótko, bezpieczne granice. Jednak każde następne przekroczenie owej granicy może okazac się nieodwracalne i skuktkować bankructwem.

Jest wieczór. Informuje o tym swojego szefa, który przed powrotem do domu poszedł jeszcze na drinka. Ten waraca niechętnie, analizuje raport i… dzwoni po swojego szefa. Szef jest wściekły, że późnym wieczorem zawraca mu się głowę, ale w końcu dał się przekonać na powrót do biura. To jestbardzo smaczny filmowy kąsek i doskonałe sportretowanie typowej firmy. Ktoś, dla którego czujemy wielki respekt z powodu jego pozycji w biurze okazuje się być małym pionkiem przed obliczem swojego bossa. Tamten to jest dopiero ktoś wysoko postawiony! Ale nie! On tez z respektem podchodzi do telefonu i z obawą informuje o odkryciu swojego przełożonego. A tamten jeszcze wyższego! Niesamowita jest ta wspinaczka po korporacyjnej piramidzie władzy. W końcu około drugoiej w nocy pojawia się szef szefów. Wszyscy „na baczność” i nie ma chętnych, kto „po ludzku” wyjaśniłby dyrektorowi o co tak naprawdę chodzi. Ten beszta jednego z bossów który proponuje mu zapoznanie się z analizą na stronie trzynastej raportu. Mowi, że to nie czas na czytanie, ale też nietrudno odnieść wrażenie, że on po prostu nie orientuje się w zawiłościach obliczeń. Zresztą tak wydaje się byc ze wszystkimi. Każdy szczebelek wyzej to coraz bardziej ogólne kierowanie i coraz mniejsza wiedza o szczegółach. Zresztą sam najgłówniejszy boss przyznaje chwilę później, że on bierze grube miliony tylko za to by przewidywać ruchy rynku i w porę na nie reagować, an nie zajmować się niuansami księgowowści. Przedstawienie hiobowej wieści o prawdopodobnym bankructwie spada na owego młokosa, który i tak w porównaniu z innymi niewiele ma do stracenia. Ten opowiada prostymi słowami, że nie ma czasu, bo istnienie firmy wisi na włosku.


Bank musi pozbyć się w ciągu jednego dnia wszystkich trefnych „pakietów”, którymi obracał na ogromną skalę. Operacja, która w normalnych warunkach trwałaby całymi tygodniami, musi być przeprowadzona w parę godzin, a ogromnna większość upłynniona przed lunchem, kiedy to przekazywana z ust do ust plotka, ze „coś złego się dzieje na rynku” prawdopodobnie zablokuje możliwość dalszej wyprzedaży. Wyprzedaż wszystkiego też nie jest dobrym rozwiązaniem, bo w jeden dzień firma straci reputację, że wcisnęła z pełną premedytacją swoim klientom bezwartościowy towar. Nie czas jednak żałować róż gdy płonie las. Działalność można kontynuować  w inny sposób, a niepotrzebnych, skompromitowanych ludzi zwolni się za godziwą odprawą. Równolegle z opracowywaniem strategii sprzedaży trwa zupełnie jawne ustalanie kto będzie kozłem ofiarnym i zostanie zmuszony do pożegnania się z firmą po zakończeniu akcji.


Aby zarabiać pieniądze i utrzymać się na rynku trzeba być mądrzejszym niż inni, albo oszukiwać, albo byc pierwszym. Z finansowego krachu uratują się tylko ci, którzy pierwsi pozbędą się bezwartościowych papierów. Nie wiadomo, czy ktoś inny nie odkrył już tego co wiedzą oni i nie szykuje podobnej akcji, dlatego czas ma ogromne znaczenie. O świcie wszystko do popełnienia marketingowego harakiri ale uratowania części pieniędzy jest gotowe. Wstaje pierwszy dzień światowego kryzysu.


Dawno nie oglądałem „zwykłego” filmu z zapartym tchem jak ten. Jak na mój gust, to druga część, skupiająca się bardziej na indywidualnym portertowaniu poszcególnych bohaterów i ich reakcjach jest słabsza niż pierwsza, gdy aż do owego świtu budowano napięcie.  Tym niemniej polecam gorąco. Frekwencja na seansach nie odzwierciedla bowiem kunsztu z jakim ukazano Wall Street i panujące w tamtejszych firmach układy.

 Gdańsk; 01.01.2012; 13:15 LT

Komentarze