BY MIEĆ COŚ DO POWIEDZENIA

           

W Słupsku musiałem się zatrzymać. Przyjemne ciepło rozchodzące się w samochodzie oraz miła muzyczka sprawiły, że coraz trudniej było mi zapanować nad sennością. Dochodziła dopiero dwudziesta. Trasy też niemalże dopiero początek, ale wolałem nie ryzykować. Opuściłem oparcie fotela, zamknąłem oczy i po chwili odleciałem słysząc jedynie gdzieś w dalekim tle sączące się z głośników melodie.

Ocknąłem się po piętnastu minutach. Poszedłem na stację benzynową po hot doga. Popiłem red bullem. Kupiłem drugą butelkę na wszelki wypadek oraz dropsy by czymś przerywać monotonię. W aucie mocno zredukowałem ogrzewanie i po kilu głębokich wdechach wystartowałem w dalszą trasę. Wystarczyło. Z doświadczenia czułem, że wystarczy. Kwadrans snu i chwila spaceru pozwalają w trybie awaryjnym zregenerować się na dwie – trzy godziny. Nie zatrzymywałem sie już więcej i w doskonałej kondycji dojechałem do Szczecina. Pewnie dlatego, że im bliżej dwudziestej drugiej, tym bliżej finału Listy Przebojów Trójki i poziom repertuaru wyraźnie zwyżkował. A potem już znalazłem się w zasięgu „Złotych Przebojów” ze Szczecina więc tym bardziej nie było problemu.

Przejrzałem jeszcze tradycyjną pocztę, włączyłem światełka na choince i dopiero potem  położyłem się spać. Świadomie nie nastawiałem budzika i podjąłem noworoczne zobowiązanie, że nie wyjdę z łóżka dopóki nie zaczną mnie boleć plecy od leżenia. Ostatni raz wyspałem się 27 grudnia więc należało mi się. Plecy zaczęły mnie boleć o wpół do jedenastej, ale zwinąłem się w kłębek, nakryłem głowę kołdrą i Morfeusz przyjął mnie do swojego królestwa na jeszcze jedną godzinkę. Ach jakże miłe są takie leniwe poranki! Zszedłem po pieczywo i świeżą „Wyborczą”, wypiłem przy lekturze poranną kawę a koło trzynastej zajrzałem w komputer. Smakuję każdą chwilę takiego błogiego lenistwa, bo nie wiadomo kiedy znów się przydarzy J

Przy okazji przejrzałem stare, prawie zapomniane pliki i natknąłem się na coś takiego:

http://searover.w.interia.pl/wypowiedz.mp3

Wspólczuję temu panu, zagdniętego z nienacka przez redaktorów. Być może zjadła go trema, albo spacerował mysląc o niebieskich migdałach gdy nagle zaskoczono go mikrofonem. Współczuję, bo sam też lubię mieć chwilę czasu do namysłu zanim coś powiem. Gorzej jeżeli to było na prawdę wszystko co ten pan miał do powiedzenia. Wtedy należałoby raczej współczuć jego rozmówcom. Mam nadzieję, że dobry Bóg będzie mieć mnie w swojej opiece i nie pozwoli publikować tekstów w stylu zamieszczonej wypowiedzi.

Analiza jej, oraz przeczytane kiedyś na jednym z blogów stwierdzenie, że nie ma nic gorszego niż ludzie, którzy nie mają nic do przekazania i czują nieodpartą potrzebę podzielenia się tym na blogu, każą mi zakończyć, by przypadkiem nie równać do niebezpiecznego poziomu.

*   *   *

A właśnie, że nie!

To znaczy, zakończę, bo chwilowo nie mam nic wiecej do powiedzenia, ale po przemyśleniu tematu nie mogę zgodzić się z wyżej cytowanym stwierdzeniem jednego z blogowiczów. W końcu blog jest terenem jak najbardziej prywatnym i to, co ktoś tam pisze jest jego osobisą sprawą. Nikt nikogo na siłę do lektury nie zmusza. Jeżeli ktoś lubi czytać czyjeś pisanie o niczym to zostanie. Inny nie. Jeżeli ktoś mówi, że nie ma nic gorszego niż…, sam sobie wystawia złe świadectwo. Uznaje, że męczy go czytanie jakichś bzdur, a jednocześnie tkwi w tym i nie stać go by zabrać się za  lekturę jakiejś dobrej książki albo poszukać bloga na prawdę ambitnego.

Szczecin, 07.01.2005; 19:30 LT

Komentarze