BOŻE NARODZENIE

Szczecin, podobnie jak i inne miasta, na długo przed świętami przybrał odświętny wygląd, szczególnie atrakcyjnie prezentując się wieczorem.

Zresztą nie tylko świąteczne żaróweczki budują specyficzny, wieczorny klimat. Porządnie wyszorowana kilka miesięcy temu rzeźba przedstawiająca Bartolomeo Colleoniego w ostrym świetle reflektorów prezentuje się wyjatkowo okazale bez wspomagania świątecznymi dekoracjami.

Niestety, nie można tego powiedzieć o pomniku Jana Pawła II. Świecidełka i błyskotki poprzyczepiane byle jak do pastorału, przed pomnikiem niechlujenie ustawiona choinka, która pewnie by się przewróciła, gdyby nie ławka, którą przydźwigał ktoś w dobrych intencjach, by podeprzeć drzewko. A że dobrymi chęciami piekło wybrukowane, no to efekt był jaki był. Wstyd. W przydomowych ogródkach i na balkonach, nawet na cmentarnych nagrobkach zdobienia, jeżeli już są, to daleko bardziej gustowne od tego co uczyniono z tym reprezentacyjnym w końcu miejscem.

Taki Szczecin oglądałem z Aniołem w ieczorem w drugi dzień świąt. Był to czas odpoczynku po spotkaniach z rodziną. Wcześniej, podobnie jak w ubiegłym roku wczesnym popołudniem wyruszyliśmy prosto z naszego sopockiego biura, by zdążyć na wigilijną wieczerzę.

Wtym roku juz od 23 grudnia wieczorem przestrzegano przed fatalnymi warunkami na drodze. Deszcz w dzień i mróz w nocy miały być potworną mieszanką dezorganizując przedświąteczny szczyt podróży. Było lepiej niż się spodziewaliśmy, ale przynajmniej większość kierowców pokonywała swoje trasy z respektem. Zwłaszcza wieczorem trudno jednoznacznie ocenić stan nawierzchni. Jeszcze to mokry asfalt, czy już lód?

Radio towarzyszyło nam przez całą drogę. Nie mogliśmy doczekać się kolęd, ale stopniowo, wraz zapadającym zmierzchem pojawiały się coraz częściej. W popołudniowej audycji początkowo sporo się działo, pojedyńcze kolędy przeplatały się ze słowem mówionym, które jednak w miarę upływu czasu coraz bardziej usuwało się w cień. W końcu, przed osiemnastą kolędy zawładnęły radiem całkowicie. Była to najlepsza rzecz, jaką można było zrobić w takiej chwili. W taki wieczór liczy się tylko nastrój, magia chwili. Jeśli już słuchać to co najwyżej orędzia.

Wspomagani radiowymi nagraniami, spiewaliśmy kolędy w samochodzie, aż w końcu o dziewiętnastej dotarliśmy na miejsce. Tato, ciocia i brat czekali wciąż na nas. Biedni, naczekali się. Umawialiśmy się, że zaczną bez nas, że dołączymy w trakcie, ale oni uznali, że nie będą siedzieć i jeść, gdy my jeszcze w drodze…

A w drodze zanim dojechaliśmy otrzymałem mms od Pauliny:

Muszę Ci się pochwalić swoim pierwszym upieczonym ciastemJ La buche de Noel – tradycyjne, czekoladowe francuskie ciasto świąteczne w kształcie konaru drzewa.

Owego konaru mogłem skosztować po świętach, po powrocie do Gdyni. Tomek przywiózł mi kawałek. W smaku przypominało stefankę, natomiast wygląd – rzeczywiście jak konar drzewa. Mogłoby być ozdobą niejednej cukierni.

W tym roku nie poszliśmy na Pasterkę. Prawie nieprzespana poprzednia noc w połączeniu z pracą, przygotowaniami do wyjazdu, samą podróżą, a potem kolacją „z biegu” dały znać o sobie. Chcieliśmy jak najszybciej móc iść spać…

Łóżko opuściliśmy w południe dnia następnego i wcale nie odczuwałem, by było to za późno. Mógłbym jeszcze leniuchować, ale byliśmy umówieni na popołudniowe spotkanie u mojego taty. Nie mogliśmy się spóźnić, ponieważ mieliśmy mu pomóc przygotować stół. Spotkaliśmy się w tym samym gronie co poprzedniego dnia, jeśli nie liczyć kota Simona, który wywalczył sobie miejsce na kanapie i nie opuścił go do końca biesiady.

Po zakończeniue trzeba było pomóc posprzątać, więć kiedy wróciliśmy, był już wieczór. Rozluźnieni, odpoczywaliśmy na łóżku, trochę śledząc program telewizyjny, ale bardziej narastający szum wiatru, którego silne porywy zapowiadano na nadchodzącą noc.

I nagle jakiś łomot przetoczył się przez nasz balkon. To jeden z tych porywów dokonał spustoszenia w naszych zapasach, które nie mieściły się w lodówce. Najwięcej hałąsu narobiła przewrócoa butelka wina, którą oczym wyobraźni już widziałem wylatującą przez barierki prosto na chodnik. Rzuciłem się więc błyskawicznie na ratunek. W takich chwilach nie myśli się o tym, że za jedyny przyodziewek ma się niezapietą i kusą koszulę. Dopiero gdy przerzuciłem wszystko do zacisznego pokoju (Anioł uchylał i przytrzymywał drzwi, które wiatr gotów był rozwalić) zacząłem zastanawiać się, czy ktoś zauważył w bożonarodzeniowy wieczór uwijającego się na ażurowym balkonie faceta w rozwianej koszuli i… niczym więcej.

Drugi dzień świąt to znów lenistwo, tym razem w zaciszu domowym, bez spotkań, a potem zwiedzanie miasta i między innymi wizyta w szopce koło katedry.

Późnym wieczorem zaś poszliśmy zagrać w kręgle. Mecz był zacięty i zakończył się zwycięstwem Anioła.

Zanim położyliśmy się spać,  zrobiła się trzecia nad ranem. Musieliśmy zweryfikować plany wyjazdu wczesnym rankiem. Udał się wystartowac krótko po południu. Do Trójmiasta dotarliśmy przed dziewiętnastą. Został jeden dzień na przygotowanie się do kolejnego wyjazdu. Dziś o szóstej rano startuje nasz samolot do Oslo. Tam po południu złapiemy następny lot, do Tromsø. Zakosztować polarnej nocy i przy odrobinie szczęścia zobaczyć zjawisko zwane aurora borealis, czyli zorzę polarną .

Za nieco ponad godzinę muszę wyjeżdżać na lotnisko, więc już nie opłaca się kłaść spać.

Gdynia, 29.12.2009; 02:30 LT

Komentarze