Jakoś nie mam szczęścia do PKP. Niby otrzymałem wczoraj list odpowoadający na moją reklamację w sprawie nieogrzewanego wagonu pierwszej klasy, za co kolej zobowiązała się zwrócić mi dwadzieścia pięć złotych róznicy między jedynką a dwójką, lecz dziś znów podróżowałem z przygodami.
Spieszyłem się bardzo, by wyjatkowo zdążyć na pociąg do Szczecina odjeżdżający z Gdyni o 14:50. I byłem bardzo zadowolony, że udało mi się znaleźć miejsce do zaparkowania samochodu przed dworcem i jeszcze wbiec na peron o 14:47. Nawet ucieszyłem się, że pociągu jeszcze nie było, bo mogłem trochę odsapnąć. Wraz ze mną oczekiwała camkiem spora grupka pasażerów i trochę się obawiałem czy nie będzie tłoku. Gdy wybiła piętnasta zacząłem się lekko niepokoić. Tablica z wyświetlaczem na peronie była wyłączona, więc teoretycznie mogłem popełnić błąd i oczekiwać na darmo nie tu gdzie trzeba. Z podsłuchanych rozmów wynikało jednak, że pozostali czekali na ten sam pociąg, więc się nieco uspokoiłem. Nieco, ponieważ tłumek na peronie, podobnie jak i ja denerwował się coraz bardziej. Nawet nie tyle narastającym opóźnieniem (mnie to akurat irytowało szczególnie, bo kiedyś gdy utkwiłem w korku i na dworzec dotarłem siedem minut po planowanym odjeździe, to pociąg akurat odjechał planowo) co kompletnym ignorowaniem tego faktu przez dworcowe megafony.
W końcu ktoś przez telefon komórkowy dowiedziała się, że pociąg stoi w… Tczewie! Zszedłem do hallu aby potwierdzić ów fakt oficjalnie, konfrontując zaszłyszaną plotkę z elektroniczną tablicą odjazdów. Na tablicy było napisane: SZCZECIN – ODJAZD 14:50 i nic poza tym. A zegar wskazywał 15:13.
Poszedłem wobec tego do informacji. Odstałem swoje w długiej kolejce, po czym pani poinformowała mnie krótko
– Ma sto minut opóźnienia
– To ja rezygnuję z przejazdu – odpowiedziałem – napisze mi pani na bilecie, że pociąg jet tak opóźniony?
– Nie. Musi pani iść do dyżurnego ruchu. Na peron trzeci.
Na peronie trzecim odszukałem budkę, właściwe wejście i zapytałem obecnych wewnątrz kolejarzy.
– Kto jest dyżurnym ruchu?
– Nie ma tej pani. Wyszła z rozkazem.
– A kto mi może podstemplowac bilety, że pociąg opóźniony i nie będę z niego korzystać?
– My nie możemy. Tylko dyżurna ruchu.
Odczekałem więc na panią dyżurną ruchu, a w międzyczasie dowiedziałem się z krażących po peronie opowieści, ze w na stacji w Tczewie rzekomo podłożona jest bomba i teraz odpowoednie służby sprawdzają teren. W tym czasie wreszcie podano przez megafony:
– Z przyczyn technicznych ruch pociągów jadących od strony Tczewa został wstrzymany. Pociągi jadące w kierunku Tczewa kursują nieregularnie.
Pojawiła się też pani dyżurna ruchu i potwierdziła mi niewykorzystanie biletów. Swoją drogą to dowcipnisia, który spowodował takie zamieszanie powinno się publicznie wychłostać, a potem kazać pokryc koszty całej akcji i bałaganu w rozkładzie.
Przed kasą też musiałem troche odstać, zle w końcu otrzymałem zwrot pieniędzy i nie pozostało mi nic innego jak skorzystac z samochodu. Była 15:40. Gdybym nie liczył na pociąg, lecz od razu zdecydował sie na samochód, byłbym już w okolicach Słupska.
Droga do Słupska w wydaniu rzeczywistym zamieniła się w koszmar z powodu niewyspania (liczyłem, że zdrzemnę się w pociągu). Kiedy dojechałem do znajomej stacji benzynowej, natychmiast rozłożyłem fotel i momentalnie usnąłem. Kiedy się obudziłem, poszedłem na kawę, a potem na hot doga i red bulla. Ruszyłem ponownie o 18:40. Miałem za sobą sto dziesięć kilometrów przejechane w trzy godziny. Odpoczynek jednak dobrze mi zrobił, bo potem aż do samego Szczecina jechałem w dobre kondycji i po kolejnych trzech godzinach dotarłem na miejsce, a sciślej do mojego taty, który wiedząc, że przyjadę pociągiem o 19:30 zaprosił mnie na kolację i teraz z nią czekał.
Pogadaliśmy trochę, wypiliśmy po kawie, a ze czas w takich przypadkach leci szybko, przeleciała cała godzina i zrobiło się wpół do jedenastej. Pożegnałem więc tatę i wyszedłem do samochodu. Przez tą godzinę zgęstniała mgła. Pogrążone w mroku i ciszy miasto spowite białymi oparami wyglądało bardzo tajemniczo, Zawsze taka sceneria kojarzy mi się z Sherlockiem Holmesem i „Psem Baskerville’ów”. Dlatego zamiast do domu pojechałem napawać się widokami na Jane Błonia. Platany w alejach wyglądały rewelacyjnie.
I Orły także
Potem poszedłem pod pomnik Jana Pawła II. Jak codzień paliły się tam znicze i stały kwiaty, chociaż o tej porze nikogo już nie było. Oświetlony reflektorami pomnik rzucał cienie na mglisty welon, co sprawiało wrażenie jakby stał w zamknietym pomieszczeniu.
Przed północą wreszcie dotarłem do domu.
Taki był mój powrót do Szczecina po czterch tygodniach. Wcześniej miałem okazję popatrzeć przez chwilę na miasto z wysokosci jedenastu kilometrów, przelatując nad nim w drodze z Frankfurtu do Gdańska.
Zbyt wielu szczegółów nie widać, lecz kto zna topografie miasta, bez trudu rozpozna zwłaszcza poszczególne place.
Uff! Uaktualniłem nieco blog, więc w nastepnym wpisie będę mógł, zaburzając chronologię, cofnać się do Dohy.
Szczecin, 07.02.2009; 01:45 LT