Wejść do kościoła i spojrzeć na obraz Rubensa tuż przy drzwiach, ale jednocześnie mieć świadomość, że to nie jest to dzieło, dla którego przede wszystkim tutaj się przyszło…
Takie bogactwo oferuje Gandawa. Drugie miasto na naszej trasie błyskawicznej podróży po Belgii. Katedra p.w. Świętego Bawona kusiła czymś, co n.p. Hitler uważał za największe dzieło malarskie świata i w 1942 roku kazał wywieźć z tego miasta, a potem ukryć w sztolniach kopalni soli w Altaussee w Austrii. Tak, tak, w tej samej miejscowości, gdzie dzieje się fragment akcji „Spectre” – najnowszego filmu o Bondzie.
Minąwszy Rubensa, skręciliśmy w prawo i wzdłuż nawy głównej poszliśmy w kierunku kaplicy, do której wstęp był tylko za biletami.
Nietrudno było ją odnaleźć, bowiem już z daleka zwracał uwagę niewielki tłumek chętnych do wejścia do środka. Za cztery euro od osoby weszliśmy do środka.
I ujrzałem, i usłyszałem głos wielu aniołów dokoła tronu i Zwierząt, i Starców, a liczba ich była miriady miriad i tysiące tysięcy, mówiących głosem donośnym: «Baranek zabity jest godzien wziąć potęgę i bogactwo, i mądrość, i moc, i cześć, i chwałę, i błogosławieństwo». A wszelkie stworzenie, które jest w niebie i na ziemi, i pod ziemią, i na morzu, i wszystko, co w nich przebywa, usłyszałem, jak mówiło: «Zasiadającemu na tronie i Barankowi błogosławieństwo i cześć, i chwała, i moc, na wieki wieków!» A czworo Zwierząt mówiło: «Amen». Starcy zaś upadli i oddali pokłon. [Apokalipsa Św. Jana]
Trudno nie pomyśleć o Apokalipsie Św. Jana, kiedy idzie się oglądać „Adorację Baranka Mistycznego” – ów słynny poliptyk braci Huberta (który rozpoczął tworzenie ołtarza) i Jana (który owo dzieło dokończył) van Eyck. To głównie za sprawą Świętego Jana rozpowszechniła się w chrześcijaństwie wizja Baranka, którego krew gładzi grzechy świata.
„Adoracja Baranka Mistycznego” powstała blisko siedemset lat temu i niezmiennie budzi podziw niezwykłym malarskim kunsztem twórców. Werystyczna dbałość o detale, bogata kolorystyka i wreszcie kompozycja dzieła sprawiają, że w każdy z elementów można by wpatrywać się długo i odkrywać na swój sposób. Dlatego też nie będę opisywać go tutaj, ponieważ musiałbym poświęcić na to przynajmniej jeden odcinek.
Grabież przez Hitlera nie była pierwszą w historii ołtarza. Do Luwru na czas jakiś sprowadził go także Napoleon Bonaparte. Mówi się, że postać Boga Ojca z gandawskiego ołtarza była wzorem dla słynnego portretu „Napoleon I na tronie cesarskim” Jeana-Auguste’a-Dominique’a Ingres’a z 1806 roku.
Pomiędzy tymi słynnymi przywłaszczeniami, w 1934 roku miało miejsce tajemnicze zniknięcie dwóch tablic z poliptyku. Wkrótce urzędujący biskup otrzymał list z żądaniem okupu za jeden z nich. Okup prawdopodobnie zapłacono, bo wkrótce portret Jana Chrzciciela (ten w zielonej szacie obok centralnie umieszczonej postaci Zbawiciela) odnalazł się w… przechowalni bagażu na dworcu w Brukseli.
Czekano na sygnał o drugim fragmencie, zatytułowanym „Sędziowie sprawiedliwi”, lecz bezskutecznie. Rzekomo podczas jakiegoś spotkania jeden z wysoko postawionych adwokatów doznał ataku serca. Umierając zdołał powiedzieć, że tylko on wie, gdzie znajduje się zaginiony obraz. Niestety, nie zdążył już wyjawić tajemnicy. Śmierć wtrąciła ją razem z nim do grobu. Na nic zdały się poszukiwania w jego dokumentach. Kiedy po II wojnie światowej odzyskano obraz zagrabiony przez Niemców, postanowiono stworzyć kopię brakującej tablicy. Oryginału nie odnaleziono do dziś.
I ukazał mi rzekę wody życia, lśniącą jak kryształ, wypływającą z tronu Boga i Baranka. Pomiędzy rynkiem Miasta a rzeką, po obu brzegach, drzewo życia, rodzące dwanaście owoców – wydające swój owoc każdego miesiąca – a liście drzewa [służą] do leczenia narodów. Nic godnego klątwy już [odtąd] nie będzie. I będzie w nim tron Boga i Baranka, a słudzy Jego będą Mu cześć oddawali. I będą oglądać Jego oblicze, a imię Jego – na ich czołach [Apokalipsa Św. Jana]
Końcowe fragmenty Apokalipsy ukazujące nowy świat po plagach walki Dobra ze Złem wydają się pełne spokoju, jak spokojna wydaje się teraźniejszość ołtarza po burzliwych jego dziejach. Wydaje się bezpieczny, ale czy na zawsze? Czasy wszak znów budzące niepokój. Bestia „wychodząca z morza, mająca dziesięć rogów i siedem głów, a na rogach jej dziesięć diademów, a na jej głowach imiona bluźniercze” najwyraźniej jeszcze nie złożyła broni.
Po zakończeniu wizyty w kaplicy z dziełem van Eycków nie można tak po prostu wyjść na ulicę. By ochłonąć warto obejść w skupieniu katedrę, a potem zejść do krypty. W krypcie spodziewaliśmy się znaleźć sarkofagi, a ku naszemu zaskoczeniu znajdowało się coś w rodzaju muzeum. Znaleźliśmy tam liczne eksponaty z bogatej przeszłości. Od szat liturgicznych po monstrancje i księgi.
Na mnie jednak największe wrażenie zrobiło dzieło całkowicie współczesne. Pasja – tryptyk, którego centralnym elementem jest szyba z wbitymi jak w krzyż gwoździami. Gwoździe wbite w świat widoczny za szybą, pajęczyna pęknięć przeszywająca ten świat. „Tu potrzebna jest mądrość…” chciałoby się powtórzyć za Świętym Janem.
Rozpisałem się o katedrze, a przecież nie dominuje ona, jak zazwyczaj z katedrami bywa, w krajobrazie miasta. Gandawski skyline jest wyjątkowo urozmaicony. Obserwowanie go jest zaś wyjątkowo przyjemne i… bezpieczne, ponieważ całe centrum miasta wyłączono z ruchu samochodowego. Wstęp mają tylko taksówki, tramwaje i autobusy.
Belgijskie miasta, jak wspominałem w poprzednim odcinku, rywalizowały ze sobą, a dowodem ich potęgi miały być rozmaite miejskie budowle jak na przykład ratusze, kościoły i wieże. Do takich należała też miejska dzwonnica w Gandawie.
Na jej szczycie zatknięta jest figura złotego smoka, zdobytego przez gandawskich mieszczan w bitwie pod Beverhoutsveld w 1382 roku. Dzisiaj ów smok jest symbolem jednego z gandawskich browarów. Wspominałem też wcześniej, że pozycja Belgii, jako piwnej potęgi wynikała ze średniowiecznej tradycji. Kanały i rzeki pełniły wówczas niechlubną funkcję… ścieków i były rozsiewaczami chorób. Brak czystej, pitnej wody sprawiał, że potrzebowano napoju bezpiecznego dla zdrowia. Takim było piwo. Alkohol jako środowisko niesprzyjające rozwojowi bakterii zapewniał pewną gwarancję uniknięcia zarażenia. Przynajmniej z powodu picia. W szczytowym okresie przeciętny mieszkaniec Gandawy wypijał ponad siedemset litrów piwa rocznie. To był złoty okres dla browarników, których stać było na przykład na ufundowanie budowy kościoła Św. Michała. Jego wieża miała przewyższać te z Brukseli i Antwerpii, że o Brugii nie wspomnę. Kiedy płynąc kanałem sądziłem, że dziwny, ucięty kształt to pamiątka z czasów wojen, przewodnik wyprowadził mnie z błędu. Złoty wiek, niezależnie w jakiej dziedzinie, ma kiedyś swój kres. Tak było i w browarnictwie. Z rozmaitych przyczyn spożycie piwa spadło nagle do około czterystu litrów na osobę. To oznaczało poważne ograniczenie zysków i zwyczajny brak środków na dokończenie inwestycji, która miał być chlubą Gandawy. Wieża nigdy nie powstała.
Okazało się, że Opatrzność czuwała nad wszystkim i upiekła dwie pieczenie na jednym ogniu. Powodując bowiem ograniczenie spożycia alkoholu, czyli bardziej pobożne życie, kosztem mniejszych wpływów do budżetu… ocaliła kościół. Po latach odkryto bowiem błędy w projekcie. Gdyby budowano wieżę zgodnie z nim, musiałaby się zawalić.
Wspomniałem o płynięciu kanałem… Nie można poznać Gandawy w oderwaniu od kanałów. Rozwój tego miasta ściśle związany jest z handlem, a ten licznymi statkami odwiedzającymi to miasto. Samo centrum, dziś główny trakt turystyczny, to dawny średniowieczny port. Bogato zdobione kamienice to dawne magazyny oraz siedziby celników oraz innych urzędów. Każdy statek przepływający przez Gandawę zobowiązany był do odsprzedania co najmniej jednej czwartej ładunku właśnie tutaj. Tak rodziły się fortuny pośredników. Najpierw na zbożu, a potem na suknie.
Nie mogliśmy oprzeć się pokusie przejażdżki kanałami. Tym bardziej, że rozsiane wzdłuż kanału liczne przystanie oferowały takową za niezbyt wygórowaną cenę 7 euro.
Ruszyliśmy więc w drogę odkryta łodzią.
Po drodze minęliśmy replikę barki zapewniającej kiedyś komunikację pomiędzy Gandawą i Brugią.
Nie dotarliśmy wodą do zamku ze względu na trwające remonty ograniczające tymczasowo żeglugę. A zamek warty jest obejrzenia bowiem wygląda jakby żywcem przeniesiony z bajkowych ilustracji.
Oprócz bogatych, ociekających przepychem kamienic, nie mniejsze wrażenie robią, te mocno nadszarpnięte zębem czasu, na remonty których póki co zapewne środków nie starczyło. Niesamowicie tajemniczo i romantycznie zarazem muszą wyglądać kiedy zapada zmrok.
Oczywiście nie samymi kanałami ani nie tylko komunikacją miejską Gandawa stoi. Nie sposób nie wspomnieć o rowerach. Jest ich pełno, zwłaszcza tam, gdzie samochodom wstęp wzbroniony.
Po wyjściu z łódki ruszyliśmy na ostatni spacer. W neogotyckiej dawnej hali wystawy Expo, która powstała na początku XX wieku w grudniu otwarta zostanie… galeria handlowa. Zakupy też gdzieś trzeba robić, a będzie to z pewnością jedno oryginalniejszych centr handlowych w Europie.
Przed dojściem na parking, gdzie czekało cierpliwie nasze auto, zobaczyliśmy jeszcze „Szaloną Gretę” (Dulle Griet) – przykład wczesnej techniki broni palnej, kiedy luf nie odlewano jeszcze jako całości lecz budowano z podłużnych elementów stalowych spinanych potem nasuwanymi na nie pierścieniami. Szalona Greta była jedną z największych armat. Ważyła ponad 16 ton, a przygotowano dla niej pociski o kalibrze 640 milimetrów, o wadze 340 kilogramów. Można sobie wyobrazić co działoby się z budowlami trafionymi z ogromną siłą czymś takim. Jak to jednak z pionierami rozmaitych technik bywa, tak i tu obliczenia nieco zawiodły. Ponoć wystrzelony podczas bitwy przez superarmatę pocisk poleciał na odległość… trzech metrów.
Mieliśmy jeszcze zjeść mule, ale postanowiliśmy odłożyć to na Brugię. Warto było dojechać tam jeszcze przed zmrokiem.
Sopot, 08.11.2015; 17:00 LT