Niedzielny poranek. Słońce pod koniec września nie grzeje tak jak choćby jeszcze miesiąc temu, ale przy błękitnym niebie wystarczająco, by w marynarce narzuconej na t-shirt spacerkiem podejść w kierunku historycznej stoczniowej bramy.
Dzisiejszy dzień konferencji odbywa się w Europejskim Centrum Solidarności, nowoczesnym muzeum połączonym z obiektem konferencyjnym, które wyrosło w sąsiedztwie słynnych krzyży upamiętniających tragiczną ofiarę robotniczych protestów z grudnia 1970 roku.
Już na dzień dobry chyba najlepszy punkt programu tego dnia. Rozmowa z Panem profesorem Jerzym Vetulani, prowadzona przez dziennikarkę Karolinę Korwin-Piotrowską. Pan profesor z racji sędziwego wieku swoją wiedzę naukową łączy z czymś, co sucho i beznamiętnie nazywa się doświadczeniem życiowym, a co stanowi sumę obserwacji, przemyśleń oraz właśnie doświadczeń człowieka, który niejedno już w życiu widział. Nie darmo nasi przodkowie na wodzów plemion, rozmaitych szamanów, czy sołtysów wybierali seniorów danej społeczności. Ta tradycja przetrwała choćby w nowo wybranym Sejmie, gdzie zanim wybierze się marszałka, tę funkcję pełni najstarszy z posłów. Młodzi skłonni są podejmować nieracjonalne decyzje pod wpływem emocji, potrafią podejmować niepotrzebne ryzyko. Od seniorów emanuje spokój.
Taki spokój wprowadził Pan profesor, a że przy tym dysponował ogromną wiedzą i błyskotliwym językiem, słuchało się go z przyjemnością. Szkoda tylko, że Pani Korwin-Piotrowska tak bardzo uczepiła się polityki i przytyków pod adresem obecnej władzy. Podzielam jej spostrzeżenia tak jak wielu obecnych na sali, ale przecież nie one były przedmiotem dzisiejszego spotkania. Szkoda było marnować czasu na oczywiste rzeczy. Dla mnie najbardziej przejmującą była opowieść profesora o doświadczeniach na zwierzętach. Wśród nich znajdowały się niestety i koty. Nie ukrywał, że zanim do tego doszło przeżywał ową konieczność ogromnie. Początkowo starał się wykupować koty od dostawcy i oddawać je znajomym. W końcu jednak musiał ulec procedurom. Trauma niesamowita. Finalny zastrzyk wykonany, lecz tylko bohater tej opowieści wie, ile go to kosztowało. Przy drugim kocie było łatwiej. Przy trzecim jeszcze bardziej. A potem już poszło. Wyłączając empatię wykonywał swoje obowiązki. Dlaczego o tym mówił? By pokazać mechanizm zobojętnienia na bodźce. To jest ten sam proces, który sprawiał, że szlachetny w cywilu oficer, wrażliwy na sztukę przeistaczał się w Auschwitz w bezwzględnego oprawcę, dla którego życie więźniów nie miało większej wartości. On też wykonywał tylko swoje obowiązki.
Drugi panel interesował mnie z racji wieku. Seniorzy w internecie. Szybko jednak się przekonałem, że daleko mi jeszcze do wieku bohaterów dyskusji, którzy szokowali umiejętnościami, a zwłaszcza pani Bogna, bijąca na głowę w grach komputerowych wielu przedstawicieli młodzieży.
O rozstrój nerwów przyprawił mnie wykład Piotra Koniecznego p.t. „Zhackować blogera”. Bloger występował tu tylko dlatego, że byliśmy na konferencji o blogach. Tak naprawdę była to prelekcja dla każdego użytkownika komputerów. Optymistycznie nie jest. Piotr pokazał na żywym przykładzie jak łatwo, szybko i przede wszystkim niespodziewanie dla ofiary zhackować jej koputer. Kliknięcie na niewinnie wyglądający link albo obrazek otwiera szeroko wrota dysku przed hackerem. A co potem? Login do rozmaitych portali widać, ale hasło przecież jest ukryte pod gwiazdkami albo kropkami. Wystarczy jednak dopisać jedną komendę w złośliwym oprogramowaniu, by hacker przeczytał u siebie jakimi klawiszami klikała ofiara włamania. Hasło uzyskane. Jeżeli nieszczęśnik używał tego samego hasła do skrzynki pocztowej, robi się bardzo źle. Zwłaszcza, że często, zwłaszcza przed wakacjami rozmaici doradcy sugerują „dla własnego bezpieczeństwa” przesłać kopie rozmaitych dokumentów do swojej skrzynki. Na pierwszy rzut oka to rozsądna decyzja, pozwalająca na łatwy dostęp do nich z dowolnego miejsca na świecie gdzie tylko da się odebrać pocztę. Tyle tylko, że hacker po przejęciu zawartości skrzynki ma wtedy wszystko podane jak na dłoni. Kopia dowodu, paszportu, albo inne dane, aż się proszą by użyć ich do wzięcia pożyczki on-line. Nie mogło też nie być o popularnym ostatnio zakrywaniu obiektywów wbudowanych w laptopy kamer. W dzisiejszych czasach wydaje się to być absolutną koniecznością. Nikt nie lubi być podglądany. Podsłuchiwany jednak też nie, a kamerka włączony recording nagrywa obraz i dźwięk. Jeśli nawet hacker nas nie będzie widzieć, to na pewno usłyszy. Było jeszcze o paru innych rzeczach, z generalną konkluzją, że hasło do konta jest jak majtki – nie należy go pokazywać i powinno się często zmieniać.
Przed obiadem trafiłem jeszcze na warsztaty ze sztuki reportażu. Było to ten fragment Blog Forum, który interesował mnie jeszcze na długo przed rozpoczęciem. I rzeczywiście, warto było. Szkoda tylko, że tak krótko. Półtorej godziny minęło jak z bicza strzelił, a dyskusja dopiero się rozkręcała.
Po obiedzie postanowiłem pójść na wagary i zwiedzić stałą wystawę poświęconą historii „Solidarności” począwszy od strajków z sierpnia 1980 roku, a kończąc na rozpadzie bloku wschodniego i zdobyciu prawdziwej niepodległości przez państwa znajdujące się „pod opieką” ZSRR.
Początek wystawy znajduje się na pierwszym piętrze.
Zaraz przy wejściu ogromna mapa stoczni i płynąca z głośników opowieść o początku strajku.
Potem jest dramatyczna droga do podpisania t.zw. porozumień, okres t.zw. karnawału pierwszej „Solidarności”, kiedy społeczeństwo zachłysnęło się wywalczoną wolnością, oczywiście wciąż w ramach komunistycznych reguł. Typowy sklep z tamtych lat też jest pokazany. Od pustych półek ciekawsza jest lektura autentycznej książki skarg i wniosków. Dziś brzmi to jak opowieść z innego świata. Ba! To przecież był inny świat. Oto jeden z wpisów oraz odpowiedź nań:
Karnawał skończył się szybko. Piętro wyżej kolejna sala opowiada o mroku stanu wojennego.
Tuż przy drzwiach można zobaczyć pierwszą stronę „Trybuny Ludu” z przemówieniem generała Wojciecha Jaruzelskiego. Można go także wysłuchać z zainstalowanych po sąsiedzku monitorów.
Milicyjny star, t.zw. „suka” zajmuje centralne miejsce kolejnej sali.
Można wejść do środka, obejrzeć wnętrze, a przy okazji kolejne fragmenty filmów.
W ogóle to odniosłem wrażenie, że prawdziwych lub bardzo dobrze skopiowanych eksponatów jest stosunkowo niewiele i są one jedynie środkami do budowania nastroju, swego rodzaju ozdobnikami wprowadzającymi zwiedzającego w klimat epoki. Całej reszty może się dowiedzieć monitorów, których są naprawdę ogromne ilości. Gdyby chcieć dokładnie zapoznać się z ich treścią potrzeba by było kilku godzin. Ja to zrobiłem po łebkach, ponieważ aż tyle czasu nie miałem.
W końcu dochodzimy do obrad okrągłego stołu. Stół w muzeum jest raczej symboliczny, ale każdy może przy nim zasiąść i na wbudowanym monitorze obejrzeć stosowny film. Uwagę zwracają telewizyjne kamery z epoki rozstawione po rogach.
Za ostatnią częścią wystawy opwiadającą o rewolucjach obalających komunizm w poszczególnych krajach wschodniej Europy, na wielkiej ścianie znajduje się napis „Solidarność”. Ułożony z niewielkich karteczek, na których każdy może napisać swój przekaz i powiesić.
Mnie podobała się szczególnie jedna, nie przeładowana tekstem:
Pomimo happy endu z wystawy wychodzi się z głową pełną koszmarów przeszłości. Człowiek łaknie świeżego powietrza, powiewu wolności, żeby upewnić się, iż tamte czasy rzeczywiście odeszły. I taką możliwość ma. Winda przewozi chętnych na taras widokowy na szóstym piętrze.
Wrześniowe słońce pozwala na relaks na leżakach rozstawionych przez muzeum.
Można odpoczywać, oddychać swobodnie. Nie trzeba już rzucać koktajlami Mołotowa w milicyjne suki, nie trzeba po kryjomu kolportować zakazanych treści, można mówić co się chce. Kiedy spojrzy się w dół, widać świeżo wyremontowane drogi, odnowione nabrzeża. Ten teren w najlepszych czasach stoczni nigdy tak nie wyglądał. A będzie jeszcze lepiej.
Nawet historyczna hala BHP nabrała nowego, świeżego wyglądu.
Obyśmy tylko potrafili z nauki zawartej w ekspozycjach wewnątrz budynku wyciągnąć wnioski. O wolność trzeba dbać, chronić ją, by już nigdy nie trzeba było wydzierać jej z obcych rąk.
Wróciłem na pierwsze piętro. W dole widać było wydzieloną część, w której odbywało się Blog Forum.
Wróciłem na dół. Czekała nas jeszcze gala Blog Forum Gdańsk Award. Najlepszymi, gdańskimi blogami wyborem publiczności został:
Jury swoją nagrodę przyznało blogowi:
Przyznano jeszcze kilka innych wyróżnień, zrobiono pamiątkowe zdjęcie wszystkich uczestników i na tym się skończyło. Ósme Blog Forum Gdańsk odbędzie się za rok, 23-24 września 2017 r.
Gdańsk, 25.09.2016; 23:30 LT