BLOG FORUM GDAŃSK 2012 – OBIECUJĄCA EWOLUCJA


Chłodny, październikowy poranek. Wjazd na parking podobnie jak i schody prowadzące na piękny, bursztynowy stadion udekorowane flagami Blog Forum. Przede mną parkuje jakiś samochód z Olsztyna. Długa kolejka do rejestracji. Jeszcze tylko pamiątkowe foto robione każdemu z uczestników przed wejściem i już mogę powiedizeć, że jestem tam, że się zaczęło.

Chętnych było ponoć ponad pół tysiąca. Muszę więc podziękować organizatorom, że z tej liczby zechcieli dołączyć do grona uczestników także mnie. A było warto. Przede wszystkim dlatego, że impreza przeszła dość sporą ewolucję w bardzo dobrym kierunku. Zarówno pod względem treści, jak i logistyki.

Zacznę od tej drugiej. Tradycją Blog Forum jest, że organizowana jest każdego roku w innym miejscu. Jest to w penym sensie także promocja miasta wśród zjeżdżających z całej Polski gości. Zastanawiam się jednak, czy nie czas byłoby uznać, że impreza znalazła swoje miejsce, a miasto promować w inny sposób. Wydaje mi się bowiem, że trudno bedzie powtórzyć właśnie ów sukces logistyczny. Ot chociazby parking. Niesamowite, że przyjeżdża się pod wskazany adres, a tam miejsc do postawienia samochodu ile dusza zapragnie.

W tym roku prelekcje odbywały się w czterech salach jednocześnie. I również w tym przypadku stadion PGE Arena świetnie zdał swoją rolę. Po prostu ten nowoczesny obiekt, przystosowany do przyjęcia i mediów, i VIP-ów dysponuje odpowiednią ilością sal z całym zapleczem multimedialnym oraz licznymi gniazdkami do prądu, co jest istotne gdy zjeżdża się tyle osób z laptopami. Niezależnie od sal, centralnym miejscem pozostawało ogromne pomieszczenie restauracji, gdzie gromadzili się wszyscy ci, którzy akurat w żadnej prelekcji nie uczestniczyli. Tam zainstalowały swoje stanowiska redakcje aktywnie relacjonujące Forum.

Tam też wreszcie serwowano obiady oraz napoje i przekąski dostępne non-stop.

Prowadzenie cyklu prelekcji w czterech salach jednocześnie wymagało żelkaznej dyscypliny. Założono, że czas wystąpienia nie będzie przekraczać pół godziny, po czym następowała pięciominutowa przerwa pozwalająca uczestnikom przemieszczać się pomiędzy salami, by zająć miejsce na kolejnym, interesującym ich wykladzie. Obawiałem się, że nasza, polska skłonność do improwizacji sprawi, że program „rozjedzie się” juz po dwóch, trzech blokach, a tymczasem grupa wolontariuszy bardzo aktywnie kontrolowała czas i kierowała programem. Dlatego nie było problemu by wysłuchać danej prelekcji i zdążyc na następną. Wielkie brawa dla organizatorów.

Kilka słów o samym programie. Ustalony został po wielkiej burzy mózgów blogerów na wiele tygodni przed imprezą. Nie sposób opisać wszystkiego, bo po pprostu nie dało się byc we wszystkich miejscach jednocześnie. Może więc garść impresji z tego, w czym miałem możliwość uczestniczenia.

Paweł Tkaczyk opowiadał jaką drogę należy przejść „od zera do bohatera”, co bardzo łączyło się z tematem następnej dyskusji p.t. „Blogowanie sposobem na życie”.  Prelekcja potwierdziła to, co czułem instynktownie: na przebicie się do szerszej publiczności mają szansę przede wszystkim blogi „o czymś”, a nie o sobie, czy o swojej grupie. Oczywiście jak zawsze są odstępstwa, lecz jako wyjątki potwierdzające regułę. Jeżeli pisze się o czymś (i ma się wystarczającą wiedzę, by pisać zajmująco), to z czasem może się zostać zauważonym jako ktoś w rodzaju jeśli nie eksperta, to przynajmniej osoby mającej coś ciekawego do powiedzenia w danej dziedzinie. Ktoś zaczyna być zapraszany do udziału w rozmaitych imprezach, pisania artykułów do „poważnych” periodyków, opracowywania zadanych tematów dla rozmaitych instytucji i to jest ów sposób na życie, a raczej na przeżycie, bo mowa była o pieniądzach płynących z działalności blogowej.

Konkluzja była taka, że tylko na takiej „okołoblogowej” działalności da się zarobić rozsądne, porównywalne z etatem pieniądze. Na pewno zaś nie na reklamach, banerach, które mogą być jedynie niewiele znaczącym dodatkiem pozwalającym n.p. na doinwestowanie samego bloga, poprawienie sobie samopoczucia jednorazaowym zakupem, lecz na pewno nie na utrzymanie się. Być może kiedyś bedzie inaczej, bo blogosfera i cała rzeczywistość www2.0 zmienia się bardzo dynamicznie i trudno przewidzieć w dalszej perspektywie kierunek tej ewolucji, lecz póki co żaden bloger publikacją reklam na życie nie zarobi.

Z pierwszego dnia zapamiętałem jeszcze kilka rad na temat strategii promocji bloga w wykonaniu Natalii Hatalskiej. Może nic szczególnie odkrywczego, ale pozwoliło usytematyzować i zebrać w całość to, co dość chaotycznie kojarzyłem wcześniej. Fajną odskocznią od „wielkich” tematów był też krótki wykład Anny Luboń („Elle”) p.t. „Jak pisać obrazowo”. Pozwolił na chwilę zapomnieć o wielkich strategiach i kampaniach, a pomyśleć o warsztacie.

Następny dzień to garść informacji (i ciekawe dyskusje) o aspektach prawnych. Ot chociażby związanych z publikacją zdjęć. Internet, największa wypożyczalnia świata jak to ktoś powiedział, nie jest wypożyczalnią darmową, a prawa autorskie podlegają ochronie.

bb

Wielu o tym zapomina uważając, że publikacja w sieci stanowi zgodę na dowolne rozpowszechnianie. Warto jednak wiedzieć, że pewne wyjątki dopuszczają użycie cudzych zdjęć. Jest to chociażby t.zw. prawo cytatu. Pozwala ono na publikację w swoim tekście jakiegoś zdjęcia, lecz nie jako typowej ilustracji, „ozdobnika”, ale jako narzędzia do udowodnienia pewnej tezy, w którym sama kompozycja kadru jest nieistotna, lecz ważny jest pewien szczegół potwierdzający daną tezę. Kiedy piszemy n.p., że kolejarskie mundury zmieniały się przez lata w określony sposób, możemy do tego celu użyć  zdjęcia wykonanego przez kogoś, kto pięknie sfotografował n.p. peron Dworca Centralnego w Warszawie (i to było jego przedmiotem zainteresowania), a w kadrze przy okazji znalazła się konduktorka w czapce, którą właśnie w artykule opisujemy. Na zdjęciu autora notki interesuje jedynie ta czapka, a nie żadne inne fotograficzne fajerwerki i w tym kontekście publikacja nie stanowi złamania prawa.

Oddzielny problem stanowi ochrona wizerunku osób, które znalazły się w kadrze. Fotograf powinien uzyskać ich zgodę na rozpowszechnianie zdjecia. Kiedy słuchało się rozmaitych ograniczeń i grożących kosekwencji, można było momentami odnieść wrażenie, że juz sama czynność fotografowania może sprowadzić na człowieka większe problemy niż n.p. kradzież telefonu komórkowego. W sprawie kradzieży prokuratura umorzy dochodzenie z powodu niskiej szkodliwosci społecznej, a za opublikowanie czyjegoś zdjęcia bez uzgodnienia można zapłacić spore odszkodowanie.

Dochodzi do absurdu, bo kiedy w 2011 roku zostałem w raz z kilkoma innymi blogerami zaproszony do promocji Podlasia, Urząd Marszałkowski chętny był skorzystać z naszych licznych zdjęć, ale… potrzebował naszej deklaracji, iż posiadamy zgodę fotografowanych osób. Kiedy robi się zdjęcie staruszki siedzącej na ławce przed chałupą w jakiejś odległej wsi, nie myśli się o takich rzeczach.

Drążąc temat okazało się, że zgoda  fotografowanej osoby rozumiana jest dość szeroko i może to być n.p. ustna deklaracja, ale brnąc w akademicką dyskusję można się zastanawiać co się wydarzy jeśli ktoś ustnie zadeklaruje zgodę, a potem się tego faktu wyprze? Mając na uwadzę zoraz większą dostępność aparatów fotograficznych, które w ostatnich latach za sprawą telefonów komórkowych stały się równie powszechne jak długopisy, mozemy mówić, technologia także i na tym polu rzuca nowe wyzwania, a budowane z mozołem przez lata normy prawne nie są w stanie nadążyć za nowinkami zmieniającymi kompletnie nasze życie.

Podobnie jak ze zdjęciami sprawa ma się z prawami autorskimi blogerów. Tyle tylko, że tutaj świadomość ewentualnych nadużyć jest większa.

Warto jednak uważać, by zupełnie niechcący  nie pozbawić się praw do własnych tekstów. Ot chociażby zgłaszając jakąś notkę do konkursu, w którym drobnm maczkiem napisano, że prawa autorskie przechodzą na rzecz organizatora. Sam widziałem takie regulaminy i na wszelki wypadek omijałem je z daleka. Okazało się, że słusznie. Bo chociaż nikt nie może zmienić faktu autorstwa, to już wszystko inne co zdarzy się z danym tekstem zależy tylko i wyłącznie od nowego właściciela. I nie chodzi tu bynajmniej od razu o jakieś profity, ale n.p. o przykry dla blogera fakt, że własciciel praw autorskich może sobie zażyczyc aby dana notka zniknęła na zawsze z bloga. Zamiast przekazywania praw autorskich rozwiązaniem jest udzielenie licencji na daną notke na ściśle okreslony okres i do ściśle okreslonego celu (konkurs, jednorazowa publikacja w jakimś czasopiśmie i.t.p.)

Opusciłem Salę Pucharową rezygnując z wykładu profesora Wiesława Godzica „Przetwarzać czy tworzyć” na rzecz opowieści Pani Heleny Rotwand o wydawaniu książki.

h

Żałowałem, ponieważ o wydawaniu książek nie dowiedziałem się nic nowego (wiadomo, nie od dziś, że to niemalże porywanie się z motyką na słońce, chociaż przy zaangażowaniu własnych funduszy i zignorowaniu wskaźników ekonomicznych możliwa do zrealizowania), natomiast wykład, na końcówkę którego wróciłem wydawał się bardzoi ciekawy. Na szczęscie miał kontyunuację w postaci dyskusji prowadzonej z Moniką Jaruzelską i blogerami na widowni p.t. „Popularność vs merytoryczność. Mieć coś do powiedzenia, czy pokazania, czyli po co pisać blogi”.

Równie, a może nawet bardziej gorąca była dyskusja o rozliczaniu dochodów z bloga, poprowadzona po lunchu. I znów okazało się, że prawo tak naprawdę nie nadąża za dynamiczną ewolucją blogosfery.

– Pojawia się pytanie, czy warto „sprzedawać się” za przysłowiową parę jeansów – zagaił prowadzący nawiązując do dyskusji o blogach modowych, których najpopularniejsze autorki pisują o ubraniach, które otrzymują do „testowania”.

– Czy warto, czy nie warto to juz przedyskutowano. Nie żyjemy w roku 2009 – przerwał ktoś z blogerów – dziś wiadomo, że takie dochody stają się coraz bardziej powszechne, więc chcemy dowiedzieć się jak je rozliczać.

Ta wypowiedź uświadomiła mi, a pewnie i prowadzącemu, że trzy lata dla blogosfery to odmienna epoka. I im wiecej pytań padało, tym bardziej uświadamialismy sobie wszytsko jest sprawą bardzo dowolnej interpretacji. Nawet coś tak niewinnego jak organizowanie rozmaitych konkursów może wpędzić  nieświadomego blogera w poważne kłopoty. A nieświadomy bloger to taki, który pisuje coś tam w sieci, lecz nie czuje się jeszcze właścicielem poważnego medium. Odkrywa, że czyta go całkiem liczna grupa ludzi, nie tylko rodzina oraz znajomi, więc organizuje konkurs i… pewnego dnia mogą zjawić się u niego w domu smutni panowie i wyprowadzić w kajdankach. Bo musi prowadzić ewidencję uczestników konkursu, przechowywać ją odpowednio długo, lecz zarazem zapewnić by dane osobowe nigdzie nie wyciekły. Bo musi opublikować regulamin (nie jakiś gniot w stylu, że wygra ten, którego ja wskażę, lecz poważny tekst z wszystkimi prawnymi klauzulami), odnieść się do podatków i do wielu innych spraw. Indywidualna osoba nigdy kiedyś takimi rzezcami się nie zajmowała, ale też pojedyńcza osoba nigdy wcześniej nie była w stanie z dnia na dzień dotrzeć bez pośredników do tysięcy czytelników. Zanim prawnicy uzgodnią z politykami jak należy zmodyfikować istniejace prawo, okaże się, że to zmodyfikowane jest już niewiele warte ponieważ dynamiczny rozwój internetu zdąży tymczasem wykreować nowe formy aktywności w sieci, które istniejacy stan prawny skomplikują jeszcze bardziej.

Musieliśmy trzymac dyscyplinę czasową, ale gdyby pozwolono, dyskusja z pewnoscią toczyłaby się jeszcze z godzinę.

Stadion jest takim ciekawym miejscem, że jeżeli ktoś poczuje, iż musi odpocząć chwilę od prelekcji i dyskusji, może po prostu usiąść gdzieś na trybunach, mniej lub bardziej odizolowany od reszty. Do wyboru ma w końcu czterdzieści pięć tysięcy krzesełek.

Bardzo ciekawi mnie jaka będzie formuła przyszłorocznego forum, bo że takowe się odbędzie dzis chyba już nikt nie ma wątpliwości. Jak wspomniałem, ja najchętniej bym widział je ponownie na PGE Arena. Przede wszystkim jednak fajnie byłoby znów zostać zaproszonym.

Szczecin; 20.10.2012; 23:50 LT

Komentarze