Bezduszny moloch

Lot do Nowego Jorku opóźnionia się o półtorej godziny, więc jest okazja usiąść przy kawie i kawałku babki, otwierając przy okazji laptopa. Ileż musiałem się nachodzić by znaleźć odpowiednie miejsce! Udało sie na sąsiednim terminalu. Bardzo zawiodłem się na lotnisku w Chicago. Jest co prawda największe na świecie pod względem przepustowości, ale to nie znaczy, że nic wiecej ma się nie liczyć. Tymczasem w barach ciasnych jak klitki nieliczne siedzące miejsca są stale zajęte, w poczekalniach tłok i jedynie ciągi komunikacyjne wzdłuż poszczególnych terminali oraz pomiędzy nimi są szerokie i w pełni drożne. Chyba nigdzie tak jak tu nie odczułem, że jestem przesyłką nadaną liniami lotniczymi. Pisał o tym w swojej książce Jan Szczepański i właśnie w Chicago można zaobserwować przykłąd wręcz wzorcowy. Śpieszący się ludzie przemykają szybkim krokiem w poszukiwaniu swoich bramek, setki monitorów informują o najbliższych lotach. Wspomagają je informacje podawane przez megafony, wśród których co kilka minut przypomina się, że pozostawiony bez opieki bagaż zostanie skonfiskowany i prosi się o informacje, jeżeli ktoś tai bagaż lub czyjeś podejrzane zachowanie zauważy. Odjeżdżające od stanowisk samoloty czekają w kolejce na mozliwość startu, a te które wylądowały, bywa, że muszą czekać aż zwolni się stanowisko przy terminalu. Wszystko na styk, wszystko wyliczone, wszyscy się śpieszą i wszystko podporządkowane jest przepustowości. Pojedyńczy człowiek w tym wszsystkim ginie. Chcesz napić się kawy? Proszę bardzo, na stojąco, w locie. W sąsiednim boksie możesz kupić kanapkę na drogę, albo jabłko. Gazetę w automacie, a jeżeli nie chodzi ci o popularny dziennik, możesz podejść do stoiska z czasopismami i pamiątkami. Płać i biegnij dalej. Jeśli biec nie musisz, mozesz szwędać się bez sensu, bo na miejsce gdzieś przy stoliku załapują się tylko nieliczni. Najwyraźniej nie po to budowano ten port lotniczy, by zagracać go pomieszczeniami i przedsięwzięciami, które mogą co najwyżej pogorszyć przepustowość. Ucieszyłem się na moment gdy znalazłem budkę z czterema komputerami podłączonymi do internetu. Cena była jednak osłabiająca. Widywałem tańsze i droższe kafejki internetowe, lecz z takim zdzierstwem spotkałem się po raz pierwszy. 5 USD za pierwszą MINUTĘ! A potem 65 centów za każdą następną. Wychodzi 43.15 USD za pierwszą godzinę i 39 USD za następną. Około 120 złotych za godzinę surfowania w sieci! Absolutny rekord świata klasyfikacji kafejek, które miałem okazję zaliczyć. Sięgnąłem na chwilę reką do kieszeni, ale siedzący tam wąż, pokąsał ją dotkliwie i uratował zawartość mojego portfela. Uzupełnię bloga w bardziej przyjaznym miejscu.

 

Chicago, 21.02.2005

 

Komentarze