Stocznia zabiera mi wiecej czasu niż przewidywałem. Od rana do wieczora statek, a potem jeszcze biurokracja. Gdy wreszcie ma się czas dla siebie, północ juz niedaleko i głowa opada przed komputerem albo przed gazetą. Gorąca kapiel w wannie też jest okazją do krótkiej, kontrolowanej drzemki. Gdy na sen zostaje cztery godziny (a bywa, że mniej), musi tak być. W takich warunkach nie da się na blogu napisać niczego rozsądnego. Ba! W ogóle nie da się nic robić! Doszedłem do takiego momentu, że ślęcząc nad raportem z poprzedniego dnia przez kilkanaście minut nie byłem w stanie skończyc zdania, bo ciagle zasypiałem przed postawieniem kropki. Kiedy wreszcie sie udało i po krótkiej przerwie na rozbudzenie przeczytałem je, okazało się, że było kompletnie pozbawione sensu. Sałata słowna. Wtedy poddałem się i poszedłem spać. Następnego dnia zaraz po zakończeniu roboty na statku, o dwudziestej pierwszej, położyłem się i nastawiłem budzik na czwartą trzydzieści. Siedem i pół godziny snu stanowiło prawdziwy szok dla organizmu. Wstałem jak młody bóg i nadrobiłem biurokratyczne zaległości.
Na pewno jednak nie wykroję aż tyle czasu by kontynuować bloga w dotychczasowej formie. Czekając na taką możliwość tylko powiększam dziurę w notatkach. Przez ten okres, dopóki nie zakończy sie mój udział w remoncie statku obecnego i następnego, który przybędzie tu lada dzień, będę musiał wzorem Juliusza Cezara ćwiczyć lapidarność wypowiedzi. Ograniczać je do niezbędnego minimum przy zachowaniu ciągłości.
Jiangyin, 23.04.2009; 13:40 LT