BALBINKA

W poprzednią niedzielę na skype otrzymałem niepokojące informacje od Anioła. Źle było z jej kotką, Balbinką…

 [2011-01-30 10:55:28] (…) musze stwierdzic, ze ten styczen nie jest dobrym miesiacem 🙁  Balbinka nie je ani nie pije od dwoch dni 🙁 prawie nie moze chodzic

[2011-01-30 10:57:33] Jezu

[2011-01-30 10:59:34] wczoraj myslalam ze to jej ostatni dzien (…)

Nie pisałem dalej, lecz po prostu zadzwoniłem. Sygnał, że rozmowa odrzucona. I kolejny komunikat na skype:

[2011-01-30 11:00:12] nie moge rozmawiac

[2011-01-30 11:00:22] przepraszam 🙁  patrze na pogotowia wetrynaryjne

Otwieram Google i szukam.

[2011-01-30 11:01:58] caly czas patrze na nia i boje sie ze  jak next time spojrze to ona nie bedzie zyla 🙁 nawet nie wlaczam odkuzacza bo wiem ze nie bedzie mogla uciec

[2011-01-30 11:03:43] moze da sie jeszcze cos zrobic?

[2011-01-30 11:04:24] chyba po prostu przyszedl czas na nia ;(  ma 15 lat

Następne kilka dni to wizyty u weterynarzy. Przy okazji mieliśmy okazję, jak często w takich przypadkach poznać ludzi z rozmaitym podejściem do zawodu. Był weterynarz, który przez pół dnia zwodził nas, raczej niechętny wizycie w domu, lecz nie mówiący nie, by w końcu około dwudziestej stwierdzić, że nie da rady przyjechać, bo nie ma czasu. I był taki, który późnym wieczorem prosto z trasy do innego zwierzęcia przyjechał do zobaczyć Balbinkę, a potem pomagał jej i nam przez następne dni. Cóż, jak widać, jednych prowadzi powołanie, a innych księga przychodów i rozchodów.

Ten z powołaniem dał kroplówkę, lecz zważywszy na jej wiek i stan ogólny okreslił rokowania jako „ostrożne”.  Zalecił USG ze wzgledu na jej wzdęty brzuszek. Następnego dnia wyszliśmy z pracy zaraz po siedemnastej i przygotowaliśmy się do pakowania Balbinki do pojemnika transportowego. Ona niemal całe swoje życie spędziła w mieszkaniu Anioła. Kiedy w nielicznych przypadkach trzeba było zabrać ją z domu, rozpętywał się prawdziwy horror. Balbinka walczyla, prychała, drapała, skakała niemal pod sufit i nikomu nie dawała się schwytać, a co dopiero zapakować do kontenera. Tym razem pozwalała na wszystko, co oczywiście nie wróżyło dobrze. Pozwoliła nawet w gabinecie ogolić sobie brzuszek, by mozna było użyć aparatu USG. Przytrzymywaliśmy ją lekko, a ona tylko przyglądała się spokojnie.

– Proszę spojrzeć – powiedziała pani weterynarz – tu jest guz. Średnica ponad cztery centymetry. On uciska i powoduje zatkanie światła jelit. A tam dalej, gdzie węzły chłonne, są mniejsze guzki.

– Da się to zoperować?

– Otworzyć jamę brzuszną zawsze można, lecz koty bardzo źle znoszą operacje jelit. Szanse, że jej pomożemy są minimalne, a zważywszy na jej wiek i ilość guzów, prawdopodobnie po otwarciu trzeba byłoby podjąć decyzję, żeby już jej nie wybudzać.

– A chemia?

– Absolutnie nie zalecamy. Oczywiście mogą państwo próbować, mogę dać państwu namiary na weterynarza, który jest specjalistą w tej dziedzinie, ale znów biorąc pod uwagę jej wiek i stan, byłoby to tylko dokładaniem jej cierpień.

– Co więc możemy zrobić?

– Przyjdzie moment, że trzeba będzie podjąć tę ostateczną decyzję, by skrócić jej cierpienia, lecz jeśli nie są państwo jeszcze przekonani, ani gotowi, prowadźmy leczenie paliatywne…

Prosto stamtąd pojechaliśmy do „naszego” weterynarza, który był u Balbinki dzień wcześniej wieczorem. Pokazaliśmy wyniki, powiedzieliśmy o decyzji.

– Leczenie paliatywne może sprawić, że będzie mogła jeszcze czas jakiś być z wami i nie cierpieć zbyt mocno. Jak długo, tego nie da się przewidzieć. Na pewno ważne będą pierwsze dni, czy uda się zmniejszyć ucisk guza i odblokować jelita. Będą państwo musieli przychodzić z nią na zastrzyki codziennie, a jeśli się uda, to może potem zmniejszymy częstotliwość.

– Możemy wieczorami?

– Tak, ja mam dyżury od dwudziestej do rana. Możecie państwo przychodzić o dowolnej godzinie.

Balbinka siedziała spokojnie rozglądając się po gabinecie. Przytrzymywaliśmy ją lekko, ale nie było problemów z wkłuciem się.

Następnego dnia była troszkę bardziej ożywiona, ale też nie protestowała. Było to ożywienie nieznaczne, niewielka poprawa w porównaniu z poprzednim okresem, kiedy głównie leżała na podłodze, zdolna do przejścia kilku kroków od czau do czasu.

W czwartek rano Anioł przyniósł jeszcze radośniejszą wiadomość.

– Dziś Balbinka przyszła do mnie jak zawsze rano do łóżka i podgryzała mnie delikatnie zębami na dzień dobry. Zawsze tak robi, by dać mi znać, że chce jeść. Otworzyłam jej saszetkę i zjadła troszkę oraz napiła się wody,

– Super! – ucieszyłem się również.

Po pracy mieliśmy zaplanowaną wizytę u stomatologa, więc z naszym weterynarzem umówiliśmy się na dwudziestą pierwszą. Zastanawiałem się jak tym razem będzie przebiegać pakowanie Balbinki do kontenera. Teraz kiedy zaczyna jeść i nabiera sił, nie będzie zapewne już godzić się na wszystko. Nie wyszła jednak nas przywitać.

Anioł zajrzał do pokoju, a ja do kuchni. Balbinka leżała na podłodze, na boku, trochę nienaturalnie.

Jeszcze przez chwilę miałem wrażenie, że oddycha, lecz to było tylko złudzenie. Była już sztywna i zimna. Wyszedłem zakomunikować smutną wiadomość Aniołowi. Przytuliłem i próbowałem jakoś ukoić jej ból, oraz płacz jakim wybuchła. Płacz spontaniczny i czysty jak u dziecka. Ktoś, kto w taki sposób reaguje na śmierć zwierzaka, musi mieć serce wielkiej czystości. Kiedy ochłonęła, nachyliliśmy się razem nad martwym ciałem, a potem zawinęliśmy je w kocyk, na którym ostatnio sypiała. Zadzwoniłem do weterynarza, by odwołać wizytę i podziękować za jego wsparcie.

Trzeba było ją jeszcze pogrzebać. Kiedy wieźliśmy ją zawinietą w ów kocyk, Anioł opowiadał mi w jaki sposób trafiła do niej i, że najpierw wcale nie była jej kotem, przyniesiona z podwórka przez siostrzeńca. Ona zaś odnosiła się do tych zwierząt z dużą rezerwą. Zaakceptowały się w okolicznościach najmniej do tego stosownych, gdy młodziutka kotka, z sobie tylko znanych powodów nasikała jej na… poduszkę. Bariery zamiast się pogłebić, pękły i od tej pory był to już tylko jej kot i takim pozostał przez piętnaście lat.

Wróciliśmy w środku nocy. Trzeba było jeszcze uprzątnąć miseczki z wodą i z karmą.

– Takie małe istnienie – powiedział Anioł – nikomu się nie narzucające. Przez tyle lat tutaj było. A teraz pochowane zostało w swoim kocyku, uprzątnie się po nim miseczki i nie pozostanie żadem ślad. Pustka.

– Człowiek każdy,  jaki by nie był, coś po sobie zostawi – dodałem przytulając ją – a taki kotek? Nic. Tylko wspomnienia.

– Tak. A to był ideał. Najlepszy z kotów.


*  *  *

– Spaliłam garnek – żalił mi się wczoraj Mój Anioł – Tylko na chwilę przymknęłam oczy gotując makaron, a obudizł mnie swąd spalenizny.

– Zabrakło Balbinki – odpowiedziałem – Dałaby Ci znać, gdyby żyła.

– O tak. Zawsze mnie powiadamiała. Nawet jeśli coś robiłam w pokoju przy biurku, a w kuchni nad garnkeim lub czajnikiem pojawiała się charakterystyczna dla wrzątku chmurka pary, ona przybiegała i zaczepiala mnie, jakby rozumiejąc, że powinnam zareagować.

Gdynia, 06.02.2011; 23:40 LT

Komentarze