BABY SĄ JAKIEŚ INNE

Było to chyba w Foynes, niewielkiej mieścinie nad rzeką Shannon w Irlandii, jednym z najmniej intersujących miejsc na trasie naszych rejsów na owym statku. Co tam robić? Można co najwyżej wyjść do jednego z kilku pubów. Byłem wtedy drugim oficerem i razem z chiefem spędziliśmy cały wieczór sącząc guinessa i dyskutując, że baby są jakieś inne. Nie przypuszczałem, że ćwierć wieku później Marek Koterski nakręci o tym film.


Akcja najnowszej komedii autora sagi o Adasiu Miauczyńskim to jedna z najdziwniejszych historii, jakie dano mi obejrzeć w kinie. Tak naprawdę, to w tym filmie nie dzieje się prawie nic. Dwóch facetów jedzie nocą samochodem. Nie wiadomo skąd i dokąd. Nie wiadomo po co. Ot, po prostu jadą. Jadą i dyskutują. O czym może rozmawiać dwóch facetów w środku nocy? O kobietach oczywiście. Rozprawiają więc o białogłowach, a ściślej o wadach i zaletach ich charakterów. Właściwie to tylko o wadach, bo zalet przecież jakoś trudno się doszukać.


Niesamowity jest to dialog. Momentami można popłakać się ze śmiechu, a przecież dałbym głowę, że niemal każdy normalny facet, przynajmniej raz w życiu prowadził z kolegami podobne rozważania. Tak jak niemal każda kobieta mogłaby sobie przypomnieć próbę rozwikłania z przyjaciółką zagadki dlaczego to właśnie ją Bóg pokarał takim głupim chłopem? Odwieczna walka płci, ich odmienności, bez której  nie byłoby całego smaku poszukiwania i zdobywania „drugiej połówki”, przyjemności w odkrywaniu na nowo ich tajemnic, satysfakcji, że się owe tajemnice posiadło wzbogacając bagaż t.zw. życiowego doświadczenia, i bez której całe to uwodzenie oraz seks byłyby nudne jak przysłowiowe flaki z olejem.


Bardzo się cieszę, że nie przekonali reżysera rozmaici esteci i strażnicy moralności, by dialogi nieco złagodzić i przerywniki na k… i na ch… zastąpić bardziej strawnymi dla kulturalnego widza. Dawno nie słyszałem w kinie równie męskich dyskusji. I wcale nie chodzi o te niecenzuralne wtręty, lecz o sposób w jaki są wypowiadane. W takich na przykład „Psach” jedna „kurwa” w pytaniu o wiedzy na temat zabijania miała taką moc, że weszła do kanonu polskiej kinematografii. Czy jest to jednak portet typowego mężczyzny? Nie, Linda nie mógł grać zwykłego faceta. Inaczej nie obraziłby się na paparazzich, że na jednym ze zdjęć przyłapali go w kapciach. W „Babach” natomiast takich słów padają dziesiątki i są to najzwyczajniejsze środki wyrażania bądź potęgowania emocji bohaterów jak i dziewięćdziesięciu procent męskiej populacji. Proste, samcze mózgi w chwili zdenerwowania, zagrożenia albo entuzjazmu rzadko kiedy silą się na wyszukane metafory by artystycznymi środkami wyrazić stan duszy wygłaszającego mowę. Samiec w owych przypadkach używa zazwyczaj kilku albo kilkunastu słów, a jedynie tembr głosu i dynamika z jaką je wypowiada pozwalają zorientowac się, czy jego duszę drąży melancholia, czy też może wkurzył się na coś, albo wręcz przeciwnie – spotkało go niesamowite szczęście. Wiem coś o tym, bo wracając po kilku miesiącach spędzonych na oceanach musiałem bardzo się kontrolować, by w potocznych komunikatach używać wyłącznie słownikowej mowy ojczystej. A i tak do dzisiaj wśród znajomych krąży anegdota, o tym jak nie mogąc przez dłuższy ustalić jakiegoś grafiku zajęć, na kolejną propozycję, że może w czwartek fuknąłem poirytowany:

– Jak w czwartek!? Kurwa, Boże Ciało jest w czwartek!

Byłbym przysiągł, że tego nie powiedziałem, ale wszyscy świadkowie są przeciwko mnie.

Teraz pracuję przede wszystkim z paniami, więc staram się jeśli już nie dopieszczać poszczególne frazy, to przynajmniej konstruować je z zasobów akceptowanych przez środowisko na t.zw. poziomie. A przecież nie dalej jak dziś wieczorem kiedy postanowiłem na chwilę wpaść do biura dokończyć robotę i przed drzwiami zorientowałem się, że moja saszetka z kluczem do nich znajduje się wewnątrz (zapomniałem jej zabrać gdy odwoziłem Mojego Anioła do domu i kiedy przygotowywałem samochód, ona swoim kluczem zamknęła biuro)… kiedy tak stałem przed owymi drzwiami i żadne usprawiedliwienie zaistniałej sytuacji poza własną głupotą nie przychodziło mi do głowy, to spontanicznie wyrwało mi się tak, że aż odruchowo obejrzałem się szybko by zobaczyć, czy aby nikt nie słyszał…

Dialogi są więc, uważam, mocną stroną tego filmu. Argumentacja w nich używana równie prosta i nieskomplikowana jak mężczyźni są. I emocje także. I hipokryzja też jakby… I cała prawda o kobietach, dzięki czemu panie śmieją się równie czesto co panowie. Ma zresztą Koterski świetny dar obserwacji rozmaitych, drobnych ludzkich dziwactw. Na wyżyny wzniósł się w tym w "Dniu świra". Niejednokrotnie ze znajomymi komentowaliśmy pokazywane tam natręctwa, ze śmiechem przyznając, że są one także naszym udziałem. W "Babach" jest podobnie. Najbardziej ucieszyły mnie dywagacje jednego z bohaterów na temat, za przeproszeniem, t.zw. dużej potrzeby załatwianej przez panie i pełne wyrzutu westchnienie, iż myślał iż one tego nie robią, "a przynajmniej mama nie". Dowiedziałem się bowiem, iż nie byłem sam w swoich wyobrażeniach, w których nie mieściła się możliwość, by tak piękne, zmysłowe istoty mogły oddawać się czynnościom tak nieestetycznym.


Trudno jest utrzymać widza przed ekranem, gdy nie dzieje się na nim nic. Obawiałem się, że po pół godzinie ogarnie mnie znużenie, bo przecież równie dobrze zamiast takiego filmu mógłbym zafundować sobie słuchowisko. A jednak ogląda się świetnie do samego końca. I gorąco polecam jako rozrywkę na długi, jesienny wieczór zarówno mężczyznom jak i kobietom, mistrzom słowa jak i mniej wprawnie nim władającym, feministkom jak i machos. Każdy znajdzie w nim cos dla siebie. I choć nie jest to obraz na miarę "Złotych Lwów", to jednak dobrze utwierdzić się w przekonaniu, że baby jednak różnią się od chłopów, i to dość znacznie.

Gdańsk; 25.10.2011; 01:20 LT

Komentarze