BABCIE I DRESIARZE

Cieszę się, że lato ma wielu zwolenników. To taka miła, pieszcząca zmysły pora roku. Nie dziwię się, że padły radykalne hasła żądające zdecydowanego jej wydłużenia. „Społeczeństwo się domaga!” – chciałoby się krzyknąć.

Przypomina mi się od razu kraina, w której zima trwa długo, a ludziom do chłodów nieprzywykłym wydaje sie nawet, że trwa cały rok. To Syberia. Nie pamiętam już, czy opisywałem wcześniej na blogu tę historię. Późno już i nie chce mi się sprawdzać. Najwyżej się powtórzę. Otóż opowiadał mi kiedyś pewien Rosjanin, że za czasów ZSRR istniały na Syberii także obozy dla skazanych z rozmaitych powodów cudzoziemców. Już za czasów pieriestrojki do jednego z nich dotarli dziennikarze. Zainteresowało ich jak przybysze znoszą tamtejszy klimat. Poprosili pewnego Murzyna, by opisał, jak odbiera poszczególne pory roku, a ten odpowiedział lakonicznie mieszaną angielszczyzną i ruszczyzną:

– Green winter is ok, but white winter eto pizdiec!

Uwielbiam tę wypowiedź zarówno z racji uniwersalnego słówka “pizdiec”, oznaczającego coś co wymyka się standardowym opisom, które i u nas zastepowane są podobnej genealogii okresleniami zaczynajacymi sie na „k” albo „ch”, ale przede wszystkim z rewelacyjnego okreslenia syberyjskiego lata jako „green winter”. Biedny Murzyn!

Cieszyłem się dziś ze słonecznego dnia. Na południu Polski były ponoć straszne upały, a w Gdyni mimo słońca przyjemny chłodek. Sałatkę na obiad zjadłem w ogródku na Skwerze Kościuszki. Ogromna przyjemność.

Zaplanowałem też dziś wyjście do kina. „Karola, człowieka, który został papieżem” o odpowiadajacych mi godzinach grano dopiero w Gdańsku więc odpuściłem Skwer Kościuszki i po pracy wybrałem się do Multikina we Wrzeszczu. Ludzi było dużo, ale też widać było, że najwieksze tłumy już się chyba przez weekend przewaliły. Przy tej ilości seansów, od rana do późnego wieczora o każdej pełnej godzinie wcale to nie dziwi.

Przed wygaszeniem świateł rozejrzałem się po widowni. Nie byłem zaskoczony liczną reprezentacją pań w podeszłym wieku, które najwyraźniej przybyły jako zorganizowana grupa z parafii. Szeroko jednak otworzyłem oczy, gdy do tylnych rzędów kroczyła najprawdziwsza, kilkuosobowa ekipa dresiarzy. Myślałem, że interesuja ich wyłącznie nieskomplikowane filmy sensacyjne, a tu taka miła niespodzianka. Może rzeczywiście coś się w naszym kraju zmieniło?

Sam film budził we mnie całą gamę sprzecznych uczuć. Z pewnością nie zapisze się w historii kinematografii jako szczególne arcydzieło, ale też pewnie nie miał aż tak wybujałych ambicji. Miał zapewne przybliżyć wszystkim nie-Polakom korzenie niezwykłego papieża. Jak oddać całe skomplikowane tło jego biografii ludziom, którzy o Polsce wiedzą gdzie z grubsza leży, znaja nazwy kilku miast i oprócz papieża kilka innych osób: Wałęsę, Bońka i ewentualnie kogoś jeszcze? Siłą rzeczy trzeba było odwołać się do symbolicznych scen i wielu uproszczeń. Dla widza nieznającego naszej historii to i tak ogromna dawka. W pierwszej części filmu, tak uproszczonej, że czasem aż rażącej sztucznością, ale za to doskonale sfilmowanej (szczególnie atmosfera pierwszych dzni września 1939) postać Wojtyły jest ledwie zarysowana. Odnosiłem wrażenie, ze najważniejsza była tam historia, a on pojawiał sie na ekranie tylko po to, by jakoś ciągnąć narrację. Dopiero okres powojenny to skupienie się na osobie przyszłego papieża. Lecz i tam nie brak bardzo schematycznego, na poziomie podstawówki pokazywania dziejów, tym razem PRL. Mimo to oczywiście film wzrusza, bo opowiada o, jak sie po latach okazało, ważnych faktach w historii świata, które były cząstka naszego życia i o biografii wielkiego człowieka, którego obecności mieliśmy szczęście osobiście doświadczyć. Mi jednak brakowało głębszego skupienia się na prywatności Karola Wojtyły. Historia została pokazana jak na potrzeby międzynarodowego odbiorcy całkiem poprawnie. O kształtowaniu osobowości i meandrach życiorysu Ojca Świetego za wiele się nie dowiemy. Gdybym nie naczytał się i nie naoglądał wielu opowieści w czasie narodowej żałoby, z filmu niewiele bym sie dowiedział o aktorskiej pasji, o górskich wędrówkach o ważnych relacjach z matką i ojcem. Niewiele było o wspieraniu rodzin, nic o pierwszej parafii w Niegowici. Spodziewałem sie też nieco dłuższego wątku samego wyboru na następcę Świetego Piotra. Myślałem, że dowiem sie czegoś o rozterkach duchownego w tym być może najważniejszym momencie jego życia. To są jednak moje odczucia. Każdy zapewne oczekiwał czegoś innego, sobie potrzebnego kiedy wybierał się na ten seans. A kiedy w finale pojawiło się autentyczne nagranie pierwszego wystąpienia Jana Pawła II, wzruszenie jednak ściskało gardło. I były oklaski gdy zaświeciły się światła i widziałem zapłakaną dziewczynę, która długo nie wstawała skrywając w spazmach szlochu twarz w dłoniach. Pamięć jest wciąż bardzo żywa, a Jego odejście wciąż boli jak niezabliźniona rana.

Jestem przekonany, że w przyszłości powstanie niejeden film poświęcony naszemu papieżowi. I mam dziwną pewność, że wśród nich nie zabraknie dzieł wybitnych. Dobrze sie jednak stało, że powstał ten film. Nam ku przypomnieniu, a obcokrajowcom by trochę się Polski nauczyli.

Gdynia, 21.06.2005

Komentarze