AZORY (3) – WULKANY, URWISKA I FRUTTI DI MARE

 

Wielkie kratery azorskich wulkanów górujacyh przed tysiącami lat wypełniły się wodą tworżąc wielkie jeziora. Jesnym z nich jest położone w centralnej części wyspy Lagoa do Fogo. Ono też było głównym celem naszej wycieczki następnego dnia.

Nie było już tak słonecznie jak poprzedniego dnia. Szczyt głównego wulkanu schowany był w burych chmurach.

Wzdłuż wybrzeża dojechaliśmy do miasteczka Ribeira Grande, gdzie skręciliśmy w bok i odtąd droga wznosiła się po stoku interesującego nas masywu. Gdzieś w jednej trzeciej wysokośći naszą uwagę zwrócił niewielki parking położony przy tej krętej drodze. Zatrzymaliśmy się. Od szosy prowadziła leśna scieżka w kierunku rezerwatu Caldehra Velha. Ruszylismy nią i po chwili poczuliśmy się niczym w parku jurajskim. Ogromne paprocie (?) porastały gęsto całą okolicę.

Azory 51

Wśród nich znajdowało się kolejne gorące bajorko.

Azory 52

Azory 53

Nie ono jednak miało grać główną rolę na tym postoju. Ani nie ogromne głazy porosniętego dżunglą osuwiska.

Azory 54

Kawałeczek dalej znajdował się wodospad, poniżej którego zbudowano tamę tworząc w wąskiej dolinie naturalny basen. Nie byłoby w nim nic szczególnego gdyby nie fakt, że ów wodospad niósł… ciepłą wodę! Najwyraźniej wypływała z goracego źródła położonego gdzieś wyżej.

Azory 68

Dla pełnego komfortu trzy metry dalej mniejszą strużką spadała do tego samego basenu woda chłodna.

Azory 73

Ot, wygoda jak łazience i to bez żadnych rur ani pokręteł.

Nie mogliśmy nie skorzystać z okazji. W plecaku miałem nasze stroje kąpielowe i ręczniki tak „just in case”, bo jeśli podrózuje się po wyspie, nigdy nie wiadomo, czy nie trafi się po drodze jakaś fajna plaża. Po chwili korzystalismy więc już z naturalnych pryszniców.

Azory 69

Azory 74

Tama spiętrzyła wodę na tyle wysoko, że w jej pobliżu na upartego dało się popływać. Trzeba było jedynie uważać na podwodne głazy, niewidoczne w zamulonej, żelazistej wodzie. Ów, żelazisty posmak pamiętany z beskidzkich pijalni wód czułem w ustach stojąc pod strugami ciepłej wody.

Azory 71

W międzyczasie na kąpiel zdecydowała się grupka ludzi, która doszła niedługo po nas, więc użyczyliśmy im miejsca w basenie, a sami ruszyliśmy w drogę powrotną.

Azory 72

Zanim dotarliśmy na parking rozpadało się na dobre. Wkrótce wjechaliśmy w chmury i wilgotne opary skryły przed nami widoki. Serpentyną wyjechaliśmy na skraj krateru. Ktoś podobnie jak my zaparkował nieopodal i podziwiał kawałek szosy oraz szare tumany spowijające wszystko wokół.

Azory 58

W bagażniku naszego autka czekały na zmianę górskie buty. Stąd mieliśmy schodzić w dół, gdzie na jednym z półwyspów wcinających się wgłąb jeziora znajdowała się (tak przynajmniej wyglądało to na zdjęciach które oglądaliśmy przed wyjazdem) piaszczysta, bezludna plaża. Tam planowalismy urządzić sobie piknik z kapielą, opalaniem i błogim lenistwem. Póki co, nie widzieliśmy jednak nic. Deszcz się wzmagał, więc nie było sensu moknąć tylko dla samej zasady, że trzeba iść. Postanowilismy wrócić niżej, w kierunku wybrzeża, gdzie powinno być sucho. Zrobiliśmy krok w strone auta, kiedy nagle przez chwilę zawiało trochę mocniej. Na moment mgły się rozstąpiły i z mlecznej nicości wyłoniło się pokrywające dno krateru jezioro.

Azory 57

Naszej plaży nie dostrzegliśmy. Stalismy jednak zapatrzeni na ten wyjątkowy spektakl, niebieskiego reżysera, który odsłaniał przed nami coraz to inne partie, by po kilku minutach ponownie zakryć wszystko szaroburą kurtyną. Przedstawienie zakończone. Pora wracać.

Azory 79

Im niżej tym lepiej. U podnóza góry przestało padać. Wzdłuż północnego wybrzeża kierowalismy się na wschód.

Uliczki azorskich miasteczek wszędzie wyglądają podobnie. Jeśli chodnik ma pół metra szerokości, to już jest luksus. Często trzeba zadowolić się dwudziestocentymetrowym skrawkiem trotuaru, a nierzadko drzwi domów prowadzą wprost na ulicę. Przeraźliwie wąską jak i biegnące wzdłuż niej chodniki. Na tych ulicach mieszkańcy parkują przed domami swoje samochody. Nie widać znaków zakazu, bo innych miejsc do parkowania w pobliżu nie ma. Jest za to cierpliwość i życzliwość. Nikt się nie spieszy, nie trąbi wściekle i nie wymusza. Jeździ się slalomem wśród zaprkowanych aut, a gdy nadjedzie coś z przeciwka należy przycupnąć w najbliższym wolnym miejscu z boku, przepuścić i potem jechac dalej do następnego spotknia. Kto kogo przepuszcza najpierw? Nie ma reguł. Bardziej uprzejmy, albo ten któremu mniej się spieszy zjeżdża na bok. Ech gdyby tak u nas na zatłoczonych drogach….

Azory 76

Nigdzie jednak tak jak na Azorach nie odczułem zalet posiadania niewielkiego pojazdu, takiej samochodowej pchełki, która wszędzie może się wcisnąć.

Mijaliśmy kolejne miasteczka, kolejne skrzyzowania, aż na jednym z nich odbiliśmy w bok wąską jak diabli i przeraźliwie stromą drogą na jakieś wzgórze z którego roztaczał się widok na zatokę i pola uprawne na łagodnych zboczach. Tam daleko, w pobliżu Porto Formoso, do którego później dojechaliśmy, znajdują się jedyne w Europie plantacje herbaty.

Azory 77

Łagodnie opadające stoki? Stalismy na jednym z nich. Ich łagodność kończy się niepodziewanie pionowymi urwiskami, hen w dół ku sterczącym z oceanu zębom skał.

Azory 59

Azory 61

Azory 60

Wystarczy jeden nierozważny krok, śliska trawa po deszczu, by zakosztować przez chwilę lotu Ikara. Jakże niezwykłe muszą tu być widoki podczas jesiennych sztormów!

Azory 62

Azory 63

Niedaleko stamtąd gwałtownie odbijająca w bok i w dół szosa prowadziła, jak oznajmiał drogowskaz, do  Porto de Santa Iria. Drogę jednak zagrodziły nam barierki i tabliczki zakazujące wstępu: „Danger. Do not enter”.

Azory 64

Za nimi nieczynna, asfaltowa szosa głębokim wąwozem wiodła na łeb, na szyję w dół. Poszliśmy zerknąć choć na chwilę.

Azory 65

Na dole okazało się, że port, a właściwie slip dla łodzi rybackich jest częściowo zawalony, a szosa przykryta zwałami piachu całkiem świeżego osuwiska. Spojrzałem w górę na kilkudziesięciometrowe pionowe, piaszczyste urwiska i zrozumiałem powagę ostrzeżeń u wlotu do tego wąwozu. Nie chciałem znaleźć się pod następną kupą piachu więc zarządziłem szybki odwrót.

Nie zdecydowalismy się na kolację w Porto Formoso. Zbyt dobrą rybną restaurację odkrylismy bowiem poprzedniego dnia w Rabo de Peixe by nie wrócić tam znów. Zatrzymaliśmy się jeszcze w drodze powrotnej w Ribeira Seca, by spojrzec na pamiątkę z największej od czasu zasiedlenia wysp erupcji wulkanu. W 1563 roku wcale nie żaden z gigantów lecz stosunkowo niewielki wulkan wypluł z siebie potoki lawy, które pochłonęły miasto o jego podnóża. Dziś w specjalnej studni poniżej obecnego poziomu zabudowy można dostrzec fragmenty fontanny wśród otaczającej ją zastygłej lawy.

Azory 66

A kilkanaście minut później siedzieliśmu już „U Rybaka”, tym razem delektując się specjalnością szefa kuchni – przygotowanym na dwie osoby garnkiem mieszaniny ryb i woców morza.

Azory 67

Jiangyin, 08.08.2010; 01:40 LT

Komentarze