Następnego dnia postanowiliśmy obejrzeć kolorowe domki w położonej nad kanałem dzielnicy Boca, wzniesionej (i opanowanej) kiedyś przez włoskich imigrantów. Wcześniej jednak trafilismy na deptak ulicy Florida skąd co pół godziny odjeżdżały autobusy turystyczne – znane niemal na całym świecie piętrusy bez dachu. Jeździliśmy po mieście ze słuchawkami na uszach, skąd dobiegał angielski komentarz przewodnika. Wysiedliśmy właśnie na przystanku Boca.
Kolorowe domy to zaledwie kilka uliczek zabudowanych lichymi kamieniczkami i budynkami z desek oraz blachy falistej. Pewnie nie byłyby godne zwrócenia uwagi gdyby nie te kolory i atmosfera dzielnicy opanowanej przez bohemę.
Atmosfera bardzo przypomina mi krakowski Kazimierz (przy zachowaniu wszystkich proporcji bo Kazimierz jest dużo, dużo większy i okazalszy). Też pełno tutaj knajpek no i oczywiście mnóstwo sklepików z mniej lub bardziej wyszukanymi pamiątkami. A od rozmaitych jarmarcznych „atrakcji” dla turystów aż się roi.
W tym zalewie rozmaitej tandety i blichtru można odnaleźć perełki, jak na przykład płaskorzeźby na elewacjach domów, pochodzące z czasów kiedy je wznoszono i będące swoistym świadectwem teamtego okresu.
Z Boca kolejnym autobusem turystycznym wrócilismy do centrum, gdzie czekała nas wizyta w informacji turystycznej. Chcieliśmy dowiedziec się jak najwięcej na temat rozmaitych ineteresujących nas opcji podróży poza stolicę Argentyny.
Spędziliśmy tam chyba kilkadziesiąt minut, wyszliśmy objuczeni stertą folderów i poszliśmy na obiad, podczas którego mieliśmy podjąć decyzję co do planów na następne dni. Były to chyba najtrudniejsze dla mnie chwile podczas całego wyjazdu. Niewiele pamiętam z tego obiadu. Chodziliśmy po ulicach, zamawialiśmy coś w restauracji, a mi głowa pękała od natłoku informacji. Wiedziałem, że teraz decyduje się praktycznie cały kształt naszego tu pobytu. Chciałem by każdy z nas znalazł w nim coś dla siebie, ale jednocześnie limitował nas termin powrotu. Mieliśmy czas do weekendu. Studiowałem rozkłady jazdy autobusów, promów, rozważąłem wszystkie za i przeciw.
Kiedy już raz podejmie się decyzję, bez względu na to czy jest ona dobra, czy zła, spada jakiś ogromny kamień z serca. Później jest już tylko realizacja planów, która cokolwiek by się nie działo, nie absorbuje już tak umysłu. Ulga. To przede wszystkim pamiętam.
Zakomunikowałem, że wieczorem wyjeżdżamy do Mendozy. Pojedziemy nocnym autobusem przez całą Argentynę na zachód, aż do podnóża Andów. Tam spędzimy dwa dni na zwiedzając winnice oraz wybierając się w Andy. Potem powrót również nocnym autobusem do Buenos Aires, śniadanie w naszym hotelu i zaraz po nim rejs szybkim katamaranem na północny brzeg La Platy do Sacramento w Urugwaju. Powrót tego samego dnia wieczorem. Sobota, ostatni dzień, miała być chwilą wytchnienia – spacerem po Buenos Aires bez żadnego konkretnego planu.
Spojrzałem na zegarek. Było już chyba po piątej, a autobus do Mendozy odjeżdżał o 20:30. Wcześniej jednak musieliśmy kupić bilety na przejazd, a przede wszystkim zarezerwować sobie miejsce na promie w piątek, co jak się potem okazało wcale nie było takie łatwe. Rozpoczęły się rajdy taksówkami na dworzec autobusowy, potem do biura „Buquebus” – kompanii utrzymujacej liniowe połączenia z Sacramento i na koniec do hotelu. Cały czas spoglądałem nerwowo na zegarek. Szczególnie wizyta w Buquebus ciagnęła się niemiłosiernie. Najpierw oczekiwanie w kolejce, potem informacja, że brak już biletów, potem, że są, ale w pierwszej klasie, ale w końcu trzymaliśmy je w garści i na dodatek z wykupioną opcją wycieczki autokarowej dla takich jednodniowych turystów, organizowanej przez tę samą firmę. W hotelu mielismy czas tylko na szybkie przepakowanie się. Chyba nie więcej niż pół godziny. A potem znów taksówka bo już nie było czasu na spacer do metra.
Dalekobieżne autobusy w Argentynie to w porównaniu z naszymi luksus niebywały. Trzynastogodzinną podróż do Mendozy mieliśmy spędzić w klasie zwanej w tej akurat firmie royal suite. Generalnie dostępne są trzy rodzaje miejsc, które w zależności od przewoźnika rozmaicie się nazywają. Normalne siedzenie z odchylanym oparciem, pośrednie między fotelem a łóżkiem, czyli odchylane oparcie plus specjalny, regulownany podnóżek na łydki i stopy oraz pełne łóżko, czyli fotel który rozkłada się całkowicie do poziomu, tworząc leżankę. Do tego dostaje się jasiek i koc, a więc spanie przypominające podróż kuszetką w pociągu. My właśnie wybraliśmy taką opcję.
Wkrótce po rozpoczęciu podróży stewardessa zaczęła roznosić kolację. Niech się schowają posiłki serwowane w samolotach. Otrzymaliśmy całą tace rozmaitych przekąsek – pieczywo plus sery, wędliny, deser i.t.d. To był całkiem obfity posiłek, ale okazało się, że był on wstępem do kolacji na ciepło. Oczywiście do tego ciepłe lub zimne napoje, a kiedy już najedzeni oddaliśmy tace i mogliśmy oglądać film, widoki za oknem (było już ciemno więc ich nie za wiele) albo szykować się do snu, zaoferowano szampana, whisky albo napoje bezalkoholowe. Wszystkie te atrakcje zawarte w cenie biletu w klasie royal suite. Nie był on tani. W przeliczeniu na nasze kosztował około dwieście złotych od osoby, ale chciałbym móc w Polsce podróżować autobusem n.p. ze Szczecina do Krakowa w podobnych warunkach za podobna cenę. Albo w podobnych warunkach podróżować autokarem do Włoch, Francji czy Chorwacji.
Wkrótce zasnęlismy, a kiedy się obudziłem wokół rozciągało się płaskie pustkowie.
Tak sobie wyobrażąłem ten kraj. Trawiaste równiny po widnokrąg.
W końcu jednak pojawiły się góry. Poczatkowo daleko, biała mgiełką gdzies na horyzoncie, lecz z każdą minutą coraz bardziej wyraźne.
Autobus złapał trochę opóźnienia spowodowanego wypadkiem na autostradzie, ale za to mieliśmy okazję kontemplowac widoki przy świetle dziennym. Oczywiście personel autobusu serwowal na pokładzie również śniadanie, więc przedłużenie aż tak bardzo nam nie doskwierało.
W Mendozie zakwaterowaliśmy się w hotelu El Portal Suites, który był doskonałym wyborem. Za dość przystepną jak na hotel cenę (około 220 złotych za „dwójkę”) otrzymaliśmy całe apartamenty składające się z sypialni, pokoju dziennego, kuchni oraz łazienki. Full wypas jak na jedną noc. Najważniejsze jednak, że hotel oferował nam pośrednictwo w załatwianiu wycieczek, które chcieliśmy tu zrealizować. Mieliśmy do wyboru wycieczkę organizowaną przez biuro podróży, lub niewiele droższą przez VIP service. Te z biura podrózy uniemozliwiały nam uczestnictwo zwłaszcza z powodu naszego planowanego wyjazdu o 18:30 nastepnego dnia (autobus wycieczkowy wracał o 19:00). Za cenę o 80 zł większą mieliśmy do naszej wyłącznej dyspozycji wygodny samochód i kierowcę (oraz przewodnika zarazem) dobrze mówiącego po angielsku. "Mendoza Transfer", bo tak nazywa sie ta firma, to był strzał w dziesiątkę.
Gdynia, 03.09.2009, 08:10 LT