ANGEL-A

Postanowiłem zostać w pracy nieco dłużej i pojechać prosto do kina. Jak zwykle w takich przypadkach, najpierw wyisałem sobie na karteczce godziny seansów oraz kina, żebym mógł kontrolować odpowiednio. I jak zwykle dojechałem dopiero na seans ostatni. Dwie pierwsze opcje to były „Wyznania gejszy”. Trzecia i ostatnia to „Angel-a”.

Oj jak dawno nie byłem w kinie na filmie francuskim. Właściwie to w ostatnich latach oglądałem jedynie filmy amerykańskie albo polskie. Nie, sorry, oglądałem przecież „Amelię”. Gdzież te licealne albo studenckie czasy, kiedy do kin chodziło sie na całkiem licznie reprezentowane filmy włoskie, francuskie właśnie, że o t.zw. „demoludach” nie wspomnę. Nie, nie mówię, ze jest źle. Pamietam doskonale jak niezrozumiałe było dla mnie, że nie mamy szansy obejrzeć filmu, który w danym roku miał swiatową premierę. U nas odbywało się to z rocznym albo dwuletnim poślizgiem i traktowano to jako rzecz zupełnie normalną. Pamiętam też szczyt upokorzenia na poczatku lat osiemdziesiątych kiedy pewnego roku pieniędzy starczyło na sprowadzenie tylko dwóch filmów zagranicznych  – starych już wtedy „Żandarmów” z Louisem de Funes. Dlatego nie narzekam na t.zw. multipleksy, które każdego tygodnia mają kilka premier. Nawet jeżeli serwuja takie badziewie jak „Czerwony kapturek – prawdziwa historia”. Grają też przecież filmy ambitne, a przy odrobinie szczęścia można trafić do jakiegoś kina niszowego, jak wspominany juz kiedyś szczeciński „Pionier”, specjalizujący się w nieco ambitniejszym repertuarze.

Jakiś anioł musiał czuwać nad tym, abym za szybko nie oderwał się od biurka. Mimo ciekawości, bez większego przekonania jechałem na zaplanowany seans. I jakaż miła niespodzianka. Film wciagnął mnie juz od pierwszej sceny. Myślę, ze wielka w tym zasługa Jamela Debbouze, kreującego główną rolę życiowego nieudacznika, drobnego oszusta, któremu w życiu najlepiej udaje się użalanie się nad swoim losem. Doskonały jest tez scenariusz, opowiadający historię niezwykłej miłości wartko, z humorem i w przepieknych plenerach Paryża. Sam film jest jaby wędrówką, półtoragodzinnym spacerem po stolicy Francji. Każdy kolejny fragment toczy się w innym zakątku miasta, a wszystko świetnie sfilmowane. Przyłapałem się też na tym, że momentami docierała do mnie delikatana muzyka. Momentami, bo była tak świetnym dopełnieniem obrazu, że czesto nie słyszałem jej w ogóle.

Anioł to w kinie temat nienowy. Przeważnie mamy tu do czynienia istotą przybierającą postać ludzką. Jest to pokłosie całkiem licznych relacji o spotkaniach z takimi uczłowieczonymi aniołami. Takim własnie aniołem jest tytułowa Angel-a. Pojawia się nagle na moście, z którego właśnie ma oddać samobójczy skok niejaki Andrè. Przejmuje inicjatywę w swoje ręce i ma doprowadzić owego mężczyznę do stanu, w którym będzie w stanie otwarcie określać swoje nastroje i potrzeby, a przede wszystkim zaakceptuje i pokocha samego siebie, dzięki czemu będzie w stanie egzystować normalnie. A nie jest to zadanie łatwe, bo choć tchórzliwy i zakompleksiony, człowiek ten ma wiele typowo męskich wad, takich jak pycha, zarozumiałość i lekceważenie przeciwnej płci. Skąd my to znamy, chciałoby się zapytać? Anielską misję ogląda się z prawdziwą przyjemnością, chociaż trudno zazdrościc im ich zycia. Dobrze jest też miec świadomość, ze czuwa nad każdym z nas Anioł Stróż, który przeszedł poważne sito selekcji. Zwłaszcza jeśli ma postać tak zmysłowej dziewczyny.

Gdynia, 24.03.2006; 00:25 LT

Komentarze