AGENT (2)

– Co za niespodzianka! – udałem zaskoczenie

– Tylko pamiętajcie, żeby ich zawołac o piątej!

– Będziemy pamiętać.

– To ja tymczasem pójdę na keję. Prześpię się w samochodzie.

Kiedy on spał snem sprawiedliwego w swoim aucie na kei, my uwijaliśmy się, aby zdążyć do siódmej. Po zakończeniu wszystkich procedur miałem tylko tyle czasu, żeby wpaść do kabiny, wrzucic wszystkie rzeczy do walizki jak leci, zdjąć kombinezon, zaliczyć szybki prysznic i założyć wyjściowe ciuchy. Jeszcze tylko pożegnanie z kapitanem i załogą i po nastepnych paru minutach schodzimy na keję. W oddali lśnią w promieniach wschodzącego słońca futurystyczne wieżowce.

Jest nas trzech. Każdy z dużą walizką główną oraz mniejszą torbą na laptopa i dokumenty.

– Kurczę, znów bedzie klopot, żeby się zmiescić – stwierdziliśmy patrząc na auto agenta.

Nie było szans, by do bagażnika dało się upchnąć wszystkie trzy walizki.

– Może jedną uda się włożyc do środka? – spekulowaliśmy

Póki co czekaliśmy, aż statek odpłynie.

Odpłynął.

Możemy wsiadać. Agent otworzył bagażnik i w tym momencie parsknąłem śmiechem, od którego nie mogłem się powstrzymać przez następnych parę minut. Był on bowiem wyladowany do samej góry kartonami, które zniosła poprzednia załoga, a które pan ów miał odwieźć do biura gdyby w tym czasie nie spał. Najwyraźniej o nich zapomniał i teraz drapał sie w głowę spoglądając to na bagażnik to na nasze walizki. Myślał intensywnie.

– To się da załadować – powiedział niepewnie w reakcji na nasz śmiech.

W końcu się poddał i wezwał posiłki. Po kilkunastu minutach nadjechał drugi samochód. Moglismy wreszcie jechac do hotelu. Myslami byłem już przy śniadaniu oraz wygodnym łóżku, gdy po jakichś stu metrach, za wiatą magazynu samochód się zatrzymał.

– Muszę pójść do biura. Zostawić dokumenty – powiedział agent i wyszedła z auta. Nie wiem dlaczego nie zrobił tego przez całą noc, albo przynajniej wtedy gdy czekaliśmy aż statek odcumuje. Odczekaliśmy następne kilkanascie minut i w końcu udało się dojechac do hotelu. Tam zabrał nasze papiery z immigratiom. Wszystko i tak było na nich napisane po arabsku, ale najwazniejsza był ilość dni. Coś tam policzył, mruknął, że jest ok i odjechał, a my mielismy czas do wieczora, poniewaz nasz samolot odlatywał dopiero o 23:50.

– Bądźcie gotowi do wyjazdu na lotnisko dwie godziny przed odlotem. – powiedział na odchodnem.

Lotnisko znajdowało się o pięć minut jazdy z hotelu, więc nie było problemu.

O ósmej wieczorem zadzwonił telefon.

– Tu agent. Jesteś gotowy? Czekam na dole.

– Dopiero ósma! Miałeś być dwie godziny przed odlotem.

– Już ósma. Niedużo ponad dwie godziny zostało. Schodźcie na dół.

– Nigdzie nie zejdziemy. Nie jesteśmy gotowi.

Krakowskim targiem ustaliliśmy, że zejdziemy o 21:15.

Kilka minut po tej godzinie znaleźlismy się na lotnisku, gdzie pozegnalismy agenta i poszliśmy sie odprawić. Jedna bramka security, potem oddanie bagażu, następny check point, potem kontrola paszportowa…

– Wjechaliscie do Kataru 29 stycznia. Ważność wizy upłynęła 31 stycznia. Dziś jest 4 lutego. Macie nową?

– Agent mówił, ze wszystko jest ok.

– Nie możecie wyjechać. Wiza albo grzywna.

Wycofujemy się. Teraz żałuję, że nie zgodziłem się na wczesniejszy wyjazd z hotelu. Mielibysmy więcej czasu. Dzwonimy do agenta.

– Nie chcą was wypuścić? Że wiza starciła ważność? Hmmm…. Mogę was zabrać do hotelu i jutro złożę aplikację. Kosztuje to sto pięćdziesiąt dolarów i trwa trzy dni robocze, ale spróbuję załatwic wcześniej.

Nie, nie można było z tym człowiekiem duskutować. Nasz samolot miał odlecieć za około godzinę i czterdzieści pięć minut, a ten wygaduje jakieś niestworzone historie.

Zawróciliśmy do kontroli paszportowej.

– Ile kosztuje grzywna?

– Nie wiem. Musicie iść do biura gdzie ją naliczają i pobierają.

– Gdzie ono jest?

– Musicie wyjść z budynku lotniska. Przejdźcie przez parking, Zobaczycie po drugiej stronie ulicy meczet. Tam będzie furtka w płocie. Potem będzie drugi parking, mur, w murze brama, i za tą bramą budynek Immigration Office.

Zeagar zaczął wyraźnie przyspieszać…

– Czterysta riyali od osoby (równowartośc około 120 USD) – brzmiała decyzja urzędnika.

Kolega zaczął odliczać dolary.

– Pieniędzy nie przyjmujemy.

– Śłucham?

– Nie przyjmujemy gotówki. Płatności tylko kartą kredytową.

Kolega zrobił taką mine jakby nie był pewien czy to świat realny, czy tylko sen.

– Nie mam karty kredytowej.

– Ja mam! – odpowiedziałem i zapłaciłem za całość. W ten sposób nie dowiedzieliśmy się co należy zrobić, jezeli trzeba zapłacić karę, ma się pieniądze w portfelu, ale nie ma się karty kredytowej.

Za to dowiedzieliśmy się, że grzywna kosztowała mniej niż wyrobienie wizy, a i sama procedura naliczenia grzywny oraz wykonania płatności trwała raptem jakieś dziesięć minut w odróżnieniu od trzech dnic roboczych potrzebnych na wyrobienie wizy.

Lecz najważniejsze, ze zdążyliśmy na samolot.

Szczecin, 08.02.2009; 02:15 LT

Komentarze