Dawno juz nie miałem okazji do czytania w wannie. Żyjąc w permanentnym pospiechu preferowałem prysznic ze względu na szybkość jego użycia, a nie na jego przewagę pod wzgledem utrzymania higieny. Kiedy jednak dziś wieczorem skończyłem czytanie i odpowiadanie na zalegle słuzbowe maile (wczorajsza przydługa podróż uniemozliwiła mi to), uznałem że warto poświęcić trzy kwadranse na odrobinę lenistwa. I tak zaopatrzony w „Obronę szaleństwa” Woody’ego Allena zanurzyłem sie po szyję (bez rąk trzymających książkę oczywiście) w wodzie o temperaturze bliskiej wrzątku.
Teraz, jak nowo narodzony mogę z przyjemnością i bez przeszkadzajacego zmęczenia oddac się jednemu z moich ulubionych zajęć, czyli pisaniu. A czas ku temu najwyższy, bo jeszcze trochę i zupełnie zgubię wątek rozpoczety we wpisie „Jak Allach pozwoli”.
Skończyłem na tym, że nowa załoga została wskutek niesprzyjającej pogody i i rownie niesprzyjających przepisów uwięziona w porcie. Nie mogli ani popłynąć na statek, ani wrócić do hotelu.
Wieczorem, gdy wiadomo juz było, ze nic sie nie zmieni, zacząłem słąć do agenta ponaglające listy, by coś zrobił. Ten odpowiedział, że nie zrobił nic, oprócz tego, że kupił hamburgery oraz kurczaka z frytkami, które wraz z wodą mineralna i pepsi colą dostarczył na keję, za co załączył stosowny rachunek do wyrównania.
Rano nic się nie zmieniło. Może poza tym, że wiało jeszcze mocniej. Wiadomo było, ze nie uda się w rozsądnym terminie dokonac podmiany na redzie znajdującej się na otwartym morzu. Keje w porcie były zajęte i nawet jeśli jakiś statek wyszedłby pomimo wiatru, inne czekały już na swoją kolejkę. Nie było mowy, aby nas wpuścili.
W końcu udało się wynegocjować zacumowanie na cztery godziny. To pozwoliłoby przynajmniej na bezpieczną podmiane załogi. Teraz trzeba było tylko czekać, az opróżniony samochodowiec wypłynie w morze zwalniając dla nas miejsce.
– Za dwie godziny – poinformował nas agent.
Na dwie godziny nie było sensu araznzowac załodze wiz. Tym barziej, ze potem ponowna odprawa znów ciągnęłaby sie w nieskończoność i mogliby nie zdążyć przejąć obowiązków.
Minęło południe i… nic.
– Za dwie godziny – odpowiedział nagabywany o wiadomości agent.
Po kolejnej wymianie uprzjemości pocztą elektroniczną dyrekcja zasugerowała mi powstrzymanie się od dalszej korespondencji na ten temat. No może rzeczywiście trochę puściły mi nerwy.
– Gdyby Cię tam wpuscili kilka lat temu, o bin Ladenie nikt by juz dziś nie pamiętał – żartował jeden z kolegów po moim powrocie.
Minęła piętnasta i przyszedł kolejny e-mail z informacją, że wejdziemy do portu za dwie godziny, a załoga wciąż czeka na kei. Przyjąłem to do wiadomości.
Potem w Londynie podpisano umowę, a my mogliśmy na rufie (bo tylko tam wiatr pozwalał) przemalować nazwę.
Zacumowaliśmy ostatecznie o 21:30. Po półtorej doby oczekiwania w hali na kei pasażerskiej, załoga wreszcie mogła zaokrętować. Na przejęcie obowiązków i na inspekcje mieliśmy czas do 02:00. Tylko szaleniec mógłby mysleć, że zdążymy. Ale agent był pełen optymizmu.
Teraz muszę zająć się bliżej tą postacią, która uczyniła nasz pobyt w Katarze wyjątkowo barwnym.
Był to ten typ człowieka, który w najbardziej słoneczny dzień potrafił udowadniać, że za chwilę spadnie deszcz, albo na odwrót. Ten typ Araba z maleńkich sklepików rozrzuconych w zakamarkach medin, który potrafił sprzedać największe badziewie utwierdzając klienta w przekonaniu, że kupuje towar najwyższej jakości, przeznaczony dla najlepszych sklepów w Nowym Jorku i Paryżu. Był też tym irytującym typem człowieka, któremu ustasię nie zamykały i potrafił swoim niekończącym się potokiem słów zdestabilizować najpoważniejsze spotkanie.
O ile nowa załoga zniosła półtorej doby uwięzienia w porcie z godnością i spokojem, to agent rozpowiadał wszystkim, a mi w szczególności (chya tylko dlatego, że miałem cierpliwość go słuchać):
– Mówię wam! Odprawiłem całą załogę, przechodzimy przez bramę, idziemy do motorówki i w tym momenie…! Wtym momencie…! – zawiesił głos na chwilę, zeby odsapnąć – w tym momencie Doha port Control zawiesiła z powodu wiatru ruch statków!
– To pech – odpowiedziałem przez grzeczność.
– Straszny! Przez to załoga musiała tyle czekać. Robiłem wsyzstko co mogłem, żeby ich wydostać…
Odpuściłem sobie słuchanie tego, co agent robił ponieważ trzeba było zająć się inspektorami i cała procedura przejęcia statku.
Wszyscy, i inspektorzy, i załoga zwijali się jak w ukropie, zeby wszystko wykonać jak najszybciej. Agent tymczasem wypił kawę, dopił coca colę i zapytał.
– To co, o drugiej w nocy wychodzicie w morze?
– Nie. Nie damy rady – odpowiedziałem
– Musicie. Doha Port Control dała wam czas tylko do drugiej.
– Ale załoga nie zdąży zapoznać się ze statkiem – ripostowałem
– To dokończy na redzie.
– Ja potrzebuję kilka godzin na skończenie audytu i wystawienie dokumentów – dodał jeden z inspektorów.
– To tez dokończysz na redzie.
– Ale ja jestem obywatelem Egiptu i mi nie wolno wypływać na redę, bo to jest przekroczenie granicy.
– Pojedziesz na redę i nie masz nic do gadania! – zaczął krzyczec agent
– Hej, spokój! Co ty sobie wyobrażasz? – przywołaliśmy go do porządku – Nie będziesz tu wykrzykiwał na inspektorów!
– Macie o drugiej opuścić port i koniec!
– Nie opuścimy bo uważamy, że to nie jest bezpieczne. Najpierw zaznajomienie sie ze statkiem, a potem jazda. Władze portowe moga nas ukarać, ale nie mają prawa nas wyrzucić z portu!
– No to zobaczymy! Skonatktujcie się z nimi.
– Skonatktujemy.
Po paru minutach poszliśmy z kapitanem na mostek, by wywołac przez radiotelefon władze portowe.
– Kiedy będziecie gotowi do wyjścia? – zapytał oficer z Doha Port Control.
– O siódmej rano – przedstawił kapitan uzgodnioną miedzy nami wersję.
Aż mimowolnie sie kuliłem czekając na walące się z nieba pioruny i wrzask owego oficera nakazującego nam opuszczenie portu.
– O’kay. Zrozumiałem. Siódma rano. Zawołajcie nas jeszcze o piątej rano, żeby potwierdzić wasza gotowość na siódmą.
I już. Po rozmowie. Spojrzeliśmy na siebie z kapitanem, potem pogadalismy jeszcze chwilę o mapach i wróciliśmy do jego biura. Tam niemal nie wyściskał nas agent.
– Słuchajcie! Dobra wiadomość! Udało się! Doha Port zgodziła się, zebyscie zostali przy kei do siódmej!
c.d.n.
Szczecin, 08.02.2009; 01:00 LT