A po pracy plaża.

Księżyc w pełni odbijał się tysiącami srebrnych refleksów na powierzchni zmarszczonego oceanu. W tej poświacie przesuwał się ciemny kadłub „Merita", który dopiero co opuścił Port Canaveral. Wkrótce zniknął zasłonięty drewnianą budką nieczynnego baru na końcu mola. Dopiłem kawę, zapłaciłem rachunek za kolację i opuściłem gościnną knajpkę. Statek popłynął do Tampy, a ja wróciłem do hotelu. Jutro czeka mnie lot powrotny.

Miły odpoczynek po pięciodniowej inspekcji. Mister Singh nie potraktował nas źle. Być może dlatego, że to już trzeci statek w ciągu ostatnich trzech miesięcy, więc panowała juz atmosfera pewnej zażyłości. Mimo to jednak, irytowała mnie momentami jego dociekliwość, żeby nie rzec wścibskość. Interesował się każdym drobiazgiem i nie zadowałał byle jakim wytłumaczeniem. Co tu dużo mówić, w naszym języku takiego gościa zwykło się nazywać „upierdliwy". Przypominał mi trochę porucznika Columbo ze znanego serialu kryminalnego. Pytał, pozornie zadowalał się odpowiedzią, by za pięć minut rozpoczynać drążyć temat od nowa, bo coś mu się wydało niezbyt spójne. Współpraca z nim, jeśli chciało się uniknąć blamażu, wymagała nieustannej koncentracji. Pod koniec więc już zmęczenie brało górę nad nerwami i ostatkiem sił hamowałem się, aby nie wybuchnąć gdy dziś zażyczył sobie jeszcze raz inspekcję dwóch ładowni oglądanych wczoraj, bo wczoraj (ładne mi wczoraj – o pierwszej w nocy) nie wszystko mógł obejrzeć. Wytrzymałem jednak dzielnie i tą samą taksówką zjechalismy ze statku. On na lotnisko, by złapać wieczorny lot do Filadelfii, a ja do hotelu.

Dochodziła siedemnasta więc był to ostatni dzwonek, aby wyskoczyć na Mewa samotniczkaplażę przed zachodem słońca. Pogoda, mimo słońca, była jednak daleka od wyobrażeń o Florydzie. Przypominała raczej złotą polską jesień z poczatku paździenika. Założyłem kąpielówki, zarzuciłem na plecy polar (ciekawy zestaw garderoby) i zanurzyłem się po kolana. Lodowata woda niemal wykręcała Cocoa Beach. a te wieze daleko to wyrzutnie statkow kosmicznych.mi stawy. To nie jest to, co tygrysy lubia najbardziej. Odpuściłem sobie i poszukałem jakichś ciekawych obiektów do fotografowania. Mewy nie miały nic przeciwko pozowaniu. Kiedy skończyłem, zająłem się surferami (wszyscy w kombinezonach z pianki termoizolacyjnej, jak to he, he, na Florydzie), a na końcu Muszle tez moga byc samotneznaleziskami na plaży. Kiedy skończyłem, słońce akurat zaszło i mogłem wracać. Ubrawszy się cieplej, poszedłem na molo zjeść kolację.

Aha, po drodze zrobiłem jeszcze zdjęcia sąsiedniego bungalowu. Brakowało mu sporych fragmentów dachu i oczywiście był nieczynny. To pozostałość po huraganach Francis oraz Ivan, które spustoszyły ten rejon kilka miesięcy temu. Kiedy się uważniej przyjrzeć, podobnych uszkodzeń widać w okolicy znacznie więcej. Wiele domów ma dachy załatane prowizorycznie, folią. Merit przywiózł właśnie drewno do budowy domów. Drewno z Austrii. Ciekawe. Malutka Austria wycina swoje lasy, by obywatele ogromnego kraju mogli budować swoje drewniane domki.

Pora powoli mysleć o śnie. Co prawda taksówka ma przyjechać po mnie dopiero o dziesiątej, więc mógłbym poleniuchować i pospać dłużej, ale trochę mi szkoda. Nie codziennie wszak mieszka się w hotelu tuz przy plaży. Jeżeli wstanę wcześniej, to zdążę jeszcze na mały spacer ze śniadaniem.

 

Cocoa Beach, 25.01.2005

Komentarze