NA BIAŁORUŚ BEZ WIZY – PUSZCZA BIAŁOWIESKA (2) – Z WIZYTĄ U DZIADKA MROZA

Biuro turystyczne położone w sąsiedztwie hoteli, tuż przy bramie wjazdowej do parku narodowego organizuje rozmaite wycieczki po puszczy. Chcieliśmy wybrać się na wycieczkę objazdową, lecz nie było chętnych, a organizuje się ją pod warunkiem, że zbierze się przynajmniej dziesięć osób. Chętni za to byli, by wybrać się do siedziby Dziadka Mroza. Dołączyliśmy więc i my, objazd po puszczy odkładając na popołudnie.

Za 8,50 białoruskiego rubla, czyli nieco ponad 4 euro (białoruski rubel poddano niedawno denominacji, podobnie jak kiedyś złotówkę, w skali 1:10000 i obecnie 1 euro ma wartość około 2,05 rubla) staliśmy się posiadaczami biletów na wycieczkę.

B30

W cenie biletów zawarty był także poczęstunek na miejscu. Otrzymaliśmy naleśniki oraz „czaj na trawach”, który polecałem już w poprzednim odcinku.

B29

Potem ruszyliśmy do bramy gospodarstwa Dziadka Mroza, otoczonego palisadą. Bileterzy w specjalnych kostiumach przepuszczali kolejnych turystów.

B42

Prostą drogą doszliśmy do położonego wśród świerków drewnianego domu, w którym mieszka Died Moroz. Informowała o tym specjalna tablica, oznajmiająca przy okazji, że aby go spotkać, należy głośno zawołać: „Dieduszka Moroz, pojawis, pożałujstia!”, co w tłumaczeniu na nasz język znaczy mniej więcej „Dziadku Mrozie, wyjdź proszę!”

B31

Nasza grupa w dziewięćdziesięciu procentach składała się z dorosłych, ale tak jak trzeba, zawołaliśmy chóremL

– Died Moroz, pojawis, pożałujstia!

Coś się poruszyło wewnątrz, drzwi się uchyliły i po chwili wyszedł najprawdziwszy Dziadek Mróz.

B32

Dziadek był dowcipny, bawił grupę konwersacją, dawał do rozwiązania zagadki. Moja znajomość rosyjskiego wystarczałaby zrozumieć większość, ale niuansów niektórych zagadek nie zawsze dane mi było ogarnąć.

Niesamowite, że z Dziadkiem Mrozem rozmawiała grupa kilkunastu dorosłych, a nie dzieci.

B33

W naszym kraju Died Moroz kojarzy się źle, ponieważ komunistyczny Związek Radziecki usiłował zastąpić nim Świętego Mikołaja w ramach walki z religią. W rzeczywistości jednak nie jest on żadnym wymysłem komunistów, lecz postacią od wieków zakorzenioną we wschodniosłowiańskiej tradycji. Ba! Po Rewolucji Październikowej bolszewicy również i w Dziadku Mrozie dostrzegli sojusznika popów oraz kułaków. Dopiero później został przywrócony do łask, jako jeden z atrybutów świętowania Nowego Roku. Dziadek Mróz właśnie wtedy przynosił radzieckim dzieciom prezenty.

Należałoby więc życzliwszym okiem spojrzeć na tego staruszka. A, że niewiele ma wspólnego z chrześcijańską religią i jest w pewnym sensie konkurentem poczciwego Świętego Mikołaja?  Mój Boże, a ileż wspólnego ma z historyczną postacią Świętego Mikołaja, ubrany w czerwony kubrak Santa Claus podający się za niego i bardziej związany emocjonalnie z galeriami handlowymi niż świątyniami?

Ów starosłowiański Dziadek Mróz przeszedł zresztą bardzo ciekawą metamorfozę. Oryginalnie był on bowiem niezbyt sympatyczną postacią. Co ja piszę?! Niezbyt sympatyczną? To był upiorny staruch, który lubił zamrażać ludzi. Chętnie porywał też dzieci, które wrzucał do wielkiego worka, z którym wędrował po świecie. Zrozpaczeni rodzice musieli je potem wykupić, dając kidnaperowi rozmaite prezenty. Wyobrażacie sobie Świętego Mikołaja, który zamiast wręczać prezenty, sam je zbierał dla siebie od nawiedzanych ludzi?

Z czasem prawosławna religia odcisnęła swoje piętno na Dziadku Mrozie, który zaczął upodabniać się do Świetego Mikołaja, a w XIX wieku stał się niemalże jego klonem, oczywiście przy zachowaniu pewnych różnic, jak na przykład takiej, że ma wnuczkę, której na imię Śnieżynka (po białorusku Snieguszka)

Do dalszej rodziny Dziadka Mroza należy ponoć także Sniegowik. Zapytano nas, czy zrozumieliśmy, kto to jest, lecz oczywiście nie. Pani przewodniczka znała jednak trochę słów po polsku i wytłumaczyła nam, że sniegowik to po polsku bałwan.

Na zakończenie wizyty każdy mógł zrobić sobie zdjęcie z Dziadkiem Mrozem. Zrobiliśmy i my.

B34

Kiedy odchodziliśmy, przypomniały mi się rozważania Mariana Kociniaka, czy na zasadzie analogii do dzieci w Afryce przychodzi z prezentami Dziadek Upał…

Potem poszliśmy zwiedzać gospodarstwo, gdzie była i pasieka, i młyn, i rozmaite drewniane rzeźby, między innymi personifikacje miesięcy, przy których zrobiliśmy sobie kolejne zdjęcia.

B35

Na przykładzie nazw miesięcy można zorientować się w różnicach między językiem rosyjskim, a innymi wschodniosłowiańskimi, które niewtajemniczonym mogłyby wydać się jednakowe. Pamiętam moje zaskoczenie, gdy pływając na statku z ukraińskimi załogantami, dowiedziałem się od nich, ze wrzesień, to w ich języku weresien, a nie sientiabr, jak po rosyjsku uczono mnie w szkole. Teraz, na Białorusi odkryłem, że mój grudzień, to u nich snieżań, a nie diekabr. Swoją drogą „snieżań” to piękna nazwa na określenie zimowego miesiąca.

B36

W dalszej części wędrówki zajrzeliśmy też przez okno do domu Snieguszki, a na koniec trafiliśmy do skarbca Dieda Moroza.

B37

Ów skarbiec to drewniany domek, w którym wystawione są rozmaite prace plastyczne przesyłane do dziadka przez dzieci, chociaż jak twierdziła pani przewodniczka, pisują do niego także dorośli.

B39

Gdyby ktoś czuł taką potrzebę, to podaję adres:

Pomiestie Biełorusskogo Dieda Moroza

225063 d. Kamieniuki

Kamienieckij r-n

Briestkaja obł.

Białoruś

e-mail: beltour07@mail.ru

Uprzedzono nas jednak, że Dziadek Mróz na e-maile nie odpowiada. Odpisuje tylko na tradycyjne listy.

W skarbcu otrzymaliśmy prezenty. Certyfikat potwierdzający wizytę oraz ciastka w kształcie leśnych grzybów.

B38

Byliśmy zdrowo przemarznięci, więc przed powrotem na parking kupiliśmy jeszcze gorącą herbatę na trawach.

B40

Przyjemnie było wejść do ogrzanego wnętrza autokaru. Tym bardziej, że to była dopiero połowa dnia, a jeszcze drugie tyle przed nami.

Gdańsk, 18.12.2016; 00:30 LT

Komentarze