Trzydziestego kwietnia wpadłem na kilka godzin do Szczecina, a tu taka niespodzianka. Zaledwie dzień wcześniej udostępniono podróżnym nowy dworzec. Odsuwano ten moment w czasie, opóźnienie narastało, aż tu nagle bez zbędnych zapowiedzi i celebracji obiekt zaczął działać. W jednym końcu pociągu, z którego właśnie wysiadłem stała wciąż wysłużona kładka, a z przeciwnej strony kusiły nowoczesne pasaże i ruchome schody.
Jestem pod wrażeniem metamorfozy, jaką przechodzą polskie dworce kolejowe. Był taki moment, że wydawało się, iż nie ma szans na poprawę. Dworce popadły w ruinę, a permanentna zapaść finansowa PKP nie dawała nadziei. Żadnego światełka w tunelu.
Jakieś pojedyncze jaskółki pojawiały się wcześniej, ale prawdziwy przełom nastąpił chyba przed Euro 2012. To wtedy zmieniły swe oblicze największe polskie dworce. Miastom, gospodarzom prestiżowego turnieju po prostu nie wypadało witać gości obsikanymi, pogrążonymi w półmroku, zastawionymi koszmarnymi budami, brudnymi i śmierdzącymi budynkami, które swoim wyglądem krzyczały „nie wchodź tutaj!”. I każdy rozsądnie traktujący swoje bezpieczeństwo rzeczywiście takich miejsc unikał. Jeśli już musiał korzystać z kolei, powtarzam – jeśli już musiał, przemykał utartymi i nie pustymi szlakami do kas i do wagonów. Przed Euro 2012 nagle okazało się, że odnowione dworce stały się interesującym miejscem nawet dla tych, którzy nigdzie nie wyjeżdżali. A jeśli zachęcały do spacerów, to dlaczego nie skorzystać z usług przewoźnika? Tym bardziej, że i czas podróży się skracał, i zaczęły pojawiać się nowe, albo odnowione składy. Ktoś zrozumiał (a może to niewidzialna ręka rynku sprawiła?), że nie da się przywrócić świetności kolei samym taborem, bez remontu infrastruktury, z dworcami na czele.
Uwielbiam patrzeć jak się zmieniają, bo to oznacza kompletnie nową jakość podróży.
Uff, po tym przydługim wstępie, pora na wrażenia z bliskiego memu sercu dworca w Szczecinie.
Od początku obawiałem się, iż przebudowa starego dworca zamiast budowy od podstaw nowego nie jest najlepszym pomysłem. Tym bardziej, że szczeciński dworzec żadną perełką architektoniczną nie był. Rozumiałem jednak ograniczenia finansowe.
Muszę przyznać, że obawy się potwierdziły. Oddany do użytku dworzec ma dwa oblicza. Nowa, wybudowana od podstaw to przestrzeń, światło, lekkość, śmiałe rozwiązania. To, co pozostało w starym budynku może wzbudzić atak klaustrofobii. Długa kiszka, która oczywiście zmieniła swoje oblicze na bardziej nowoczesne, ale pozostała pozbawioną światła i powietrza kiszką.
Oczywiście tylko w pierwszym wrażeniu, bo zarówno światło jak i klimatyzacja działa. Nie jest to jednak wnętrze, które zachęcałoby do spędzenia tam więcej czasu niż potrzeba.
Na szczęście w starym hallu, gdzie przestrzeni nieco więcej pozostawiono mozaikę, której na dodatek nic nie zakrywa jak u schyłku poprzedniej epoki, dzięki czemu znów można podziwiać mapę całego, a nie części wybrzeża.
Swoją drogą – czy ktoś jeszcze pamięta spotkania pod palmą w tym hallu przed podróżą? Palma, żadne cudo, zwykły kwiat doniczkowy, stał na środku i w czasach daleko sprzed telefonów komórkowych stanowił doskonały punkt orientacyjny. „Spotkamy się pod palmą” – mówiło się przed wyjazdem. Fajnie byłoby postawić tam jakiś nowoczesny meeting point ułatwiający orientację i spotkania następnym pokoleniom podróżników.
Nie chciałbym być złym prorokiem, ale wydaje mi się, że skrzynek bagażowych jest stanowczo za mało. Chyba, że są jeszcze ukryte w jakimś innym miejscu.
Nowa część dworca, ta wybudowana od podstaw, to zupełnie inny świat. Fantastycznie ktoś wymyślił ogromną przeszkloną ścianę z widokiem na Odrę.
OK, Odra w tym miejscu akurat nie zachwyca. Poprzemysłowy krajobraz jeszcze potrzebuje czasu, ale zmieni się na lepsze na pewno.
Z drugiej strony mamy korytarz biegnący nad peronami aż do nowego wejścia od ulicy Owocowej.
Z tego korytarza rozpościerają się widoki na perony i stojące w dole pociągi. Dla miłośników kolei prawdziwa gratka. Ba! Można nawet wyjść na specjalny taras widokowy!
Większość pomieszczeń dworca czeka jeszcze na najemców, albo najemcy nie zdążyli z otwarciem. Dopiero w połowie maja w nowej rzeczywistości zacznie działać po przerwie duża atrakcja turystyczna w postaci trasy w podziemiach ogromnego schronu. Dlatego trudno oceniać wnętrza w oderwaniu od tego, co będzie w nich zaoferowane podróżnym. Stąd póki co zapisuję swoje pierwsze wrażenia, które czas zweryfikuje.
A różnicę między starą a nową strefą dworca jakby symbolicznie podkreślają schody pomiędzy nimi. Dlaczego nikomu nie przyszła do głowy choćby najprostsza rampa dla ludzi na wózkach, z wózkami lub z ogromnym bagażem? Nie będzie lepszej okazji na sensowne połączenie tych stref, od tej, która właśnie się skończyła.
Szczeciński dworzec nie był i nie będzie ikoną architektury. Nowe wnętrza wyglądają poprawnie, lecz nie mają ani odrobiny tej klasy co słynna już na całą Europę filharmonia.
Najważniejsze jednak jest to, że powstał i, że Szczecin dołączył do miast, gdzie podróż zaczyna się lub kończy z przyjemnością. Że powstał obiekt, który nie odstrasza już przybyszów i nie poraża prowizorką, lecz przeciwnie zachęca: chodźcie tutaj, zobaczcie co mamy do zaoferowania.
Gdańsk, 03.05.2016; 00:20 LT