Po zwiedzaniu Kozłówki zjedliśmy tam obiad i ruszyliśmy na południowy zachód w kierunku Nałęczowa. To był następny cel naszej podróży.
Uzdrowisko zostało założone 1878 roku, a korzystali z niego m.in. Bolesław Prus, Henryk Sienkiewicz i Stefan Żeromski. To właśnie Pałac Małachowskich, gdzie przebywał i tworzył Bolesław Prus, był początkiem naszej trasy spacerowej.
Obok pałacu stoi ławeczka, pisarzem, koło którego można usiąść. Podoba mi się to modne ostatnimi laty schodzenie zasłuzonych postaci z niedostępnych cokołów i „wmieszanie się w tłum”. Może stanowić to inspirację dla wielu zwykłych ludzi, dla których wielkość upamiętnionych w ten sposób postaci nie jest czymś nieosiągalnym, niezwykłym darem od Boga, lecz czymś w zasięgu ręki, dostępnym dla każdego, kto potrafi z sukcesem poświęcić się jakiejś dziedzinie.
W głebi parku znajduje się pijalnia wód – obowiązkowy obiekt każdego uzdrowiska. Oczywiście nie moglismy nie skorzystać z okazji podreperowania zdrowia kilkoma łykami darów tutejszych źródeł.
Ambicją każdego niemal kurortu jest by ich pijalnia wód była zarazem, wokół którego kręci się życie kulturalne miejscowości. Tam odbywają się rozmaite wystawy, kameralne koncerty i tam można również kupić bilety na rozmaite imprezy. Oczywiście nie może być też szanującej się pijalni wód bez palm.
Na skraju parku, po drugiej stronie rzeczki Bystrej stoją zabudowania Starych Łazienek. To najstarszy budynek uzdrowiska.
Jego wizerunek można znaleźć na każdej butelce wody mineralnej „Nałęczowianka”
Do pełni szczęścia zabrakło mi jedynie wizyty w w rozlewni wód o tej nazwie, ale prośba o nią została swego czasu przez ów zakład zignorowana.
Wróciliśmy do samochodu i ruszyliśmy w dalszą drogę.
Kazimierz Dolny. Opisywałem już to miasto przy okazji poprzedniej wizyty. Popołudniowe słońce pięknie oświetlało fasady renesansowych kamienic i w takiej scenerii przywitaliśmy się z miastem.
Niedługo potem weszlismy na Górę Trzech Krzyży, z której rozpościera się najpiękniejsza panorama miasta.
Po drodze do Korzeniowego Jaru zatrzymaliśmy się przy Ścianie Płaczu na dawnym cmetarzu żydowskim, zniszczonym i zbezczeszczonym podczas II wojny światowej.
Zebrane ocalałe macewy uformowano w ścianę rozdartą szczeliną symbolizującą mroczny okres holocaustu. Szczeliny między płytami kryją w sobie modlitewne prośby.
Za scianą, w lesie pojedyńcze macewy znaczą jeszcze teren cmentarza przed zrównaiem go z ziemią.
A potem już Korzeniowy jar – najbardziej znany sposród lessowych jarów przecinających wzgórza.
Zaczyna się zazwyczaj podobnie – od kolein wyznaczających jakąś leśną drogę. Koleiny tworzą naturalne koryto dla spływającej ze wzgórza deszczówki. Rwący nurt opadów stopniowo je pogłębia, co w tego typu glebie przychodzi bardzo łatwo, a po latach efektem takiej spektakularnej erozji staje się malowniczy wąwóz. Korzeniowy jar jest jednym z najczęściej uwiecznianych krajobrazów w okolicy Kazimierza Dolnego. Nie tylko przez pstrykających fotki turystów, lecz także przez malarzy.
I to już był koniec. Ostatni punkt programu zaliczony. Z Kazimierza Dolnego ruszyliśmy do Warszawy, skąd po noclegu wrócilismy do Gdańska. Kiedy zaparkowaliśmy w garażu, licznik pokazywał 1964 kilometry. Te prawie dwa tysiące wyznaczają skalę naszej wycieczki i spełnienie marzeń podróży po równie pieknym, co słabo znanym polskim wschodzie. Zaczynając od Grunwaldu przez Pisz, Łomżę, Tykocin, Białystok, Kruszyniany, Supraśl, Bałowieżę, Grabarkę, Drohiczyn, Janów Podlaski, Kock, Lublin, Kozłówkę, Nałęczów do Kazimierza Dolnego. Zabrakło czasu na inne miejsca jak chociażby Wigry, Zamość albo Przemyśl, ale przecież kto mówi, ze nie da się zorganizować projektu „Piękny Wschód 2”? Wszystko przecież zależy tylko od nas.
Gdańsk, 06.04.2015; 20:15 LT