PO SŁOŃCE DO KATARU (4) – DOHA

Już skądś znamy ten widoczek. Terminal lotniska niczym jakiś kryształowy pałac. To stolica Azerbejdżanu, Baku. Bylismy tu całkiem niedawno.

Q40

Niestety, pasażerowie musieli pozostać na pokładzie, więc tym razem nasza stopa na azerbejdżańskiej ziemi nie stanęła. Po godzinie znów wzbiliśmy się w powietrze i wzięlismy kurs na Zatokę Perską.

– Życzą sobie państwo coś do picia? – zapytał steward

– Poprosimy szampana.

Prawdziwy, francuski szampan został otwarty i po chwili wznosilismy toast

– Za Katar!

Lot liniami Qatar to prawdziwa przyjemność.

Po zjedzeniu kolacji, załozyliśmy słuchawki i na osobistym ekranie zaczęlismy oglądać filmy. Ja wybrałem „Forrest Gumpa”. Kiedy pojawiły się napisy końcowe, w ciemnościach za oknem widac było niewielką, pomarańczową, świetlistą plamę.

– Patrz! To Bahrajn!

Obok zaczeły pojawiać się malowane śwtłem kontury pólwyspu, na którym rozciągał się Katar.

– Doha!

Nietrudno było rozpoznać stolicę. Mnóstwo świateł, ku którym centralnie niczym nitki z nanizanymi koralikami zbiegały się linie autostrad.

Jedno okrążenie, drugie, trzecie… Wreszcie lądujemy. Ogromne, nowoczesne lotnisko, a jednak nie wchodzimy rękawem do budynku. Zejście na płytę lotniska, gdzie podstawione zostają autobusy.

Q44

Za to, kiedy już weszliśmy do budynku, olśniła nas jego ogromna kubatura. Wysokie plamy rosły sobie wewnątrz zupełnie swobodnie.

Q45

Było już po północy. Spodziewaliśmy się, że w wypożyczalni samochodów cczekać będą już tylko na nas, by wydać kluczyki, lecz okazało się, że samolotów o tej porze lądowało tyle, iż wszystkie biura pracowały normalnie.

– Rezerwowali Państwo mały samochód. Akurat nie mieliśmy takiego wolnego w chwili obecnej, więc przygotowaliśmy dla Państwa większy, ale oczywiście w tej samj cenie. Nie musicie Państwo nic dopłacać.

Ile razy słyszeliśmy już podobną formułkę? Miło.

– Proszę uważać. Na terenie lotniska i okolic obowiązuje ograniczenie prędkości a przy ulicach są rozmieszczone fotoradary. Proszę też pamiętać, że mandat za przejechanie skrzyżowania na czerwonym świetle wynosi sześć tysięcy riyali. Katarski riyal jest warty niemal dokładnie tyle samo co nasza złotówka, więc sześć tysięcy złotych mandatu robiło wrażenie. Dawno nie jechałem tak bardzo skoncentrowany na znakach drogowych jak tamtej nocy.

Znów nieoceniony okazuje się smartfon Mojego Anioła. Na ekranie mapa, a na niej nasza pozycja. Anioł prowadzi nawigację.

– Na następnym skrzyzowaniu będzie rondo. Tam musimy skręcić w lewo.

Dobrze, że jest noc. Ruch niewielki jak na stolicę. Bez większego trudu docieramy do hotelu.

– Śpimy, aż się wyśpimy. Jesteśmy na urlopie! – zarządzam.

Tego nam brakowało. Permanentne niedospanie na codzień spotęgowane teraz podróżą przez Ateny i Tbilisi wymagało odreagowania. Zakrywamy więc zegarki i postanawiamy, że wyjdziemy z hotelu dopiero, kiedy będziemy się czuli wyspani całkowicie.

Było chyba wczesne popołudnie, kiedy na dobre otworzyliśmy oczy. Nie znaczy to, że zerwaliśmy się z łóżka natychmiast. Przecież nie samym spaniem człowiek żyje.

Kiedy już na dobre poczuliśmy się gotowi do wyjścia, było chyba koło szesnastej. Samochód został na hotelowym parkingu, a my ruszylismy na pieszy spacer po mieście. Weszliśmy do jakiejś galerii handlowej, która była pełna rozmaitych tkanin i dodatków. Niektóre przeraźliwie drogie, bo cóż można uszyć z jednego metra materiału, który kosztuje około sześćset złotych? Nawet jeśli jest to misterna koronka z koralikami. Co ciekawe, owe sklepy pełne były kobiet, które przebierały w belach wypełniających wszystkie wolne przestrzenie. I wcale nie były to wyłącznie czarne tkaniny, jak można by sobie było wyobrazić. Zastanawiałem się czy miejscowe kobiety pałają takim apałem do własnoręcznego szycia, lecz kiedy zobaczyłem wystawy, zrozumiałem, że tutaj także się szyje. One zapewne wybierały jedynie takniny i dodatki, a szyciem zajmował się miejscowy krawiec.

Q47

Zacząłem robić zdjęcia. Gdzieś przy oknie wystawowym przystanął Mój Anioł, ale wtedy na pierwszy plan wtargnął mały chłopiec, który bez cienia nieśmiałości z uśmiechem ustawił się do fotografii, a kiedy już pstryknąłem, wyciągnął dłoń do powitania. Wymieniliśmy „shake hand”, po czym chłopiec został odciągniety przez bardziej wstrzemięźliwego straszego brata.

Q46

Od razu zrobiło nam się raźniej. Poczuliśmy, że pomimo swojej odmienności, to otwarty na przybyszów i przyjazny kraj.

Czas było coś przekąsić.

– Patrz, piekarnia!

Rzeczywiście. Mijaliśmy własnie niewielką manufakturę, w której głównym elementem był piec podbny do tego, który widzieliśmy w Gruzji, a wcześniej w indyjskich restauracjach. Piekarze wyrabiali ciasto o kolejka klientów czekała, aż zaczną wypiekać placki. Ustawiliśmy się w ogonku. I znów miejscowi postanowili nam pomóc. Zrozumieli z naszego zachowania, że zastanwiamy się, w co zapakujemy chlebki. Większość ludzi zawijała je w gazety i tak radził nam staojący za nami Arab. Ba! Mieliśmy teraz iść szukać gazet?

– Mam w plecaku torbę foliową. Zapakujemy tam część, a resztę i tak zjemy do razu.

Pan stojący za nami dał znak ręką byśmy poczekali. Poszedł do jakiegoś innego sklepu i wrócił z gazetą, którą nam wręczył. Znów przekonaliśmy się, że to przyjazny kraj. Teraz mogliśmy zapakować placki jak prawdziwi Katarczycy. Ale zanim zniknęły w czeluściach plecaka, rwalismy po kawałku, bo gorące, prosto z pieca są rewelacyjne.

Q48

Półksiężyc i gwiazda pojawiające się w symbolice państw islamskich łatwo dostrzec na niebie. Tyle tylko, że tym razem była pełnia, więc rogalik trzeba sobie wyobrazić. Za to pieknie prezentuje się nad charakterystyczną, spiralną wieżą meczetu islamskiego centrum kulturalnego „Fanar”. „Fanar” pojawi się jeszcze w mojej relacji z Kataru w jednym z przyszłych odcinków.

Q51

Jeżli ktoś nie lubi miejskich pejzaży z księżycem, może wybrać srebrzystą tarczę z palmami na pierwszym planie.

Q49

Z Fanar wystarczy przejść na drugą stronę ulicy, by zagłębić się w uliczkach największego suku stolicy Kataru. Doha była kiedyś niewielką miejscowością, więc trudno by to duże dziś miasto posiadało stary suk z tradycjami, jak na przykład ten w marokańskim Marrakeszu. Bogaci Katarczycy wybudowali sobie jednak suk, który tak naprawdę jest imitacją owych starych bazarów, lecz trzeba przyznać, że jest to podróbka wykonana bardzo dobrze. Są tacy, co tego typu budowle potępiają w czambuł i zarzucają Katarczykom, że niczym Las Vegas chcą sobie zafundować za grube dolary kiczowatą namiastkę. Daleki jestem od tego, bo przecież przyklaskiwałem budowaniu „nowych starówek” w wielu naszych miastach. Oczywiście pod warunkiem, że nie przyjmuje karykaturalnej formy.

To, że weszlo się na suk, czuć niemal od razu. W powietrzu rozchodzi się zapach kadzideł, a przede wszystkim przypraw, których już sama mnogość w może spowodować zawrót głowy, a przecież oprócz zapachów kuszą jeszcze ich kolory.

Q43

Q52

W kawiarniach usytuowanych w malowniczych zaułkach klienci spokojnie palą fajki wodne.

Q56

Suk Waqif pełen jest zresztą rozmaitych kafejek i restauracji.

Q55

W jednej z nich ztrzymaliśmy się, by odpocząć. Zamówiliśmy herbatę i lecz ku naszemu zdziwieniu zaserwowano je w… pwpierowych kubkach. Zaskoczenie? Nie, raczej przykry zawód. Liczyliśmy na posmakowanie arabskiej herbaty miętowej jak kiedyś w Tunezji, a tymczasem otrzymaliśmy produkt rodem z fastfoodu, Dobrze, że przynajmniej ogromny czajnik, w którym gotowano wodę był prawdziwy.

Q50

Suk zazwyczja podzielony jest na tematyczne sektory. Gdzie indziej szuka się przypraw, gdzie indziej ubrań, a gdzie indziej… zwierząt. Ptasi targ jest bez wątpienia niezwykle malowniczy i cieszy się dużą popularnością, lecz na mnie wrażenia nie zrobił. Jeśli nie mogę zwierząt oglądać w naturze, to już wolę iść do zoo, gdzie przynajmniej stwarza się im namiastkę świata, z którego pochodzą.

Q57

Nieco spokojniej jest w rejonie artystycznym. Do portrecistów tłumy się nie cisną, chociaż bezrobocie absolutnie także im nie grozi.

Q42

W niektórych miejscach schody prwadzą na górę, skąd rozpościerał się ciekawy widok na uliczki w dole, a pod warunkiem, że nie zwracało się uwagi na dachy. Tam bowiem jeden przy drugim sterczały agregaty klimatyzatorów. Zeszliśmy więc szybko.

Q53

Postanowiliśmy rozejrzeć się za jakąś kolacją. W jednej z uliczek znaleźliśmy niewielką knajpke oferującą rozmaite szaszłyki. Niemożliwością wydawało się znalezienie wolnego stolika, a oprócz tego  kłebił się tam także tłum zamawiających dania na wynos. Postanowiliśmy zaufać satrej sprawdzonej zasadzie, że jeżeli knajpa pełna jest tubylczej ludności, to jedzenie musi być dobre.

Wzięliśmy mix szaszłyków na wynos i poszliśmy szukać ustronnego miejsca na knsumpcję. Łatwo powiedzieć, trudniej wykonać. Długo szukaliśmy, aż w końcu postanowiliśmy przysiąść tak jak owi jegomoście w turbanach.

Q54

Posiliwszy się, mogliśmy wracac do hotelu. Wąskimi uliczkami ruszyliśmy ku wyjściu.

Q41

Pozostało minąć Fanar, a jakieś trzysta – czterysta metrów dalej wznosił się wieżowiec Royal Riviera Hotel. Czekał nas tam zaśłużony odpoczynek.

Gdańsk, 27.02.2015; 23:35 LT

Komentarze