Pozostala jescze do opisania wycieczka do starej stolicy Tajlandii. Wybralem sie tam w sobote, 30 grudnia. Ayutthaya lezy okolo 80 kilometrow na polnoc od Bangkoku i okazalo sie, ze ma calkiem dogodne polaczenie kolejowe z obecna stolica. Pociag, ktory wybralem odjezdzal o 11.15. Rano, po sniadaniu spokojnie poustawialem prace tak, aby wszystko na statku gralo, wyslalem codzienny raport do czarterujacego, wypilem kawe i pojechalem na lad. Wiekszosc ludzi zdazyla juz opuscic miasto na okres swiateczny wiec na ulicach wielkiego ruchu nie bylo i na dworzec dotarlem stosunkowo wczesnie. Tam ludzi bylo wiecej, bo korzystali z czasu wolnego. Kupilem bilet, rozgladalem sie za sobotnim wydaniem "Bangkok Post", ale nigdzie nie moglem dostac wiec ruszylem do pociagu. Sklad mial tylko wagony trzeciej klasy i byly one juz w wiekszosci przepelnione.
Bylem zly na siebie, ze nie wzialem pod uwage takiej mozliwosci i nie probowalem zajac miejsca wczesniej. Pozniej jednak gore wzielo doswiadczenie z licznych podrozy naszymi kolejami za czasow komuny. Zanim wszedlem do srodka obejrzalem wiec sklad dookola i stwierdzilem, ze pierwszy wagon jest zupelnie pusty. na drzwiach byla przyczepiona jakas karteczka. Mogl to byc wagon pocztowy, sluzbowy albo dla matek z dziecmi. Tajlandzkich "krzaczkow" nie dalo sie odcyfrowac. Postanowilem jednak w tym upatrywac swojej szansy i wcisnac sie gdzies w okolice wlasnie tego wagonu. W srodku oprocz mnie stalo wielu Europejczykow, wyraznie niezadowolonych z warunkow nierozpoczetej jeszcze podrozy. Miedzy nami rowniez pelno miejscowej ludnosci, ktora odrozniala sie tym, ze jadla na potege. Jedli i pili jak na jakims pikniku, mimo scisku. Widac zachowania ludzi sa podobne na calym swiecie. To, ze u nas tez zawsze po wejsciu do pociagu wyciagalo sie jajka na twardo, chleb, pomidory, herbate w termosie, mialo chyba jakies genetyczne uzasadnienie i dowodzi wspolnych przodkow naszych i tajlandzkich.
Ledwie pociag ruszyl, w drzwiach pojawil sie konduktor sprawdzajacy bilety. Wagon za jego plecami pozostawal pusty. I wtedy ktos miejscowy o cos zapytal, konduktor skinal glowa i pierwszy czlowiek zajmowal siedzace miejsce . Natychmiast przesunalem sie blizej, podalem bilet i spytalem, czy tez moge tam wejsc. Konduktor sie zgodzil i jako czwarty albo piaty wchodzilem do pustego wagonu. Zajalem miejsce przy oknie. Po pieciu minutach wagon byl pelen Tajlandczykow z pieczonymi kurczakami, rybami, coca cola. I tylko Europejczycy, mimo, ze dotarli do tego wagonu, stali w przejsciach bo sie spoznili i dla nich juz miejsc zabraklo. Przez lata dobrobytu zatracili widac zupelnie instynkt przetrwania. Dobrze, ze po urlopie wroca do wygodnych domow, bo byloby z nimi cienko.
O 13:00, dokladnie wedlug rozkladu jazdy, bylismy na miejscu. Wysiadlem i teraz czekala mnie proba negocjacji ceny wynajecia tuk-tuka. Wiedzialem tylko tyle, ze miasto jest rozlegle, a ja dawalem sobie trzy godziny wiec na piechote bedzie ciezko. Wiedzialem tez, ze w odroznieniu od Bangkoku, z taksowkami beda problemy i trzeba wynajac tuk-tuk. Szkoda, bo w taksowce jest licznik i sprawa prosta.
Nie zdazylem jeszcze dobrze sie przyjrzec tablicy z informacjami, kiedy podszedl do mnie kierowca jednego z pojazdow.
– Dokad chcesz jechac? – zapytal
– Narazie ogladam plan – zagralem na zwloke. Tak Bogiem a prawda to nie mialem pojecia dokad chce jechac, poniewaz biura turystyczne byly nieczynne i planowalem ten wyjazd w ciemno.
– Duzo masz czasu?
– Trzy godziny.
Wtedy kierowca zaczal mi pokazywac na planie, co proponuje zobaczyc w trzy godziny. Byl bardzo mily, ale nie mowil nic na temat ceny, a to zle wrozylo.
– Ile to bedzie kosztowac? – zapytalem
– Tu jest napisane – pokazal na informacje ponizej planu. Rzeczywiscie byly tam wypisane oplaty za przejazdy tuk-tukiem. Miedzy innymi tez koszt wynajecia: Dwiescie bahtow za godzine. No nie, nie po to jechalem 80 kilometrow za 15 bahtow, zeby teraz za trzy godziny wycieczki po miescie zaplacic 600. Waz, ktory siedzial w kieszeni pokasalby mnie przy pierwszej probie siegniecia po portfel!
– 200 bahtow za godzine?! To jest strasznie drogo! – rozpoczalem znana spiewke.
– Taka jest cena oficjalna – pokazywal napis kierowca.
– Nie, tyle nie moge zaplacic – zaczalem odchodzic
– A ile mozesz zaplacic za trzy godziny?
– Trzysta bahtow – odpowiedzialem, sam sie dziwiac swojej bezczelnosci. Kierowce az odrzucilo. Zlapal sie za glowe, odwrocil i wybiegl z peronu. No, trudno, przesadzilem troche. Ale narazie nie zaprzatalem sobie tym glowy, bo w kiosku zobaczylem "Bangkok Post", ktorego daremnie szukalem rano. Kiedy placilem za gazete, przede mna znow pojawil sie ten sam kierowca.
– O.k., czterysta bahtow – zaproponowal – To moje ostatnie slowo.
Mam cie! Skoro godzisz sie na czterysta, to te trzysta nie bylo takie straszne! – pomyslalem.
– Niestety nie. Moge zaplacic najwyzej trzysta.
– Trzysta to za malo! Do swiatyn jest daleko!
– Pojde na piechote.
– Nie dasz rady w trzy godziny!
– Cos tam zobacze – Oczywiscie nie mialem zamiaru isc na piechote, ale liczylem, ze jezeli nie dogadam sie z nim, znajdzie sie nastepny tuk-tuk. Wyszedlem przed dworzec i z pewna doza niepokoju stwierdzilem, ze ostatni Europejczycy, ktorzy nie marnowali czasu na kupowanie gazet, laduja sie wlasnie do ostatnich pojazdow.
– No dobra, trzysta piecdziesiat! – zagadnalem od niechcenia.
– Nie! Oficjalnie powinienes zaplacic szescset, a ja sie godze na czterysta.
Wygladalo na to, ze jestesmy skazani na siebie, bo on nie ma innych klientow, a ja nie mam innego tuk-tuka.
– Jak nie to nie. ide na piechote. – Przewiesilem torbe przez ramie i ruszylem niby to zdecydowanie. Zrobilem cztery kroki i kierowca znalazl sie znow przy mnie.
– Poczekaj! To jest moneta! Rzucimy. Spadnie ta strona, to placisz 350, a ta to 400, o.k.?
– Dobra, zgadzam sie – dziekowalem w duchu, ze mnie zatrzymal, bo musialbym sam zawrocic jak niepyszny.
– Trzysta piecdziesiat! – zawolalem gdy moneta upadla "moja" strona do gory. Kierowca zaklal pod nosem, ale slowo sie rzeklo i kazal wsiadac.
W trakcie jazdy zorientowalem sie, ze zrobilem dobry interes ,bo odleglosci miedzy poszczegolnymi miejscami byly rzeczywiscie bardzo duze. Zal mi sie nawet zrobilo poczciwego kierowcy, ale coz, business is business…
(…)