* * *
Morze Japonskie, 15.02.2001, Czwartek
Nieeee, znowu Jangcy! Przeksztalcilismy sie w prawdziwy liniowiec plywajacy na trasie Nachodka – Jangcy. Wlasnie przyszla wiadomosc, ze z Nachodki mamy plynac do Changshu i Szanghaju. Ciesze sie z tego Szanghaju, bo widzialem go raz i bardzo duze zrobil na mnie wrazenie. Z Changshu ciesze sie mniej.
Przez caly dzien wiatru prawie nie bylo. Zerwal sie pod wieczor. Zdazylismy juz prawie podplynac pod brzegi Korei Polnocnej. Niz zamiast na polnocny wschod, powedrowal na poludniowy wschod. Znajdujac sie na poludnie od nas, przyniosl nam wiatry wschodnie zamiast zachodnich. Przed wschodnimi nie ma jak sie zaslonic. Najblizszy brzeg w tamtym kierunku to Japonia. Moze jednak zanim sila wiatru i fala wzrosnie, zdazymy znalezc sie blisko naszego celu. Zostalo juz niewiele, raptem kilkanascie godzin.
Nachodka, 16.02.2001, Piatek
Udalo sie. Sila wiatru wzrosla do siedmiu w skali Beauforta, ale niz przesuwal sie na tyle szybko, ze zaczelo wiac z polnocy, a z tamtego kierunku krzywdy nam zrobic juz nie moglo.
Dlatego o wpol do szostej nad ranem zaczelismy wyrzucac balasty szczytowe. Za bardzo sie jednak cieszylismy… Okazalo sie ze z prawego zbiornika nr 3, mimo otwartego zaworu, nic nie leci. Poniewaz zawor byl w porzadku, diagnoza mogla byc tylko jedna: zamarzla woda w rurze spustowej. Rury te maja niewielki przekroj. Projektant nie myslal zapewne, ze maja sie sprawdzac w iscie arktycznym klimacie. Pierwsza rzecz w tej sytuacji to przerwanie oprozniania zbiornika lewego, aby statek nie zlapal przechylu. Ale z lewym zrobila sie sytuacja odwrotna: raz otwarty, z powodu stopniowego obmarzania, nie dal sie juz zamknac. Woda uciekala, a statek zaczal przechylac sie na prawa burte. Kazalem rekompensowac ubytek wody z lewej burty, odpompowywaniem zbiornika dennego, trzeciego, prawego. Tymczasem zas kazalem poczynic przygotowania do wejscia do zamknietej przestrzeni miedzy podwojnymi burtami, aby dostac sie do zamarznietej rury spustowej i ja podgrzac. Przygotowania byly czasochlonne, bo trzeba bylo odkrecic pokrywy, sprawdzic atmosfere wewnatrz owej zamknietej przestrzeni, czy ma wystarczajaca ilosc tlenu, przewentylowac ja i dopiero potem wpuscic ludzi. Kiedy tam w koncu weszli, wystarczylo okolo pieciu minut grzania i woda poszla. Okazalo sie, ze bryzgi fal, ktore dostawaly sie do wylotu rury, tworzyly narastajacy lod i w koncu zaczopowaly jej kolanko wewnatrz. Udalo sie opanowac sytuacje niemal rzutem na tasme, tuz przed wejsciem do portu, juz w zatoce.
Pilot przyjechal od razu. Gruby, stary lod sprawil nam troche klopotu, ale ja najbardziej zapamietalem… foke, ktora nagle pojawila sie nam za rufa, pluskajac sie w wolnym chwilowo od lodu przesmyku. Foka tutaj? Niemalze w porcie? Woda musi byc wiec czysta.
Nachodka, 19.02.2001, Poniedzialek
Jeszcze stoimy w porcie. Zaladunek zakonczy sie dopiero w nocy, a odprawa zamowiona jest na rano. Zanim wyjdziemy w morze, bedzie juz prawie poludnie. Do Szanghaju w najlepszym wypadku dotrzemy dopiero w piatek.
Podczas postoju w porcie ciagle jest cos do zalatwienia. Nie ma dopiero wtedy, gdy wyjdzie sie ze statku. Dlatego tez nie podgonilem nic jesli chodzi o papierkowa robote zwiazana z zakonczeniem kontraktu. Bede sie sprezac po wyjsciu w morze.
Nachodka zegna mnie iscie wiosenna pogoda. Odwilz. Ulicami plynely dzis potoki wody, a ja chodzilem bez czapki i rekawiczek. Przyzwyczailem sie juz troche do tego miejsca. Podobnie jak na porzednim kontrakcie do Rouen. I tu i tam mialem juz swoje miejsca, swoje trasy spacerow, znajomych ludzi. Regularne wizyty zrobily swoje. Podczas obecnego postoju ze zdziwieniem stwierdzilem, ze przestano kontrolowac mnie na bramie. A kontrole dokumentow sa tu zwykle bardzo drobiazgowe.
– "Accurate", kapitan, znajem – mowia zazwyczaj z usmiechem strazniczki i kaza przechodzic. Albo innym razem pogranicznik, ktory nieraz trzymal warte przy trapie statku, tym razem stojac na bramie zagadnal:
– Kapitan, bud’tie zdorow. Nie zabywajtie o nas. Wy choroszoj czielowiek.
Po takich slowach robi sie miekko na sercu, bo wydawalo mi sie, ze niczym specjalnym sie nie wyroznialem. Widocznie na innych statkach byli traktowani inaczej. A ta wylewnosc to w zwiazku z tym, ze dowiedzieli sie (od zalogi ani chybi), ze wkrotce jade do domu. Na pewno jest w tym cos, ze sa to pokrewne, slowianskie dusze i latwiej sie nam porozumiec (bynajmniej nie tylko o jezyk tu chodzi). Mimo niedogodnosci, z sentymentem bede wspominac to miasto i ludzi, ktorzy od serca przynosili czasem "podarki". Wspomniany juz kiedys album o Nachodce, wlasnej roboty dzem, wlasnej roboty kawior czy marynowana papryke. Niewielki gest, ale wymowny. Po czyms takim wierzy sie w szczery zal, ze spoznilismy sie na prawoslawne Boze Narodzenie, bo chetnie zaprosiliby mnie w swieta do domu i w obietnice, ze jesli bede kiedys jeszcze tu latem, to wybierzemy sie za miasto zobaczyc tajge, lowic ryby, posiedziec przy ognisku…