2012

Doczekałem niezwykłych czasów. Premiera wielkiego, kinowego hitu tego roku miała miejsce w Polsce w środę 11 listopada, podczas gdy w USA i na całym świecie dopiero w piątek 13 listopada. Czy ktoś jeszcze pamięta, że przed 1989 rokiem wszelkie filmy docierały do nas z Zachodu z co najmniej jednorocznym opóźnieniem? O tym by być na bieżąco, mogliśmy tylko pomarzyć.

Na szczęście rok 1989 i wcześniejsze odszedł w przeszłość. Pozycję naszego kraju wyznacza chociażby przyznanie nam organizacji wielkiej prestiżowej imprezy – mistrzostw Europy w piłce nożnej. Wszyscy czekamy na rok 2012.

Co będziemy wspominać w podsumowaniu na koniec tamtego niezwykłego roku? Czy w ogóle będziemy coś wspominać? Czy zamiast świętować kolejne Boże Narodzenie przyjdzie się nam zmierzyć z apokalipsą?

Twórca „Dnia Niepodległości” oraz „Pojutrze” (tylko ten drugi zarobił w USA i na świecie ponad pół miliarda dolarów) tym razem przedstawia swoją wizję końca świata, przepowiedzianą przez kalendarz Majów na 21 grudnia 2012 roku.

Oczywiście jest tam jakieś uzasadnienie naukowe, nie wiem na ile prawdopodobne i mądre, bo aż tak głęboko w fizyce nie siedzę. Podejrzewam, że prawdziwe nie jest, ale im bardziej wszystko wydaje się skomplikowane i przedstawione „naukowym” jezykiem, tym bardziej wydaje się prawdopodobne. W sumie jednak nie o to chodzi – idziemy na film głównie dla efektów specjalnych, obejrzeć zapierające dech w piersiach widowisko i przyjmujemy z góry konwencję gatunku, wiadomości z nauk scisłych szukając raczej w filmach popularnonaukowych.

A efekty specjalne są wręcz szokujące. Kino zrobiło pod tym względem przez ostatnie lata ogromny krok naprzód. Jak szybki jest rozwój tych technik niech świadczy chociażby porównanie z poprzednimi (wspomnianymi wyżej) filmami Rolanda Emmericha, które przecież ściągały tłumy do kin oferując właśnie najwyższej klasy efekty specjalne. „2012” bije je pod względem rozmachu na głowę.

Wspomniałem o klasyce gatunku, że nie powinniśmy zbytnio przejmowac się naukowymi niuansami. Gorzej, gdy oprócz mrugnięcia okiem na tym polu, serwuje się utarty schemat również w dziedzinie fabuły, której przecież podobnie jak komputerowych animacji nic nie powinno ograniczać. Tymczasem jak tylko sięgam pamięcią (a moje kinowe straszenie zaczęło się od „Tragedii Posejdona”, „Płonącego wieżowca” i pamiętnego „Trzęsienia ziemi”), 99% filmów tego gatunku opiera się na identycznym konspekcie. Jest szlachetny główny bohater ostrzegający wszystkich przed niebezpieczeństwem, lecz ma przed sobą czarne charktery ze świata rządu, albo biznesu, które nawet jeśli go nie ignorują, to nie robią nic dla zagrożonych ludzi. Oczywiście potem ten człowiek z grupką tych, którzy mu zaufali ratuje jesli nie całą ludzkość to przynajmniej tych w rejonie katastrofy. Koniecznie muszą paść wtedy patetyczne słowa, a niedobrzy politycy czy biznesmani jeśli nie giną, to odchodzą w niesławie. Film tego gatunku nie może obejsć sie bez przechodzącej kryzys rodziny, która po takiej próbie wyjdzie scalona i trwała niczym hartowana specjalnie stal. Muszą być dzieci, najlepiej chłopiec i dziewczynka, które oczywiście również mają swoje pięć minut pomagając dorosłym w krytycznych momentach. Zresztą każdy z danej grupy czy to zbawiającej świat, czy to walczącej o przetrwanie ma owe swoje pięć minut. Okazuje się, że każdy ma coś takiego, takie hobby albo zdolnośći, które przydają się w najmniej spodziewanych okolicznościach i pomagają wybrnąć grupie z sytuacji zdawałoby się beznadziejnych. Wszystko to piękne, szlachetne, mile łechtające nasze własne poczucie wartości, ale tak przeraźliwe już zgrane i polane tak grubą warstwą lukru, że chwilami zbiera się, za przeproszeniem, na wymioty.

Tak się składa, że o godzinie 00:01 jedenastego listopada oglądałem z Aniołem premierowy pokaz „2012”, a o 20:00 tego samego dnia na „Polsacie” „Dzień Niepodległości”. Wrażenie jest przygnębające. Jeden film był tak naprawdę kalką drugiego, tyle że osadzoną w odmiennych realiach.

Myślę, że producent i twórcy, którzy kiedyś zerwą z ustaloną przed laty „sprawdzoną” formułą, zdobędą jeszcze większą fortunę i byc może ich film zapisze się na trwałe w historii gatunku, jak z pewnością zrobił to „Park Jurajski”, ale już nie „Dzień Niepodległości” czy „Pojutrze” pomimo zarobionych setek milionów dolarów.

Jeżeli szukasz czytelniku naukowej prawdy, albo nie daj Boże skomplikowanych rysunków psychologicznych, jeżeli oczekujesz filozoficznych rozważań na temat aspektów ludzkiego losu, sensu życia, meandrów miłości – obchodź kino szerokim łukiem albo weź ze sobą pastylki na powstrzymanie mdłości.

Jeżeli jednak chcesz zobaczyć niezwykłe, zrealizowane z wielkim rozmachem widowisko, wizję zagłady tak spokojnego i przyjaznego nam świata, jeżeli szukasz filmu, który swoimi zdjęciami wywołuje ciarki na plecach, to polecam gorąco.

http://www.youtube.com/watch?v=fMNq8o-DBKM&feature=player_embedded

Szczecin, 15.02.2009; 11:25 LT

Komentarze