WENECJA (3) – W STRUGACH DESZCZU

W Pałacu Dożów podobnie jak i w bazylice Św. Marka nie wolno było robić zdjęć. Jedno, jedyne wykonałem przez okno wychodzące na kopuły bazyliki oraz wieżę na placu.

Venezia 05 blog

Szkoda, bo przepych z jakim dekorowano sale pałacu robił ogromne wrażenie. Wyobrażam sobie jak bardzo musiało to działać na przybyszów z zewnątrz odwiedzających miasto w czasach świetności republiki. Republiki która istniała przez około tysiąc lat. Żadna inna chyba tyle nie przetrwała. Założona w ósmym wieku, upadła dopiero po wkroczeniu wojsk Napoleona, a więc zaledwie nieco ponad dwieście lat temu. Zupełnie niedawno jak na skalę historii. Dla Napoleona  nie miała chyba większego znaczenia, skoro wkrótce odsprzedał Wenecję Austrio-Węgrom, jej śmiertelnemu wrogowi, któremu tędy właśnie było najbliżej do morza. W okresie Wiosny Ludów, Wenecja odzyskała niepodległość, ale na bardzo krótko. Był to już tylko niewiele znaczący epizod. Dawna potęga stanowiła już tylko wspomnienie i państwo nie mogło sie utrzymać.

Oglądaliśmy przepięknie zdobione sufity kolejnych sal, ogromne malowidła pokrywające ich powierzchnie oraz zajmujące także górne fragmenty ścian. Czasu mieliśmy niezbyt wiele – godzinę, ponieważ o piętnastej mieliśmy się zgłosić na wykupioną rano wycieczkę. Trudno jednak nie zatracić poczucia rzeczywistości gdy obcuje się z takim pięknem. Mimo iż (wydawało mi się) spieszyliśmy się, kiedy spojrzałem na zegarek dochodziła 14:50. Teraz trzeba było ruszyć niemalże galopem. A tymczasem labirynty korytarzy wprowadziły nas w podziemia, gdzie mieściły się lochy więzień. Nimi przedostaliśmy się po kanałem do budynku, w którym  cele zajmowały już nie tylko podziemia. Stamtąd do Pałacu Dożów powróciliśmy przez słynny Most Westchnień. Piękny na zewnątrz, wewnątrz miał surowy, więzienny wystrój. Równie surowe schody prowadziły wprost do ociekającej pałacowym przepychem sali, bodajże sądowej. Droge jaką przebyliśmy, skazańcy pokonywali w odwrotnym kierunku. Po usłyszeniu wyroku zostali wyprowadzani tymi własnie schodami przez most, z którego przez zakratowane okienka mogli po raz ostatni spojrzeć na Wenecję i świat w ogóle, zanim pochłonęła ich więzienna rzeczywistość lochów. Mało który nie westchnął oglądając po raz ostatni bogate miasto, w którym karnawał w najświetniejszych czasach trwał nie kilka tygodni jak dzisiaj, lecz aż pół roku. Ponoć od westchnień skazańców wziął nazwę ów most.

Kiedy przechodziliśmy przez niego, usłyszelismy bicie dzwonów obwieszczające piętnastą. Miejsce spotkania uczestników wycieczki nie znajdowało się daleko, tym niemniej musieliśmy opuścić pałac i przejść po przekątnej przez cały Plac Św. Marka.  Pozostało mieć nadzieję, że poczekają te pięć minut.

Nie poczekali.

W biurze powiedzieli nam, że grupa właśnie wyszła. Kiedy zaproponowaliśmy, że może ich dogonimy, mało uprzejma pani stwierdziła, że juz odpływają gondolami. Wydawało się to nieprawdopodobne, ponieważ musieliby mknąć jak strzała na gotowe do odpłynięcia gondole, które tylko czekały, by błyskawicznie odcumować, ale nie było z kim dyskutować Mogliśmy tylko liczyć, że na ten sam voucher dostaniemy się na wycieczkę nazajutrz.

Tymczasem windą wjechaliśmy na górującą nad placem wieżę. Na tarasie widokowym  przywitał nas przenikliwy chłód. Wiał bardzo silny i zimny wiatr, a dodatkowo zacinał deszcz. Obejrzelismy panoramę miasta, z góry popatrzylismy na ostatnie przygotowania do mającego się właśnie rozpocząć karnawału, lecz  po kilku minutach mieliśmy dość i z przyjemnością zjechaliśmy na dół.

Venezia 06 blog

Poszliśmy do Muzeum Correr zajmujace pomieszczenia częsci charakterystycznych budynków okalających Plac Św. Marka. Są tam eksponowane głównie znaleziska archeologiczne, pochodzące z czasów antycznych. Owszem, pokaźny zbiór monet albo n.p. dwie egipskie mumie robia wrażenie, ale raczej nie pasowały do profilu naszego wypadu. Nie da się obetrzeć wszystkiego przez najdłuższy nawet weekend. Prześlizgnęliśmy się więc jedynie po wystawach, dłużej zatrazymująć się jedynie przy miejscach dokumentujących historie Wenecji, jak n.p. wielkie obrazy przedstawiające panoramę miasta. Malowane w różnych okresach były świdectwem jego ewolucji. Mogliśmy bez bólu odpuszczać sobie fragmenty ekspozycji, ponieważ jako posiadacze Venice Card mieliśmy tu wstęp wolny (podobnie nie musieliśmy się martwić o bilety w środkach komunikacji miejskiej, czyli t.zw. vaporeto).

Kiedy wyszliśmy z muzeum zapadał już zmierzch, ale przede wszystkim pogoda zdążyła się pogorszyc jeszcze bardziej, zamieniająć się stopniowo w ulewę.

Venezia 07 blog

W takich warunkach dotarliśmy do Mostu Rialto, przez długi okres czasu jedynej przeprawy mostowej przez Canale Grande – główną arterię miasta.

Venezia 09 blog

Venezia 10 blog

Śniadanie jedliśmy już dość dawno, więc postanowilismy pójść gdzieś na obiad. Liczylismy też trochę, że uda nam sie przeczekać największy deszcz.. Muszle, krewetki i wenecki spritzer do popicia uprzyjemniły nam czas w restauracji nad Canale Grande, w sąsiedztwie słynnego mostu. Kiedy jednak ją opuściliśmy, padało jeszcze bardziej. Chciałem chociaż rzucić okiem na Ca d’Oro czyli Złoty Dom. Szukaliśmy go w strugach deszczu. Od strony Canale Grande doskonale widoczny, od strony głównej uliczki niełatwo było go wypatrzyć. Oboje z Aniołem mieliśmy buty przemoczone doszczętnie, a i na plecach powoli zaczynałem czuć wodę, która przesiąkła przez kurtkę i koszulę.

Venezia 11 blog

Kiedy w końcu dotarliśmy do Ca d’Oro, nie mieliśmy już na nic ochoty. Postanowiliśmy wsiąćć do pierwszego lepszego vaporeto, który pojawi się na przystanku. Liczyłem, że może uda nam się wejść jeszcze do Bazyliki S.Maria de la Salute, wzniesionej u wejścia na Canale Grande po przeciwnej stronie niż Plac Św. Marka jako akt dziękczynny za uwolnienie miasta od zarazy. Niestety, poza deszczem i wiatrem przywitały nas tam na głucho zamkniete drzwi. Bie było sensu dłużej włóczyć się w taką pogodę. Postanowiliśmy wracać.

Następnym vaporeto przedostalismy się w okolicę Pałacu Dożów, a potem poszliśmy na kawę, ciastko i wino orza zwrócić niedopłacone poprzedniego dnia euro do kafejki, o której wspominałem w pierwszym wpisie.

Po drodze zauważyliśmy, że  poziom wody znacznie się podniósł. Większe fale zaczynały wlewać się na bulwar. Czyżby groziła nam powódź?

Plac Świętego Marka był zupełnie pusty kiedy wracaliśmy do hotelu. Oprócz nas przemykały szybko dwie  lub trzy osoby.

Ciepło. Wreszcie ciepło! Zrzucamy z siebie mokre ciuchy. Buty wędrują na gorący kaloryfer, ciuchy na wieszaki pod wentylator, a my do łóżka pod kołdrę.

Jelenia Góra, 21.02.1010; 08:20 LT

Komentarze