Przy czwartej bramce nie było już takich emocji. Okrzyki radości, oklaski i pełen luz. Włosi już po stracie trzeciej miny mieli zrezygnowane, chociaż z porażką pogodzili się pewnie nawet parę minut wcześniej widząc nieskuteczność swoich ataków. Cztery do zera to za wysoki wymiar kary dla drużyny, która w całym turnieju grała świetnie ale jak rzadko kiedy wszyscy są zgodni: tytuł obroniony przez mistrzów absolutnie zasłużenie, bo ich dominacja na świecie jest bezdyskusyjna. Zastanwiałem się co prawda, co by było gdyby podczas serii wykonywanych „jedenastek” z Portugalią Fabregasowi piłka potoczyła jeszcze o centymetr w lewo i po odbiciu od słupka zamiast do bramki poleciała w pole? Szczęście jednak ponoć sprzyja lepszym więc widocznie tak miało być.
Wyjechałem ze Szczecina wcześniejszym pociągiem by zdążyć dojechać do Trójmiasta przed rozpoczęciem meczu. Jestem już w takim wieku, że lubię wygodę i dlatego wybrałem strefę komfort w Gdańskiej strefie kibica. Tanio nie było, ale też okazja wyjątkowa, a w cenę wliczony gorący posiłek oraz napoje.
Tak się składa, że w tym samym miejscu oglądaliśmy również pierwszy mecz Hiszpanów z Włochami. Róznica była podobna jak ta między wynikami obydwu pojedynków. Podczas pierwszego meczu do gwarantowanego posiłku można było wybrać sobie jedną z kilku rodzajów sałatek. Podczas finału nie, „bo się skończyły”. Nie wiedzieli ile biletów sprzedali? Podczas pierwszego meczu wszystkie trzy kupony napojowe można było wymienić na piwo. W finale tylko jeden. I wreszcie podczas pierwszego meczu to piwo nalewano sprawnie, a w ostatni dzień jeden ledwie cieknący kran dystrybutora obsłużyć miał wszystkich gości strefy comfort. W najbardziej dogodnym do zakupu momencie, w środku pierwszej połowy trzeba było odczekać w kolejce aż dwadzieścia minut. Ładny mi komfort, za który liczono sobie osiem dych. Pamiętam jednak pewien komentarz sprzed wielu lat, kiedy opisywano luksusowy i wyjatkowy wtedy staddion z bogato wyposażonymi lożami.
– To smutne – powiedział wtedy jeden z dziennikarzy – że pewnego dnia dla kibica od samego meczu ważniejszy bedzie brak odpowiedniej kanapy albo szampana w jego loży.
Z zażenowaniem więc odstępuję od krytyki, bo rzeczywiście niezbyt duże to miało znaczenie w porównaniu z ogromem pozytywnych emocji jakich dostarczył mi turniej.
Był wyjątkowy. Padło wiele bramek. W fazie grupowej ani jeden mecz nie skończył się wynikiem 0:0. Piłkarze grali fair, czego dwowodem są zaledwie trzy czerwone kartki w całym turnieju (w tym dwie podczas meczu otwarcia, lecz żadna z nich nie dotyczyła brutalnego zagrania). Piękne było zachowanie zwycięzców, którzy tworząc szpaler oklaskiwali pokonanych przeciwników, gdy ci smutni szli odebrać nieosiągalny obiekt marzeń dla innych: srebrne medale mistrzostw Europy.
O kibicowaniu zaś, radosnym wspólnym świętowaniu fanów z wszystkich krajów napisano już całe tomy. Na naszych oczach dokonywała się kolejna rewolucja. Zamiast chamstwa, nienawiści, mordobicia, zabawa wszystkich ze wszystkimi, wzajemne gesty sympatii. Sport, a piłka nożna w szczególności zaczyna pisać nowy rozdział.
4:0! Kto obstawiał taki wynik w finale? Ja w naszym towarzyskim totku przewidywałem, że będzie 1:0 dla Niemców zdobywających złoto walcząc w finale przeciwko Holendrom. Ponieważ inne wyniki przewidywałem równie trafnie, zająłem ostatecznie czterdzieste miejsce, tracąc tym samym moralne prawo do wypowiadania się na temat futbolu. Następny wpis będzie znów o podróżach. A teraz napiszę tylko, że cóż, żal że to już po wszystkim. Przez lata żyliśmy odliczając czas do Euro, czekając na tę imprezę, a co teraz?
Gdańsk, 02 lipca2012; 23:50 LT