Z każdą operacją w internecie rośnie mój podziw dla technologicznego postępu jaki dokonał się w ciągu ostatnich dwudziestu lat. Pamietam jeszcze dodkonale wizyty na poczcie i zamawianie rozmów międzymiastowych. I to oczekiwanie na wezwanie do kabiny, z której się rozmawiało. To było jeszcze na początku lat dziewięćdziesiątych, chociaż może wydawać się zamierzchła przeszłością. Pamietam oczekiwanie w kolejkach do bankowego okienka, aby opłacić rachunki. Pamiętam podchody, aby zdobyć książkę telefoniczną, która wydawała się niezbędna do załatwienia czegokolwiek przez telefon. Dziś przez internet prowadzimy darmowe videorozmowy z osobami na drugim końcu świata, nie wyobrażam sobie bym tracił czas na wizyty w bankach jeśli rachunki mogę opłacić wieczorem z domowego komputera. W hotelowym pokoju zaś mogę kupić bilet na prom do Helsinek i nawet nie muszę go drukować. Wystarczy numer rezerwacji w smartfonie.
I na dodatek podróże także potaniały przez ostatnie lata. Samolot, prom, statek pasażerski jeszcze ćwierć wieku, tak jak zresztą i telefon komórkowy wydawały się synonimem luksusu, lepszego niedostępnego świata. Dziś samolotem do innego kraju można polecięć za mniej niż pięćdziesiąt złotych w obie strony. Chyba nigdy w dziejach podróże nie były tak łatwo dostępne. Nasza wycieczka promem do Helsinek kosztować miała około 58 złotych w jedną stronę od osoby.
Nie wszystko jednak jest idealne. Hotel, pomimo iż również zarezerwowany przez internet, może sprawić niemiłe niespodzianki. A wydawało się, że trzy gwiazdki to już jest przyzwoity poziom. Dzień zaplanowaliśmy tak, że wstajemy, pakujemy się na wycieczkę, po porannej toalecie idziemy do hotelowej restauracji na śniadanie, a potem bierzemy rzeczy i idziemy na przystań promową. Wszystko szło zgodnie z planem do momentu zejścia na sniadanie.
– Numer pokoju poproszę – zatrzymał nas pan przy wejściu do sali.
– Siedemset dziewiętnaście.
Pan sprawdził i pokręcił głową.
– Nie macie śniadania – stwierdził i pokazał nam listę gości z wykupionym śniadaniem, na której my byliśmy wykreśleni długopisem.
– To niemożliwe – kręcę z niedowierzania głową.
– Sorry, tak mam napisane – odpowiada stanowczo strażnik.
Poszliśmy wszyscy do recepcji.
– Dlaczego nas wykreślono jeżeli mamy wykupione śniadanie?
– Nie mają państwo. Możecie wykupić teraz.
– Przecież rezerwowałem pokój ze śniadaniem.
– Nie.
Walnąłem o blat kubkiem na kawę, z którym ów strażnik odciągnął mnie od automatu w restauracji i ruszylem wściekły do pokoju poszukać rezerwacji. Anioł za mną. Wykopujemy rzeczy z walizki. Jest rezerwacja. Czytamy wszystko, nawet to co jest drobnym drukiem, ale napisano wyraźnie: „w cenie pokoju zawarte jest śniadanie”. Wkładam kartkę do kieszeni.
– Już i tak nie ma czasu – uświadamia mi Anioł. Musimy zaraz wychodzić, żeby zdążyć na prom.
– Zjemy na promie. Nie zepsują nam dnia – decyduję i zbieramy się do wyjścia.
Dzwoni telefon.
– Tu recepcja. Sprawdziliśmy Państwa rezerwację, i rzeczywiście mają państwo wykupione śniadania. Mogą Państwo zejść do restauracji.
– Pocałujcie się w nos! – nie, ne powiedziałem im tego, chociaż w pierwszej chwili nasunął mi się na język pocałunek w inną część ciała. Oświadczyłem jedynie wyniośle, że teraz to już jest za późno. Idąc potem przez lobby raz jeszcze zamachałem im przed nosem naszą rezerwacją.
– Wiemy, wiemy, sorry – usłyszeliśmy w odpowiedzi.
Mam gdzieś Wasze przeprosiny. Już nawet nie chodziło mi o to niezjedzone śniadanie, lecz o sposób w jaki personel hotelu Metropol (bo tam mieszkaliśmy) nas potraktował. Bardzo stanowcze, surowe „nie” i wyproszenie z restauracji sprawiło, że poczuliśmy się jak złodzieje, którzy chcą coś wyłudzić. A i potem personel nie czuł się w zaden sposób zażenowany lecz stawierdził jedynie, że ok, należy nam się i „sorry” z urzędu. Dlatego pomimo rozmaitych zalet nasz prywatny ranking tego hotelu pozostanie niski.
Terminal promowy znajduje się zaledwie kilka minut piechotą od hotelu Metropol.
W okienku pokazaliśmy numer rezerwacji na ekranie smartfona i po chwili trzymaliśmy już w rękach karty pokładowe.
Kolejka do bramki podobna jak na lotnisku.
Przez okna długiego rękawa prowadzącego do nabrzeża widać było zielony kadłub promu „Superstar”, którym mieliśmy płynąć. Zbudowany został w 2008 roku, a więc był jeszcze dość nowy.
Wejście wprost na korytarz pokryty dywanową wykładziną robiło wrażenie.
My jednak najpierw ruszyliśmy nie do wnętrza, lecz na górny pokład, aby przyjrzeć się momentowi odcumowania.
Wkrótce za rufą został falochron, port, nowoczesne drapacze chmur, jak i położone na wzgórzu stare miasto.
Chłodny wiatr wygnal nas z pokładu. I ruszyliśmy do baru, który ciągnął się przez kilka pięter w dziobowej części, całkowicie przeszklonej, co robią ogromne wrażenie.
– Wow! Fajnie tutaj! Jak, nie przymierzając, na Titanicu! – zachwyciłem się.
– Może lepiej nie przyrównuj tego statku do Titanica. Zwłaszcza teraz – odparł przytomnie Anioł.
A potem opuściliśmy tamten bar i poszliśmy do innego, gdzie oferowano t.zw. bufet śniadaniowy.
Ów prom trasę z Tallinna do Helsinek pokonywał w dwie godziny, węc nie było czasu, by znudzić się podróżą, zważywszy na mnogość pokładów, na których zlokaliowano rozmaite sklepy i bary. Oczywiście nie zabrakło też punktu informacji turystycznej, w którym zaopatrzyliśmy się w mapę miasta i już wkrótce podążaliśmy rękawem na ląd w Finlandii.
Co zrobić, by obejrzeć miasto mając niewiele czasu, ale zapewniając sobie zaliczenie najważniejszych miejsc przy pewnym minimum informacji? Dobrym rozwiązaniem są autobusy typu hop on – hop off, coraz popularniejsze na świecie. Nie jest to może najtańsze rozwiązanie, ale z pewnością wygodne. Można przemieszczać się wzdłuż określonej ruty, wysiadać, oglądać rozmaite miejsce, wsiadać ponownie, a kiedy jest się już trochę zmęczony i znużonym całodzienną wędrówką, można po prostu potraktować autokar jako miejsce odpoczynku i robiąc kolejną rundę po mieście najzwyczajniej uciąć sobie drzemkę w dowolnym momencie wsłuchując się w płynący ze słuchawek komentarz dotyczący mijanych miejsc. Korzystaliśmy z „hop-ów” w rozmaitych miejscach od Buenos Aires po Moskwę nie raz i właśnie szczególnie miło wspominam tę swobodę korzystania z drzemką podczas jazdy włącznie.
Oczywiście w Finlandii, podobnie jak na Węgrzech czytanie drogowskazów jest zajęciem nie tyle w celu uzyskania określonej informacji, lecz dla treningu sztuki czytania oraz dykcji w ogóle.
Z okien autobusu oglądaliśmy m.in. stadion olimpijski z charakterystyczną wysoką wieżą oraz wzniesionym później pomnikiem najsłynniejszego biegacza fińskiego Paavo Nurmi.
Pomimo, że igrzyska w Helsinkach odbyły się w 1952 roku, stadion pochodzi z lat trzydziestych XX wieku. Pierwotnie bowiem olimpiada w Helsinkach miała odbyć się w 1940 roku. Sportowcy jednak zamiast rywalizowac na boiskach musieli walczyć wtedy ze sobą w okopach. Rodzaj ludzki u tak wysokiego szczebla rozwoju, by promować pokojową, szlachetną rywalizację doprowadził w ciągu ostatniego stulecia do najstraszniejszych wojen, które w imię wyższej konieczności obracały w stertę gruzów to, co wznoszono przez dziesiątki stuleci. Unicestwiano dorobek wszystkich pokoleń, dzieła najwybitniejszych twórców. Spoglądałem na statdion w Helsinkach i życzyłem w duchu, by już żadne inne miasto nie musiało odowływać olimpiady z podobnych powodów. A jak kruchy jest pokój niech świadczą chociażby wydarzenia na Ukrainie. Kiedy oglądam dziś mecze mistrzostw świata na stadionach Brazylii, aż nie chce się wierzyć, że zaledwie dwa lata temu równie kolorowe, roześmiane, pełne kibiców z całego świata były ulice Doniecka.
Jakąż inspiracją do zabawy jest dziś piłka nożna mogliśmy zobaczyć właśnie w ową sobotę w Helsinkach. Finlandia, podobnie jak i Polska nie zakwalifikowała się do mistrzowskich rozgrywek, lecz nie przeszkodziło to finom zorganizować wzorowany na karnawale w Rio pochód roztańczonych ekip. Rozmaite szkoły oklaskiwane były przez tłumy zebrane na ulicach.
Najwięcej ludzi zebrało się naogromnych schodach prowadzących do katedry. Te schody stanowią jakby naturalną trybunę dla widzów.
Sama katedra, widoczna z daleka z racji swojego położenia na wzgórzu została wzniesiona za pieniądze cara Mikołaja I, w tamtyc czasach bowiem Finlandia stanowiła część imperium rosyjskiego. To car przenióśł stolicę Finlandii z Turku do Helsinek, dzięki czemu miasto zaczęło się szybko rozwijać. Sam Plac Senacki został zabudowany w podobnym stylu, jak ówczesne metropolie rosyjskie. Dzięki temu fragmenty Helsinek niejednokrotnie „udawały” w filmach rosyjskie miasta – zwłaszcza kiedy amerykańscy producenci filmowi mieli bardzo ograniczony wstęp do ZSRR.
Nieopodal Placu Senackiego, na skraju długiego Parku Esplanade, gdzie Finowie z pobliskich biur zwykli jadać lunch, a latem po prostu odpoczywać w słońcu, stoi fontanna z figurą nimfy morskiej, albo syrenki, zwana Havis Amanda.
Dzieło odsłonięte w 1908 roku wzbudziło ogromne kontrowersje. Postać nagiej kobiety oburzała znaczną część mieszkańców stolicy, którzy widzieli w niej wyłącznie seksizm, pogardę dla kobiet i ich niewinności, a plujące wodą cztery lwy morskie miały rzekomo symbolizować męską lubieżność śliniącą się na widok rozebranej niewiasty. Jednym słowem gender w najgorszej postaci. Tylko nieliczni mieli odwagę bronić dzieła artysty, ale szczęśliwie stopniowo przekonywali do swoich racji kolejne osoby. Z czasem rzeźba zaczęła budzić nieco mniejsze emocje, a wkrótce stała się niekwestionowanym symbolem miasta, umieszczonym chociażby na kolekcjonerskich kubkach Starbucksa. Jest nadzieja, ze i u nas gender histerię da się jakoś przetrwać.
W podobnym stylu art noveau jest utrzymana cała zabudowa parku Esplanade i okolic.
Jadąc autobusem po południowych rejonach miasta mogliśmy oglądać (i zazdrościć Finom) długą i skomplikowaną linię brzegową z mnogością skalistych wysp oraz przystani jachtowych.
Na ogromnej polanie jednego z parków nad brzegiem morza nietrudno było nie zauważyć wielkiej kolonii dzikich gęsi, które spacerowały sobie po trawie i alejkach z licznym przychówkiem zupełnie nie przejmując się obecnością ludzi i całym wielkomiejskim zgiełkiem. Ponoć na zimę owe gęsi odlatują gdzieś do Holandii, by na wiosnę powrócić do tego samego parku w Helsinkach.
Czas mijał szybko i musieliśmy wkrótce mysleć o powrocie. Podobnie jak w Tallinnie, promy w Helsinkach cumują blisko centrum miasta. Można dojechać tam tramwajem. Czekaliśmy więc na dziewiątkę albo szóstkę, a tymczasem przyjechał… pub. Tramwaj – pub. Nie wiem, czy to tramwaj ogólnodostępny, czy na wynajem, ale widzialem go tego dnia kilkakrotnie, przemierzającego ulice Helsinek.
Zanim jeszcze nadjechał właściwy tramwaj w kolorze zielonym, obejrzeliśmy kolejnych uczestników pochodu samby. Tutaj zdala od Placu Senackiego tłumów już nie było, ale zaangażowanie tancerzy nie mniejsze.
Po kilkunastu minutach wysiedliśmy przed terminalem promowym.
W oczekiwaniu na nasz prom przyjrzeliśmy się odpływającemu właśnie statkowi Silja Europa, który na dziobie miał sympatyczny emblemat informujący, iż operator ten jest oficjalnym przewoźnikiem… Muminków! Ach Finlandia!
Podróż powrotną spędziliśmy tym razem w barze na rufie. Równie przeszklonym i oferującym piękne widoki w kierunku kilwateru.
O godzinie 21:30 pro miał zacumować w Tallinnie i tak tez się stało. Co do minuty opuściliśmy jego pokład.
Latem o wpół do dziesiątej wieczorem słońce jest jeszcze całkiem wysoko, więc bez problemu zrobiłem ostatnią fotkę naszego promu. Jeszcze tylko krótki spacer do hotelu i kolejny dzień zakończony.
Sopot, 14.06.2014; 19:00 LT