PRZYLECIAŁEM

         

I już znów w Polsce, lecz po nerwowych rezerwacjach biletów. Cóż, święta coraz bliżej i widać to nie tylko w sklepach, lecz także na dworcach i lotniskach. Apogeum nastapi za trzy – cztery dni, ale wzmożony ruch już się czuje. Mój przyspieszony powrót sprawił, że była okazja wybrac się na przedstawienie rosyjskiego baletu, na którym Aniołowi tak zależało. Postanowiłem ją zaprosić i wszystko było na dobrej drodze, bo mój samolot miał wylądować w Gdańsku o 12:30. Anioł zakupił bilety, a tymczasem mimo zbliżającego się wyjazdu rezerwacja wciąż nie była potwierdzona. Opuściłem hotel i wdrodze na lotnisko okazało się, że nic z tego. Miejsce nie zostało zabukowane.  Najwcześniejszy potwierdzony lot dawał gwarancję przybycia do Gdańska o 20:30. Musztarda po obiedzie. Został więc Anioł z biletami sam, a ja w tej sytuacji via Paryż i Berlin skierowałem sie do Szczecina. W Szczecinie byłem o 19:00. Do Trójmiasta pojadę jutro.

Ostatniej nocy w San Francisco znów rozdzwoniły sie telefony i wyjeżdżałem niewyspany. Z całego lotu pamietam więc tylko posiłek po wystrtowaniu, a potem obudził mnie łagodnie jakiś głos z głosników informujący, że za półtorej godziny będziemy lądować. Otworzyłem oczy i spostrzegłem, że stewardzi podają już śniadanie. W Paryżu czasu było akurat tyle żeby przesiąść sie na samolot do Berlina i tamten lot tez cały przespałem. Tak samo jak i większą część trasy samochodem z Berlina do Szczecina. Pamietam tylko tablice z napisem „Szczecin 122 km”, a zaraz potem obudziłem sie na granicy. To pewnie dzięki temu siedze teraz przed kompem rześki jak lipcowy poranek. Ciekawe tylko jak będę sie czuc w porze śniadania?

Szczecin, 17.12.2006; 02:13 LT

Komentarze