Upał doskwierał od rana. Nawet ciepłolubny zazwyczaj kot, wolał poszukać miejsca w cieniu na kamiennej posadzce.
Opuścilismy gościnne progi łomżyńskiego pensjonatu „Retro”, będącego przyjemną odmianą po noclegu w Piszu. Zaintrygowała mnie przeszłość tych budynków, które przypominały mi trochę łódzkie lofty w dawnych fabrykach włókienniczych.
– Rzeźnia – odparła pani kelnerka w hotelowej restauracji – Tu kiedyś mieściła się rzeźnia.
Poinformowani ruszyliśmy w kierunku Białegostoku. Planowaliśmy, że tego dnia pojedziemy do Tatarów w Kruszynianach, a na nocleg zawitamy do Białowieży. Pierwszy przystanek mieliśmy jednak zrobić w Tykocinie.
To miasteczko należało do dóbr królewskich, aż do drugiej połowy XVII wieku, kiedy to za zasługi dla Rzeczypospolitej otrzymał je jako dziedziczną własność hetman Stefan Czarniecki. Jego pomnik stoi do dziś na miejscowym rynku.
Burzliwe dzieje Polski powodowały eksplozję rozwoju nowych miejscowości jak i upadek starszych. Złote lata Tykocina przeminęły wraz upadkiem Pierwszej Rzeczypospolitej. Prawdziwa gehenna miała jednak nadejść z hitlerowskim najeźdźcą. Przed wybuchem wojny miasteczko liczyło około czterech tysięcy mieszkańców, z czego połowę stanowili Żydzi. Tykocin był drugą co do wielkosći (po Krakowie) gminą żydowską w Polsce. Po wkroczeniu Niemców w 1941 roku i postępującym blitzkriegu miasto zostało jakby zapomniane. Okupant miał inne sprawy na głowie. Zaczęły się jednak rabunki i pogromy. „Ból był bardzo duży nie tyle dlatego, że cale mienie i dobra gromadzone od pokoleń naraz znikły i nazajutrz nie było nawet garnuszka, w którym można było coś ugotować, ale również dlatego, że zostało to zrobione rękami miejscowych ludzi, wśród których Żydzi się obracali i z którymi od pokoleń żyli w przyjacielskich stosunkach.” [źródło: Archiwum Żydowskiego Instytutu Historycznego.]
Po dwóch miesiącach, w sierpniu, do miasteczka zjechali żandarmi oraz gestapo. 24 sierpnia wieczorem ogłoszono, że nazajutrz o szóstej rano wszyscy Żydzi mają stawic się na rynku. Kiedy tam przybyli, rynek zamknięto, a całą społeczność wyprowadzono z miasta. Na nieszczęśników czekały ogromne, pięciometrowej głębokości doły, w których przez dwa dni ich zakopywano w większości żywcem „Co kilka minut do budynku szkoły podstawowej podjeżdżał samochód wypełniony Żydami, którym Niemcy wyjaśniali, że wiozą ich do getta w Czerwonym Borze. Prowadzono ich jednak do dołów, do których wrzucano ich żywcem. Dół był głęboki na 5 metrów i nie było już stamtąd możliwości ucieczki. Samochody jeździły tam i z powrotem cały dzień, prawie o zmierzchu Niemcy zakończyli swą diabelską pracę, zapełnili ludźmi cały dół. Przed nocą chłopi z okolicznych wsi zasypali doły pod nadzorem niemieckich bandytów.” [źródło: Archiwum Żydowskiego Instytutu Historycznego.]. Masowy mord trwał dwa dni i prawie cała żydowska ludność miasteczka zakończyła swą ziemską wędrówkę w dołach pod Łopuchowem. Ci nieliczni, którzy w jakiś sposób zdołali uciec, stracili życie w gettach innych miast, albo ozstali pojmani i zabici. Z dwóch tysięcy tykocińskich Żydów wojnę przeżyło siedemnaście osób.
Przyszedł także czas na Polaków. Opowiadają o tym specjalne tablice w mieście.
Scenariusz był podobny. Tym razem w rynku pod pretekstem sprawdzenia dokumentów mieli stawić się Polacy. I podobnie jak ich poprzednicy nie zostali już z niego wypuszczeni. Z tą różnicą, że zamiast dołów w lasach czekały na nich obozy koncentracyjne.
Straty jakie poniósł Tykocin sprawiły, że po wojnie utracił on prawa miejskie. Odzyskał je dopiero w 1993 roku. Dziś liczy około dwóch tysięcy mieszkańców. Połowę tego, co przed wojną.
Kiedy zapomni się o historii, urzeka spokój i piękno tego miasteczka. Niewielkie domki, chałupy właściwie wzdłuz ulic, ogromny rynek, cisza, tak jakby czas płynął tu zupełnie inaczej.
Jakaś kobieta siedzi na ławeczce przed domem i obserwuje przechodniów, a może postep prac przy renowacji kościoła p.w. Świętej Trójcy.
Rusztowania stoją nie tylko na zewnątrz, ale i wewnątrz kościoła. Piękny jest już teraz, a kiedy odświeżony nabierze blasku…
Żydzi i Polacy żyli w dwóch odrębnych częściach miasta. Nawet cmentarze ulokowano na przeciwległych krańcach. Dlatego trzeba przejść jakieś dwieście metrów od rynku by zobaczyć synagogę – ongiś dumę miasta, która zniszczona wewnątrz, jednak jako budynek ocalała.
Obok kościoła mieści się Alumnat. Dziś jest to pieknie odrestaurowany budynek z patio i elegancką restauracją o takiej nazwie, ale oryginalnie mieścił sie tu przytułek dla inwalidów wojennych. Stąd taka nazwa.
My usiedliśmy w ogródku na zewnątrz nad samym brzegiem Narwi. Ach jakże cudownie smakowała tu narwiańska zupa rybna!
I znów ta cisza przerywana jedynie szemraniem płynącej rzeki oraz śpiewem ptaków. Jeżeli ktoś potrzebuje się wyciszyć, powinien jechac do Tykocina.
Może ta cisza to wynik upałów? Kiedy odjeżdżaliśmy, samochodowy termometr pokazywał, że na zewnątrz jest +41°C. Prawdziwe lato stulecia.
Drohiczyn, 07.08.2014; 10:50 LT