PIAF

O, nic a nic
O, nic a nic nie żal mi
Tamte sny
dobre, złe
śmiech i łzy
utonęły we mgle.
O, Nie i nie…
bo teraz wiem czego chcę
To co mam
rzucam w kąt
Idę tam
gdzie nieznany jest ląd.

Słodki urwał się film
Już nie sklei go nic
Pasmo najlepszych chwil
dziś przeglądam jak widz
I na starość, gdy wstecz
spojrzę za siebie w dal
wstyd mi może być, lecz…
Lecz na pewno nie żal.

O, nic a nic
O, nic a nic nie żal mi
Tamte sny
dobre, złe
śmiech i łzy
utonęły we mgle
O, nie i nie….
bo dzisiaj wiem czego chcę
Nie chcę dziś
wracać tam.
Pragnę iść
z Tobą do szczęścia bram.

http://www.artistdirect.com/nad/window/media/page/0,,292616-1409688-WMLO,00.html

Kiedy w finale spektaklu rozbrzmiewały słowa polskiego tłumaczenia (Andrzej Ozga) tej jednej z najbardziej znanych piosenek Edith Piaf, ścisnąłem tylko mocniej dłoń Mojego Anioła. Taki prosty zdawałoby się tekst, a tyle w nim nostalgii i zarazem optymizmu przed drogą w nieznane… Parę słów, a tyle prawdy o życiu każdego z nas. Chłonąłem każde słowo i walczyłem z drobnymi nerwowymi tikami zdradzającymi moje ogromne wzruszenie. Dla tego jednego utworu warto było przyjść na „Piaf” do Teatru Miejskiego w Gdyni.

Tak się złożyło, że to moje drugie spotkanie z historią życia Edith Piaf na przestrzeni ostatnich kilku tygodni. Najpierw był film „Niczego nie żałuję”, a teraz ten spektakl.

Nazwisko Jana Szurmieja jako reżysera wróżyło duchową ucztę, lecz na początku byłem trochę rozczarowany. Wydawało mi się, że gdyby nie oglądany wcześniej film, miałbym trudności w poskładaniem w całość krótkich epizodów (tak krótkich, że niemalże anegdot) z życia artystki. Raziła mnie też minimalistyczna scenografia ograniczona do dwóch krzeseł i stolika, które musiały wystarczyć za tło do opowieści o całym życiu „Wróbelka”. Ach, no i oczywiście mikrofon. On, a ściślej śpiewająca do niego niesamowita Dorota Lulka, ratowały pierwszy akt.

W drugim wszystko się odmieniło, a może to dla mnie bardziej  przekonywująca była opowieść o schyłku kariery piosenkarki. O mężczyznach przewijających się przez jej życie, którzy dzięki jej uporowi, wbrew logice zostali zauważani, a potem robili wielkie kariery (nie wiedziałem, że tak wiele zawdzięczali jej Yves Montand i Charles Aznavour), o uzależnieniu, z którego nie była w stanie się wydobyć, o samotności kiedy znalazła się na dnie. Ta samotność staje sie jeszcze bardziej wstrząsająca, kiedy czyta się fragment jej listu opublikowanego w programie:

„Kiedy dręczyła mnie brutalna choroba i stwierdzono, że jestem stracona dla piosenki, nikt nie przyszedł mnie odwiedzić. Przypominam sobie Boże Narodzenie 1958 roku. Opuściłam przedwcześnie klinikę, żeby przyjąć przyjaciół… Sekretarka dzwoniła do wszystkich znajomych, zapraszając ich na przyjęcie… Czekałam do trzeciej nad ranem i nikt się nie zjawił… Byłam sama, zupełnie sama w tym domu, specjalnie wielkim, żebym mogła przyjmować przyjaciół…

Zapadła mi w pamięć ostatnia scena z upuszczonym przez artystkę na podłogę jabłkiem, po którym wózek z Edith Piaf, przy skąpym oświetleniu, punktowo skierowanym na leżący samotnie owoc, wyjeżdża za kulisy, a potem widać już tylko cień aktorki śpiewającej „Non, je ne regrette rien”. W poruszający sposób przedstawione zakończenie życia piosenkarki.

Piosenki w inetrpretacji Doroty Lulki miały hipnotyzującą moc. Pomimo dwóch lat jakie upłynęły od premiery, publiczność nie szczędzi braw, a zgotowana jej owacja na stojąco była jak najbardziej zasłużona. Oczywiście po takich brawach trudno było nie bisować i to dopiero była prawdziwa uczta. Oto bowiem rozluźniona i nie skrępowana scenariuszem aktorka zaczęła prawdziwie bawić się śpiewanymi utworami. Widać było radość z tego co robi, a powtórne wykonanie „Non je ne regrette rien” było chyba takie, jak w spektaklu opisywała główna bohaterka, stwierdzając, że kiedy wychodzi na scenę nie ma mowy o oszczędzaniu się – zawsze daje z siebie wszystko. Na maksa.

Piękny spektakl, piękny wieczór. Do późna w nocy słuchaliśmy potem z Aniołem (przy świecach i winie, a jakże!) kasety z oryginalnymi nagraniami, a duet Piaf & Aznavour wykonujący „Les Amants” był wielokrotnie powracającym tłem, podczas którego, przytuleni i milczący zapominaliśmy o upływie czasu i całym Bożym świecie.

http://www.ilike.com/artist/Edith+Piaf/album/Edith+Piaf#

Szczecin, 28.10.2007; 02:20 LT

Komentarze