MÓJ BIEGUN

Jestem już w kolejnej podróży i zamiast zajmowac się opisywaniem wrażeń na bieżąco, to ja o kinie…  Obawiam się jednak, że jeżeli nie zrobię tego teraz, to „Mój biegun” może nie doczekać się notki w ogóle, zagłuszony wrażeniami z Azerbejdżanu.

Na ogół z dużą rezerwą podchodzę do produkcji filmowych realizowanych przez stacje telewizyjne. Często zdarza się, że jest to przeniesiona na kinowy ekran kolejna telenowela. I chociaż zdarzają się perełki, to jednak z pewną dozą niepokoju szedłem na ten seans. Czy nie będzie to łzawa historyjka o chłopaku, który w wypadku stracił rękę i nogę? Łzawa była, lecz bynajmniej nie z takich powodów. Reżyserowi, Marcinowi Głowackiemu, a przede wszystkim scenarzystom, Katarzynie i Markowi Kłosowiczom udało się stworzyć poruszającą opowieść przede wszystkim o relacjach członków rodziny dotkniętych najpierw traumą utraty syna i brata, który utopił się na kąpielisku, a następnie tytułowego bohatera, który cudem ocalał z paskudnego wypadku.

Na głównego bohatera filmu wyrasta nie sam Jasiek Mela, lecz jego ojciec przejmująco zagrany przez Bartłomieja Topę. Wysłuchałem w jednym z wywiadów, że aktor „starał się ocieplić” wizerunek tej postaci. To niezwykłe, bo przez cały film podejrzewałem go o coś przeciwnego. Jest to studium człowieka dotkniętego utratą najpierw jednego syna, a potem walczącego najpierw o życie, a następnie o niezależność w życiu niepełnosprawnego drugiego syna. Podstawowe pytanie brzmi jak daleko może posunąć się ojciec w imię dobra syna? To trochę tak jak z uporczywą terapią ciężko chorego pacjenta. Czy można aplikować pacjentowi kolejne, dotkliwe kuracje wbrew jego woli, nie zważając na jego cierpienia? Ojciec staje się okrutny w swoim planie usamodzielnienia syna, by ten nie musiał być od nikogo zależny w przyszłym życiu. Razem z synem zaczynamy go nienawidzić. Z ulgą przyjmujemy wspólny bunt przeciwko niemu.

Okazuje się jednak, że czułość i delikatność matki nie stanowią antidotum na sytuację niepełnosprawnego bohatera. Ona nie ma w sobie tyle siły by dosłownie i w przenośni potrząsnąć synem, który popada w depresję spowodowaną nagłą niepełnosprawnością. Uświadamiamy sobie, a właściwie przypominamy to, czego od zarania dziejów uczą obyczaje oraz psychologia, że każdy z rodziców ma do odegrania swoją własną, odmienną rolę: matka jest od bezinteresownego kochania, przytulania, pocieszania, a ojciec od wymagania, stawiania warunków, egzekwowania realizacji celów, dyscypliny. Oczywiście w dzisiejszych czasach te role muszą się przenikać, ale konieczne są te „obie nogi” fundamentu wychowania. Tak jak zgubna jest pozbawiona limitów akceptacja przez matkę wszystkich wybryków dziecka, tak w drugą stronę koszmarem staje się zbyt surowy ojciec.

Koniec końców, wygląda na to, że to jednak ów straszny ojciec swoimi okrutnymi metodami sprawił, iż Jasiek znalazł w sobie tyle siły by stawić czoła losowi i dziś być wzorem do naśladowania dla wielu ludzi, którym w jednej chwili zawalił się cały świat. Pytanie, czy mimo wszystko była to metoda właściwa wciąż jednak może pozostawać przedmiotem zażartych dyskusji. Polecam ten film, bo naprawdę daje wiele do myślenia.

Budapeszt; 07.11.2013; 10:55 LT

Komentarze