ŁUBU-DUBU ODCHODZI W PRZESZŁOŚĆ?

           

Po raz pierwszy od bardzo dawna poweekendową noc spedzam w domu a  nie w drodze do Gdyni. Aż dziwnie było kiedy po odprowadzeniu mojej córki, nie pojechałem jak zwykle za jej autobusem, lecz wróciłem do domu. Jutro wazny dzień. Sprawdzę mozliwość działania mojej firmy na rynku szczecińskim. Wszyscy – i ja i dyrekcja ciekawi jesteśmy rezultatów tego próbnego desantu.

Dom jak zwykle przy wizytach Pauliny pełen był koleżanek. Wydaje mi się, że jestem człowiekiem wyrozumiałym i tolerancyjnym. Staram sie unikać komentarzy w stylu „ach ta dzisiejsza młodzież”. Szczerze jednak ubolewałem nad przepaścią jaka pogłębiała się między moim wyobrażeniem o muzyce, nawet tej bardzo nowoczesnej, a młockarnią „łubu-dubu” z rytmem na dwa, jak dobywała się z głośników gdy towarzystwo spotykało się w pobliżu odtwarzaczy płyt compactowych. Myślałem, że zramolałem do reszty i nie czuję nowych klimatów, tak jak nie czuli Beatlesów, Pink Floydów czy Maanamu moi rodzice, których młodość wypadła na czasy gdy śpiewano „Głęboką studzienkę”, „Złoty pierścionek” albo piosenki o odbudowie Warszawy.

Aż tu dziś… Nie, nie, rewolucji nie było. Łubu-dubu nadal dominowało, ale… nagle jako przerywnik zaczął się pojawiac nieśmiertelny „Biały miś”. Uff! Z dziewczynami wszystko ok, uśmiechnąłem się w sąsiednim pokoju. Kiedy cichną i nucą „białego misia” to znaczy, ze nie są jakimiś metalowymi wampirzycami. Potem usłyszałem jeszcze „Jedyne co mam to złudzenia” Czerwonego Tulipana, niestety z tekstem przerobionym na jakiś kabaretowy („jedyne co mam to złudzenie, że zdobędę zaliczenie”), ale dzierlatkom i tak sie podobał, mimo, że bidulki najprawdopodobniej nie miały okazji poznać wersji oryginalnej. Jeżeli dodam jeszcze niedawną dyskusję na temat „Starego Dobrego Małżeństwa” (bo koleżanka jakaś opowiadała, ze jej tata słucha takiej śmiesznej piosenki, w której jakis pan deklaruje: „zrozum to co powiem, spróbuj to zrozumiec dobrze (…) z nim bedziesz szczęsliwsza (…) ze mną możesz tylko pójść na wrzosowisko). Próbowałem bronić tekstu tłumacząc, że wcale nie jest smieszny, a na upartego każdą poezję można obśmiać jeżeli będzie się traktować ją bardzo dosłownie. Aprobaty nie usłyszałem, ale ziarno niepewności zostało zasiane. Po tym weekendzie coraz bardziej wierzę, że nie wszystko stracone i uda mi się kiedyś posłuchać głównie normalnej muzyki przy okazji ich spotkań. 

 

Szczecin, 05.06.2006, 01:55 LT

Komentarze