Własciwie to powinienem iść spać,ale jeżeli nie napiszę nic teraz, to dostep do sieci bedę miał dopiero następnego dnia wieczorem. Troche szkoda zawieszonego bloga, a poza tym dyscyplina to rzecz święta.
Tak jak sie spodziewałem, do Cowichan Bay dotarłem późno. Tu właśnie wybijała północ, a w Polsce była już dziewiąta rano. Zasnąłem momentalnie. A rano… Cóż za niespodzianka! Poszedłem na sniadanie do baru na ostatnim piętrze i ujrzałem nasz statek po drugiej stronie niewielkiej zatoki, na tle zalesionych gór, znaczonych miejscami sniegiem. Przysłonięty był lekko gęstwiną jachtowych masztów wyrastajacych z mariny usytuowanej obok naszego hotelu. Wszystko to żółciło się w promieniach wschodzącego właśnie słońca, kontrastując z błękitem bezchmurnego nieba.
Nie miałem problemu z wyborem co na siebie włożyć, ponieważ dysponowałem jedynie garderobą, którą miałem na sobie w momencie przyjazdu. Walizka bowiem zamiast lecieć z Denver do Vancouver, tak jak ja, odbyła podróż przez Seattle. Przynajmniej nie musialem jej dzwigac. Dobrze jednak, ze nie uległem pokusie włożenia do niej kurtki. Rano był przymrozek więc miałbym się z pyszna.
Cowichan Bay to typowe odludzie, doskonałe na urlop dla samotników i wędkarzy (ta druga grupa chyba z założenia zawiera się w pierwszej). Nawet sieć telefonii komórkowej jest tutaj szczątkowa. Dlatego też połączenie się z biurem wymaga szczęścia oraz cierpliwości. Ja miałem jedynie cierpliwość, dlatego sukces osiągnąłem dopiero około dwudziestej drugiej, a ponieważ nie odebrałem poczty również przez cały dzień wczorajszy, na czytaniu i odpowiadaniu zeszło mi własnie do północy. A ludzie na statku pewnie myślą, ze po opuszczeniu go o 19:15, cieszyłem się wolnym wieczorem.
A mógłbym chociażby w pełni wykorzystać zaskakujący metraż hotelowego locum. Mam tu bowiem do dyspozycji oprócz sypialni z ogromnym łożem i standardowej łazienki, także biuro oraz w pełni wyposażoną kuchnię. Krótko mówiąc – całe mieszkanie. Tymczasem łoże służy wyłącznie do spania, telwizorów nie włączam w ogóle, w łazience przebywam maksymalnie krótko, a w kuchni zrobiłem jedynie kawę, by napić się czegoś ciepłego północy. I tylko biurko z komputerem i stertą papierów grzeje się od roboty. Zapisałem sobie listę spraw do załatwienia jutro. Wyszła tak długa, że aż nie będzie się chciało wstawać rano. Chociaż tak Bogiem a prawdą, wstawać by się chciało, gdyby dzień miał 28 godzin zamiast 24. Odnoszę nieodparte wrażenie, że wtedy wreszcie bez problemu ogarniałbym całość. Póki co, to jest odwrotnie – całość ogarnia, a raczej przywala mnie. Skoro tak, to pies ją trącał. Weźmiemy się za bary, kiedy się wyśpię.
Cowichan Bay, 18.02.2005