Z meczetu Hala Sultan Tekkesi ruszyliśmy wzdłuż południowego wybrzeża na zachód. Po drodze, w Kiti chcieliśmy zobaczyć kościół Panagia Angeloktistos, w którym znajduje się licząca około tysiąc pięćset lat mozaika. Niestety, ominęlismy go niechcący. Kiedy później zawrócilismy do Kiti, akurat była przerwa na lunch i kościół był niedostępny.
Nie chcielismy czekać kolejne półtorej godziny. Obeszliśmy go dookoła, zrobiliśmy kilka zdjęć i pojechaliśmy dalej. Niesamowite są te stare, w romańskim stylu budowane kościoły. W naszej części Europy niewielkie budowle o grubuch murach i małych oknach to duża rzadkość. Kiedy Kazimierz Wielki przemieniał Polskę z drewnianej w murowaną, na świecie o szczytu swojej wielkości znajdował się już gotyk. Na Cyprze romańskie kościoły można znaleźć niemalże w każdej wsi.
Sznur z dzwonnicy zwisał swobodnym końcem niemal do klamki drzwi. Aż coś kusiło by pociągnąć… Poniżej dachu zaś rzygacze. Nie podobne demonom maszkary, jak choćby te w Paryżu, lecz… baranki.
W drodze na zachód skusił nas drogowskaz „Camel Park” niedaleko Mazotos. Wyglądało to na typową atrakcję turystyczną, ale postanowilismy się tam zatrzymać i przy okazji zjeść coś ponieważ obok znajdowała się restauracja.
Zanim dotarliśmy do zagród zwierząt, zwiedziliśmy typowe cypryjski dom. Coś w rodzaju skansenu – odtworzony dawny wystrój izby mieszkalnej.
Żelazne łózko, pasiasta narzuta, biały obrus na stole i świeca paląca się przed niewielką ikoną Świętego Mikołaja… Niby odmienna kultura, a ileż podobieństw. Z wizyt u mieszkającej na wsi babci pamietam z czasów dzieciństwa podobne „pasiaki” leżące na nierównej, glinianej podłodze. Łóżko było co prawda drewniane, lecz stół niemal identycznie nakryty białym obrusem. Na nim figurki Pana Jezusa i Matki Boskiej oraz świecznik. A w oknie czasem gromnica, jak sama jej nazwa wskazuje mająca chronic przed uderzeniami piorunów, zapalana gdy zbliżała się burza.
No i w końcu zwierzęta. Jak na Camel Park przystało, główną atrakcją były wielbłądy, ale w pozostałych zagrodach pełno było rozmaitych innych zwierząt. Przywitały nas strusie.
Piękne to one raczej nie są. Delikatne raczej też nie. Razem z biletami kupilśmy karmę dla zwierząt. Jakieś czarne strąki. I kiedy Mój Anioł chciał podać wielkiemu ptaszysku jednego, ten wykonał ruch tak błyskawiczny, że w ułamku sekundy wyszarpnął zdobycz i po chwili ją zżarł. Dobrze, że przy okazji nie odgryzł palca karmiącej go dłoni.
Wielbłądy były znacznie bardziej sympatyczne.
Z gracją i delikatnie częstowały się podawanym strąkiem.
Zastanawialismy się co to jest, ów najwyraźniej pastewny owoc, uwielbiany, jak się okazało przez wszystkie zwierzeta.
Zobaczyliśmy później, że owe strąki rosną na drzewach.
Okazało się, że to karob (Carob Tree) noszący u nas nazwę szarańczyn. Kiedyś uprawiany był na skalę przemysłową i stanowił pożywienie ludzi (przynajmniej w czasach głodu). W Limassol mielismy okazję zwiedzić młyn, w którym jeszcze we wczesnych latach XX wieku przetwarzano zebrane strąki na mąkę.
Swoją dziwną polską nazwę drzewo i jego owoc zawdzięczają tłumaczeniu z greckiego, w którym to języku zarówno ono jak i szarańcza okreslane są tym samym słowem. Nie musi to oznaczać żadnego podobieństwa. W każdym języku można zanleźć podobne przypadki. Ot chociażby eksploatowana w dowcipach nasza poczciwa piłka – może być zarówno plażową zabawką jak i ostrym narzędziem do cięć wszelakich. Wystarczył więc podobny splot w przypadku owego drzewa oraz szarańczy w greckim języku, by nadac mu dziwnie brzmiącą nazwę w Polsce. Mało tego. Owa podobna nazwa narobiła trochę zamieszania w przekazach biblijnych. Pismo Święte, tłumaczone na nasz język z greki, mówi, że Święty Jan na pustyni żywił się miodem oraz szarańczą. Brzmiało obrzydliwie, lecz prawdopodobnie zważywszy na rozmaite męczeństwa Świętych. Bardziej prawdopodobne jednak, iż Świety Jan spożywał okreslane tą samą nazwą strąki szarańczynu – drzewa powszechnie występującego na Bliskim Wschodzie, tym bardziej iż w wielu miejscach, chyba nie przypadkiem owoce te noszą nazwę chleba świętojańskiego. Szarańczyn chyba zupełnie niesłusznie zyskał sobie funkcję pastewną. Dotarłem do artykułu p.t. „Zapomniane walory funkcjonalne mączki ze strąków szarańczynu (ceratonia ciliqua) oraz nowe możliwości jej zastosowania jako prozdrowotnego dodatku do pieczywa” napisanego przez grono naukowców związanych z UMCS w Lublinie. Okazuje się, że strąki te mają rozmaite dobroczynne działanie dla organizmu ludzkiego, pełniąc przy okazji modną i poszukiwaną obecnie rolę przeciwutleniaczy. Jeżeli dodać do tego ciekawy smak, przypominający czekoladę lub słodzone kakao, używanie jej jako rośliny pastewnej może być zwykłą rozrzutnością.
Ciekawe zastosowanie znalazły też znajdujące się w strąkach ziarna. Posiadały one charkterystyczną właściwość, że niemal wszystkie były jednakowe i zachowując stałą wilgotność utrzymywały ten sam ciężar, około 0,2 grama. Były więc używane jako dość dokładne odważniki w aptekarstwie i jubilerstwie. To już oczywiście odległa przeszłość i korzystamy obecnie ze znacznie dokładniejszych metod pomiarów, lecz nazwa pozostała. Powszechnie używany do dzisiaj karat (0.2 g) pochodzi właśnie od ziaren szarańczyna (po łacinie ceratonia, a po grecku keration).
W Polsce drzewo karobowe oraz jego owoce są mało znane, chociaż według wspomnianego wyżej artykułu chleb z dodatkiem pozyskiwanych z nich włókien mozna kupić w piekarni w Terespolu.
Gdańsk; 18.03.2012; 23:00 LT