Lotnisko w Chicago. Czekam na przesiadkę do Los Angeles. Samolot opóźniony o ponad godzinę. Ciekawe czy to z powodu zimy? Nie licząc pierwszego sniegu u nas na poczatku listopada, to moje tak na prawdę pierwsze spotkanie z zimą tego roku. Kiedy nasz samolot lądował, w Chicago było -10°C i mimo słonecznej pogody śnieg zalegał dookoła. Kurtkę wsadziłem do walizki i podróżowałem w samej marynarce. Zastanawiałem się co by było gdyby walizka nie doleciała. Na szczęscie w Kaliforni powinno być cieplej. Walizka jednak dotarła tak czy siak, więc już nie roztrząsałem czarnych mozliwości, które przytrafiały się w przeszłości nader często.
Przedostanie się z samolotu w okolice bramki nowego połączenia to oecnie prawdziwa droga przez mękę. Najpierw przeraźliwie długa kolejka do odprawy paszportowej, potem odebranie bagażu z taśmy, znów kolejka (do celników) – trochę szybsza, kolejna kolejka do zdania bagażu po odprawie i na koniec ostatnia lecz równie długa jak pierwsza – do kontroli osobistej. Całość zajęła mi mniej więcej półtorej godziny co i tak nie było wynikiem złym. Za to po przejściu bramek security znalazłem się niemal tuz pod dobrze mi już znanym z poprzednich podróży szkieletem dinozaura charakterystycznym dla hali B terminalu 1.
Pomimo drzemki w samolocie, oczy juz mi się trochę kleją. Poprzednia noc nie należała do wyspanych. Wróciłem o północy, a zanim się spakowałem i doprowadziłem mieszkanie do stanu, wjakim można je było zostawić na kilkanaście dni, zrobiło się wpół do trzeciej. A na wpół do piątej trzeba było nastawić budzik. Może dałoby się wytrzymać gdyby wyspana była poprzednia noc, ale tamta też taka nie była, bo celebrowałem z Aniołem moje urodziny. A, że celebracja z powodu rozmaitych zajęć (ach my pracoholicy!) rozpoczęła się grubo po dwudziestej trzeciej, skończyliśmy krótko przed czwartą, z budzikiem nastawionym na siódmą. Jeśli ktoś z czytelników ma kosmate myśli, to niech przyjmie do wiadomości, że korzystając z wciąż pustego pokoju, przez pół nocy ćwiczyliśmy układy walca i tanga. Mam nadzieję, że sąsiedzi z dołu nam wybaczą J
Życie singla nie wymagało aż tak wielkiej kondycji, ale pomimo permanentnego niewyspania nie zamieniłbym się z powrotem. I już brakuje mi jej dotyku, przytulenia…
– Musiało nam chyba bardzo brakować ciepła ostatnimi czasy – powiedziała niedawno kiedy trwaliśmy w uścisku na stojąco kolejne minuty. Chyba trafiła w sedno. Nawet gdy nie przyznawałem sie przed samym sobą, to teraz organizm odbiera zachłannie to, czego mu skąpiłem.
Zdaje się, że miałem pisać o podróży, a dygresja przerosła wątek zsadniczy. No cóż, w tym wpisie już do niego nie wrócę, bo pora udać się do bramki. Odlot za trzy kwadranse.
Chicago, 07.12.2006; 17:35 LT