BRUGGIA BY NIGHT

W sobotnie południe siedzę sobie na lotnisku w Amsterdamie i czekam na … Paulinę! Tak sie bowiem złożyło, że zakończyłem swoja pracę na ostatnim w tej podróży statku w piątkowy wieczór. Wymysliłem więc, że skoro już tutaj jestem, to dlaczego nie przedłuzyc pobytu do końca weekendu w celach juz zupełnie prywatnych? W środę telefon do Pauliny, decyzja na tak i pozostało tylko rezerwować bilety. W ten sposób napiszemy kolejny rozdział rozwijają cej sie ostatnio naszej turystyki weekendowej.

Ale to dopiero będzie. Teraz o tym co było…

Tak jak się spodziewałem, zawiniecie statku na tak krótko do Eurpopy to dla załogi oraz dla mnie szczególne wyzwanie. Dwie i pół doby, dwa porty i załatwianie wszystkiego co tylko się da załatwić, bo wyjdzie taniej albo wygodniej. Wszystkie dostawy części, materiałó, żywności i.t.d. koniecznie we Vlissingen bo przeciez niedaleko Rotterdamu ma siedzibę nasz dział zakupów. Bunkrowanie paliwa i olejów też w Holandii bez wzgledu na cenę bo muszą miec zapas na podróż. Barka z wodą słodką z tego samego powowdu. Zdawanie śmieci i ścieków. Serwisy do rozmaitych urządzeń, podmiany załogi, a do tego rozmaite kontrole. Pomiędzy tymi sprawami musiałem jeszcze znaleźć czas na zrealizowanie swojego własnego planu wizyty, wystawienie na koniec t.zw. listy prac dla załogi na najbliższe tygodnie oraz przygotowanie planu raportu (gotowy zazwyczaj zajmuje kilkanaście stron formatu A4) dla dyrekcji.

W międzyczasie oczywiście trwa „normalna” eksploatacja statku, czyli odprawy, wyładunek, balastowanie, utrzymanie w ruchu urządzeń, a zazwyczaj jeśli coś idzie z oporami to na ogół  właśnie wtedy, gdy spiętrzają sie rozmaite inne sprawy.

Nie, nie liczyłem na wiele w środę, czwartek i piatek. I słusznie, bo rzeczywiście obowiązki pochłonęły mnie bez reszty.

W środę wstałem wcześnie rano, bo planowałęm wyjechać ze Schiedam koło Rotterdamu skoro świt. Tak zupełnie skoro swit się nie udało, bo przeszkodziło mi niedospanie. Nie będę ukrywać, że po locie z Filadelfii poprzedniej nocy i posiedzieniu przed komputerem następnej, rano ciężko było mi się zwlec z łóżka. Ale o 07:20 opuszczałem przyhotelowy parking.

Kiedy jedzie się holenderską autostradą trudno kontemplować krajobraz. To nie to samo co zaperające dech w piersiach alpejskie turnie, pod którymi wpadają w czeluście tuneli na przykład austriackie highwaye. Kanały jeśli nawet są to w płaskim terenie widoczne co najwyżej przez chwilę. Za to wyraźnie odróznia ich od innych krajów perfekcyjny więc porz ądek i nowowczesność. Szerokie, kilkupasmowe jezdnie, wielopoziomowe skrzyżowania, zaawansowane technologie, przemysł i ekologia skondensowane na niewielkiej przestrzeni.

Czasem trafiają sie zabytkowe wiatraki i to jest prawdziwe ożywienie, bo z tych starych każdy jeden jest niepowtarzalny. Nie to co anonimowe szeregi ich modernistycznych następców.

Statek miał odpłynąć z Zeebrugge około północy, a zacumować w Vlissingen wcześnie rano. Ponieważ miałem się przemieścic wypożyczoną pandą, musiałem znaleźc sobie jakiś nocleg. I wtedy wymyśliłem, że przecież nie muszę od razu wieczorem katować się jazdą do miejsca przeznaczenia. Równie dobrze mogę przecież tę trasę zaliczyć rano, a za to wcześniej położyć się spać. No i przedtem coś zobaczyć. A oglądać mogło być co, ponieważ coraz bardziej przekonywałem się do odległej o kilkanaście kilometrów Bruggii. Nigdy tam nie byłem, więc żal było zmarnować taką możliwość.

Na statku spędziłem jednak czas do wpół do dzieiwątej wieczorem. Do tego doszły problemy na trasie (ominąłem właściwy zjazd z autostrady. W hotelu wylądowałem więc dość późno, lecz nie na tyle, by nie móc pospacerować po starówce. Zostawiłem rzeczy w pokoju i pojechałem do centrum.

Zabytkowa część miasta od razu robi wielkie wrażenie. Mnogość kamieniczek, ich wiek, położenie oraz oświetlenie od będącego właśnie w pełni księżyca…

 

Oprócz kamieniczek, potężne kościoły dają świadectwo dawnego bogactwa miasta,

Co mnie jednak urzekło najbardziej w Bruggii, to kanały. Wąskie szlaki komunikacyjne przecinające starą dzielnicę na podobieństwo tych weneckich. Mógłbym od razu spontanicznie ogłosić Bruggię Wenecją północy, gdyby nie świadomość, że w samej Belgii i Holandii takich Wenecji jest bez liku.

Nie mogłem jednak oprzeć się ich urokowi. Noc była wyjatkowo zimna, więc nieprzygotowany na temperatury w okolicach zera zmarzłem już solidnie, ale przechadzałem się od mostka do mostka. Przechodniów było coraz mniej, ale wśród nich liczną grupę stanowili łowcy podobnych klimatów, ze statywami i lustrzankami w garści. Trochę im zazdrościłem, ponieważ moje kadry były zdeterminowane przede wszystkim mozliwością podparcia aparatu (balustrada mostka, kosz na śmieci, ławka i.t.p.) więc pstrykałem stamtąd, skąd mogłem, a nie skąd chciałem.

 

Kanały, kanały, kanały… Nad jednymi rozlokowały się prawdziwe pałace, inne zaś wciskają się między rudery. Jedne zwężają sie do granic możliwości pod kamiennymi mostkami, inne zaś po sąsiedzku pełnią rolę prawdziwych wodnych autostrad.

 

Zrobiłem pętlę wokół starówki docierając ponownie na rynek, gdzie rzęsiście kamieniczki oświetlone kamieniczki przypominały mi domki z piernika.

Ten półtoragodzinny spacer był bardzo subiektywny i przeprowadzony trchę na ślepo. Miałem mało czasu, nie podparłem się żadnym przewodnikiem, a i pozamykane było już niemal wszystko opróczn knajp otwartych do późna. Zapewne więc wiele mnie ominęło, lecz i tak warto było poświęcić trochę snu, by podygotac trochę  wśród tych kilkusetletnich murów.

A snu było mi trzeba bardzo, bo po dwóch zarwanych nocach szykowała się kolejna. Musiałem przecież wstać wcześnie rano, by przed śniadaniem zdążyć dojechać do Vlissingen.

Amsterdam, 15.03.2009; 08:25 LT

Komentarze