Dzień miał być spokojny, a od rana ciągle dochodziły jakieś nowe sprawy do załatwienia. W efekcie zamiast skończyć czytać e-maile, które nadeszły przez noc gdzies koło jedenastej rano, uporałem się z nimi dopiero późnym popołudniem. Dziubię papierzyska wytrwale, a blat biurka mimo to coraz bardziej przywalony kolejnymi dokumentami. Piękne musiały być kiedys czasy, bez kilometrów skoroszytów, formularzy, bez e-maili i telefonów komórkowych. Czas biegł wolniej, a ludzie nie mieli wrzodów.
– Moja mama nie może zrozumieć dlaczego, jeżeli pracuję w biurze, nie ma mnie w domu najpóźniej o siedemnastej – powiedział dziś ktoś w biurze – Ona pamięta, ze w biurze pracowało się do 15:30, a jak wprowadzili wolne soboty, to o zgrozo, pół godziny dłużej.
Była godzina 18:15, kiedy stwierdziłem, że i tak już nic nie skończę o rozsądnej porze więc wyłączyłem laptopa, ułożyłem papiery, żeby zachować pozory porządku na biurku i wyszedłem na świeże powietrze. Fajnie, że zima skończyła. Przynajmniej nie jest ciemno. Wczoraj, kiedy wróciłem do domu wybrałem sie nawet na krótki spacer do lasu, co rośnie tuż przed moim domem. Wreszcie zobaczyłem gdzie mieszkam, bo jesienią i zimą po ciemku gąszcz jakoś nie kusił, a wiosnę spędziłem głównie na statkach.
Po wyjściu na zewnątrz nareszcie mogłem spokojnie skorzystać z telefonu do celów prywatnych. Złożyłem życzenia dzieciakom i pogadalismy trochę. Rozmowa na zewnątrz ma te zaletę, można ją prowadzić bez skrepowania obecnością świadków. Nowocześnie zaprojektowane biura bowiem to prawdziwy kołchoz. Być może mają tę zaletę, że wszyscy się widzą na wzajem. Plusem jest integracja wszystkich obecnych. Pomijam tu sferę prywatności, która w pracy ma trzeciorzędne znaczenie. Natomiast pomysłodawcy takich biur oraz ich liczni naśladowcy w ogóle nie zastanawiają sie nad wydajnością pracy w takiej niemal hali. Co chwilę ktoś podchodzi w jakieś sprawie, na każdym biurku dzwonia telefony więc mimowolnie słucha się rozmów sąsiadów, ciągle ktoś coś ma do powiedzenia (czasem słuzbowo lecz równie często prywatnie) i o skupieniu nad pracą ciężko myśleć. W efekcie powstają dwie szkoły: część ludzi stara się przechytrzyć innych i zamiast o dziewiątej, pojawia sie godzinę wcześniej. Inni zaś czekają na opustoszenie biura i spokojnie pracują do dwudziestej. Godzina albo dwie pracy poza normalnymi godzinami jest bardziej wydajna i mniej męcząca niż cztery albo pięć w szczycie gdy wszystko wokół się kotłuje. I pomysleć, że wystarczyłoby gdyby każdy miał jeśli nie swój pokój to chociaż boks.
Od tygodnia próbuję wybrać sie na najnowszą część „Gwiezdnych Wojen” i ciagle mi sie nie udaje. Wciąż mam coś do zrobienia wieczorem. Na razie delektuję się więc jedynie czytanie repertuaru. Wyraźnie widać, że zbliżają się wakacje. Wartościowych propozycji jak na lekarstwo. Może i dobrze. Przynajmniej mi nie żal.
Gdynia, 01.06.2005