BEJBI BLUES

Kiedy dzieci rodzą dzieci… W to hasło niejednej dyskusji dotyczącej seksu nstolatków wpisuje się najnowszy film Katarzyny Rosłaniec zagrany przez czwórkę młodych aktorów (wszyscy pierwszy raz na ekranie). „Galerianki” tej reżyserki potrafiły zdołować totalnie. „Bejbi blues” idzie w tym samym kierunku.

Młoda dziewczyna i chłopak kłócą sie zażarcie na ulicy. Wygladają jak koleżanka i kolega z klasy. On z deską, na której jeździ całymi dniami, ona ogląda jego telefon komórkowy posądzając, że sms-uje z jakąś inną dziewczyną. Rozmowy jakich tysiące rozgrywają się wokół szkół i na podwórkach całej Polski. Dopiero kiedy plan staje się nieco szerszy, zauważamy stojący daleko z boku wózek. To ich dziecko. Jeszcze jeden oprócz deski, komórki i ciuchów gadżet ich znajomości. Są trochę nim znudzeni, trochę podirytowani, bo dzieciak to jednak nie to samo deskorolka, którą można na pół dnia odłożyć na półkę. Wiedzą jednak, że dadzą radę. W tym wieku na ogół ma się receptę na wszystko. Wiadomo co czarne, a co białe i to białe jest zawsze po stronie wszystkowiedzącego. Dlatego bohaterowie filmu wiedzą, że są dobrymi rodzicami. Wiedzą też, że są młodzi i „należy im się” opieka swoich rodziców. Brak wsparcia (najlepiej przede wszystkim finansowego, w żywej gotówce) odczytują jako szykany.

Rodzice też wszystko wiedzą lepiej. Pomagają „bo muszą” skoro już tak się im latoroślom przytrafiło. I nawet rudno byłoby im zarzucić obojętność, bo są na swój sposób hojni, gdyby nie chłód bijący z ich relacji. Ciepła, tego prawdziwie rodzinnego, w owym filmie nie ma prawie wcale. Wszystko jest tak pokręcone, że nawet trudno mieć pretensje do rodziców o nadmierny dystans, jeśle widzi się córkę biegającą po supermarkecie beztrosko niczym pięcioletnia dziewczynka, dorzucającą matce kolejne niepotrzebne rzeczy do koszyka, ale nie myśląc o naprawdę niezbędnych środkach pielęgnacji dla malucha. W końcu przy kasie doznaje olśnienia i przypomina sobie własciwy cel wizyty. Zakłada małemu na nos plastikowe, zielone okulary i ciesząc się jak świetnie wygląda błaga swoją matke by dołożyła jeszcze dziesięć złotych na ten zakup. Dziecko dla tej dziewczyny jest niczym lalka dla dziewczynki z warkoczykami w przedszkolu. Fajnie je czasem poprzebierać, ale ile można bawić się w kółko ta samą lalką? Dlatego z jednej strony beszta kumpli gdy przy niewiele jeszcze rozumiejącym niemowlaku użyją brzydkich słów, ale za chwilę zapomni dać mu jeść bo forsa rozeszła się na imprezę. Jej chłopak, ojciec malutkiego Antosia, puszy się z dumy i zarazem pęka z kolegą ze śmiechu, że mały przy nich powiedział swoje pierwsze słowo w życiu: „dupa” i, że to właśnie oni zdołali go tego nauczyć. Nic tylko pochwalić się znajomym na facebooku jaki numer udało się wykręcić!

Czy ktoś w ogóle dostrzega człowieczeństwo, psychikę tego malutkiego chłopczyka? W filmie najczęsciej leży gdzieś jak przedmiot, czasem przekładany, podawany z rąk do rąk. Ta rólka malutkiego aktora została zresztą świetnie, chociaż dla mnie wstrząsająco poprowadzona w tym filmie. Mały Antoś, często pokazywany w zbliżeniach zawsze sprawia wrażenie, jakby był nieobecny. Nie szuka wzrokiem matki, ani tym bardziej ojca. Zapatrzony gdzieś w dal żyje jakby swoim własnym życiem, jakby już zdążył się nauczyć, że ci ludzie wokół pomagają mu czasem, ale nie jest to ktoś, na kogo można liczyć, do kogo zwrócić się o pomoc, przytulić. Zresztą gdy zapłacze się nie w porę, można dostać po głowie zabawką tak, że niezbędna okaże się pomoc lekarza.


Łatwo jest wytaczać armaty oskarżeń przeciwko nieodpowiedzialnym, młodocianym rodzicom. Nie mają nic na swoją obronę. Ich pożal się Boże, rodzicielstwo woła o pomstę do nieba. Kiedy jednak już człowiek ochłonie z pierwszego gniewu, powinien przypomnieć sobie, co główni bohaterowie mają zapisane  w metrykach. Choćby nie wiem jak krzyczeli, ze są już dorośli, choćby niewiadomo ile piwa wypili, ile dragów wciągnęli nosem, dziecinada ich zachowań wyłazi na każdym kroku, a bezradność gdy braknie w pobliżu rodziców albo pomagającej od czasu do czasu sąsiadki jest wręcz porażająca. Takimi zostali wychowani, nic samo się nie zrobiło.

Zresztą młody tatuś nie ma nic przeciwko, żeby rodzice zabrali go do domu. Zabawa w rodzinę zabawą, ale matura za pasem i synek musi zacząć się uczyć. Nagle uświadamia sobie, że posiedzieć nad książką pod okiem zapobiegliwej mamusi wygodniej niż przewijać wiecznie płaczącego bachora i jeszcze znosić humory ciągle z czegoś niezadowolonej dziewczyny. Ideologię do ucieczki zawsze da się dorobić.

Jeżeli prowadza się szkolne wycieczki na filmy typu „Bitwa Warszawska 1920” albo „Katyń” (z całym ogromnym szacunkiem dla tych obrazów) to powinno także znaleźć się czas by zaprowadzić gimnazjalistów oraz licealistów również na „Bejbi blues”. Pół roku traktowanego po macoszemu w szkole nauczania o seksie nie da tej młodzieży tyle co film Katarzyny Rosłaniec. Można dużo dyskutować o wymogu pełnoletności, o tym, że chłopak aby zawrzeć ślub musi mieć skończone 21 lat, ponieważ w tym okresie życia jest na ogół znacznie mniej dojrzały psychicznie od swojej rówieśniczki, dopóki nie zobaczy się tego problemu wyłożonego jak kawa na ławę w tym filmie. Można równie bezskutecznie prawić morały o ostrożnym seksie, o stopniowym i bezpiecznym smakowaniu słodkiego, zakazanego owocu gdy ma się kilkanaście lat, dopóki nie zobaczy się tego filmu obnażającego całą uczuciową nedzę przedwczesnego rodzicielstwa i życiowych dramatów uwikłanych w to nastolatków.



– Ta dziewczyna właściwie nie miała szans na inne życie – powiedział Mój Anioł gdy po chwili milczenia opuszczaliśmy salę kinową – W swoim środowisku znikąd nie mogła czerpać właściwych wzorców.

I nad tym też warto się zastanowić zanim się ją potępi.

Ale żeby zaraz drugie dziecko? W starym dowcipie mówiono, że jak Chińczykowi pobrudzi się dzieciak, to go nie myje, tylko robi nowe. Bohaterce tego filmu też jedno nie wystarczy. Chce następne. Jeszcze nie wyrosła z lalek.

Szczecin, 05.01.2013; 22:35 LT

Komentarze